- Mam nadzieję, że kiedyś zgnije w lochu – od jakiegoś kwadransa słuchałem narzekań na króla Roberta, przez mojego nowego pracodawcę. Przyjechałem do Behobes w celu zarobków, ponieważ usłyszałem, że od niedawna brakuje tu rąk do pracy; coś specjalnego dla mnie. Aktualnie zatrudniłem się u jakiegoś rybaka, którego ryby schodziły w zaskakującym tempie. Ja się zajmowałem rozkładaniem towaru albo zamrażaniem ryb oddechem (za tę moc dostałem podwójną zapłatę, gdyż właścicielowi strasznie na tym zależało). Chociaż po dłuższym czasie stało się to męczące, postanowiłem to zignorować. Nie wiadomo kiedy znajdę taką drugą opłacalną robotę. Tak więc od godziny ósmej rano sprzedawałem najróżniejsze ryby, a o dwunastej, śmierdziałem tak jak one i byłem po prostu padnięty. Na moje szczęście nie było więcej morskich owoców do zamrażania, ponieważ dostawa przyjeżdża tylko do południa i gdyby szef się nie podzielił ze mną tą informacją, zrezygnowałbym ze względu na zdrowie. Jednak się udało. Chwilowo miałem dobrą płacę i śmierdzące dłonie.
W Behobes byłem dość często i nie przeszkadzała mi tutejsza władza. Słyszałem już wiele historyjek na temat króla i różnych organizacji, chcących go powalić, nasłuchałem się jeszcze więcej plotek o jego żonie i kochankach, a jeszcze więcej wyszydzeń na jego temat. Ogólnie rzecz biorąc; większość ludzi go nie trawiła (a jednak się kłaniali). Nie interesowała mnie polityka, zamiast tego zachwycałem się pięknym widokiem morza, które stąd, według mnie, było najpiękniejsze. Udało mi się nawet wynająć mieszkanie, z którego okna mogłem podziwiać kawałek oceanu.
Kiedy moja praca dobiegała końca, przyszła kobieta, która zamówiła u rybaka ileś dekagramów ryby, ale takiej malutkiej, którą można złapać na brzegu. Mężczyzna przyjął ofertę, ale to nie on miał się tym zająć, tylko ja. Nie miałem żadnego doświadczenia w łowieniu ryb, nie potrafiłem nawet takiej złapać na wędkę i robaka, a szef kazał mi to zrobić siecią. Gdy objaśnił mi, co dokładnie mam robić, zgodziłem się, nie wydawało się to takiej trudne. Wystarczy zamoczyć, poczekać aż przypłyną i szybko ją podnieść. Z siecią na ramieniu ruszyłem do wody. Do zachodu słońca zostało kilka godzin, więc nie martwiłem się późnym powrotem. Dotarłszy na brzeg, spojrzałem na wodę. Była spokojna, aż nabrałem ochoty na pływanie, ale zamiast tego ściągnąłem tylko buty i spodnie, po czym wszedłem do wody, mniej więcej do połowy ud. Była zimna, po moim ciele przeszły dreszcze. Gdy przyzwyczaiłem się do temperatury, wrzuciłem sieć do wody i czekałem.
Prób było dwie, dopiero za trzecim razem udawało mi się wyciągać ryby, a gdy wiedziałem już, jak szybko i jak należy wyciągać sieć, zacząłem wierzyć, że jednak mi się uda. Patrzyłem na wodę, na sieć leżącą w piachu i na małe rybki, które zaczęły się pojawiać przy moich nogach. Musiałem się zmusić, aby nie poruszyć palcami, kiedy mnie skubały, a gdy było ich wystarczająco dużo, pociągnąłem do góry. Kilka deko to nie dużo, więc nie martwiłem się, że łapie ich niewiele. Tym jednak razem moją uwagę przykuła jedna, lśniąca rzecz – była to złota bransoleta. Zdziwiony poluzowałem sieć, by ją stamtąd wyciągnąć i jak na złość rybom udało się wtedy zwiać. Nie przeszkadzało mi to, bo w tej chwili zaciekawiony byłem ów rzeczą. Wyciągnąłem ja z sieci i zacząłem przeglądać, kiedy nagle przede mną pojawiło się morskie stworzenie.
- To moje – oznajmił niskim tonem. Zdziwiony widokiem syreny zrobiłem kilka kroków do tyłu, przypadkowo zaplątując stopy w sieci i się wywracając do tyłu. Zamoczyłem się po sam czubek głowy, na szczęście szybko udało mi się podnieść i nie utopić. Wytarłem pospiesznie twarz i otworzyłem oczy, widząc przed sobą syrenę. Znaczy… samca syreny. Szaroskóry mężczyzna o grubych ciemnych włosach, w których zobaczyłem kilka złotych ozdób, obserwował mnie złotymi oczami, na jego twarzy malowała się ogromna powaga. Wyciągnąłem w jego stronę rękę z bransoletą. Jak to miałem w zwyczaju, popatrzyłem mu w oczy. Były takie hipnotyzujące… śliczne… nie mogłem oderwać od niego wzroku, gdy nagle poczułem ukłucie w gałkach, kiedy Sabram postanowił wyciągnąć mnie z transu i sprawił, że poczułem ból, podobny do wsadzenia palców w oczy.
- Auć – odsunąłem się instynktownie i przycisnąłem dłonie do oczu. Kiedy przestały mnie boleć, zabrałem ręce i tym razem spojrzałem w dół, zdając sobie sprawę, że czegoś mi brak. - Gdzie moja sieć? - odwróciłem się wokół własnej osi, wytężając wzrok, aby zobaczyć coś spomiędzy mętnej wody, gdy nagle się okazało, że ponownie się w nią zaplątałem i wywróciłem się do wody.
W Behobes byłem dość często i nie przeszkadzała mi tutejsza władza. Słyszałem już wiele historyjek na temat króla i różnych organizacji, chcących go powalić, nasłuchałem się jeszcze więcej plotek o jego żonie i kochankach, a jeszcze więcej wyszydzeń na jego temat. Ogólnie rzecz biorąc; większość ludzi go nie trawiła (a jednak się kłaniali). Nie interesowała mnie polityka, zamiast tego zachwycałem się pięknym widokiem morza, które stąd, według mnie, było najpiękniejsze. Udało mi się nawet wynająć mieszkanie, z którego okna mogłem podziwiać kawałek oceanu.
Kiedy moja praca dobiegała końca, przyszła kobieta, która zamówiła u rybaka ileś dekagramów ryby, ale takiej malutkiej, którą można złapać na brzegu. Mężczyzna przyjął ofertę, ale to nie on miał się tym zająć, tylko ja. Nie miałem żadnego doświadczenia w łowieniu ryb, nie potrafiłem nawet takiej złapać na wędkę i robaka, a szef kazał mi to zrobić siecią. Gdy objaśnił mi, co dokładnie mam robić, zgodziłem się, nie wydawało się to takiej trudne. Wystarczy zamoczyć, poczekać aż przypłyną i szybko ją podnieść. Z siecią na ramieniu ruszyłem do wody. Do zachodu słońca zostało kilka godzin, więc nie martwiłem się późnym powrotem. Dotarłszy na brzeg, spojrzałem na wodę. Była spokojna, aż nabrałem ochoty na pływanie, ale zamiast tego ściągnąłem tylko buty i spodnie, po czym wszedłem do wody, mniej więcej do połowy ud. Była zimna, po moim ciele przeszły dreszcze. Gdy przyzwyczaiłem się do temperatury, wrzuciłem sieć do wody i czekałem.
Prób było dwie, dopiero za trzecim razem udawało mi się wyciągać ryby, a gdy wiedziałem już, jak szybko i jak należy wyciągać sieć, zacząłem wierzyć, że jednak mi się uda. Patrzyłem na wodę, na sieć leżącą w piachu i na małe rybki, które zaczęły się pojawiać przy moich nogach. Musiałem się zmusić, aby nie poruszyć palcami, kiedy mnie skubały, a gdy było ich wystarczająco dużo, pociągnąłem do góry. Kilka deko to nie dużo, więc nie martwiłem się, że łapie ich niewiele. Tym jednak razem moją uwagę przykuła jedna, lśniąca rzecz – była to złota bransoleta. Zdziwiony poluzowałem sieć, by ją stamtąd wyciągnąć i jak na złość rybom udało się wtedy zwiać. Nie przeszkadzało mi to, bo w tej chwili zaciekawiony byłem ów rzeczą. Wyciągnąłem ja z sieci i zacząłem przeglądać, kiedy nagle przede mną pojawiło się morskie stworzenie.
- To moje – oznajmił niskim tonem. Zdziwiony widokiem syreny zrobiłem kilka kroków do tyłu, przypadkowo zaplątując stopy w sieci i się wywracając do tyłu. Zamoczyłem się po sam czubek głowy, na szczęście szybko udało mi się podnieść i nie utopić. Wytarłem pospiesznie twarz i otworzyłem oczy, widząc przed sobą syrenę. Znaczy… samca syreny. Szaroskóry mężczyzna o grubych ciemnych włosach, w których zobaczyłem kilka złotych ozdób, obserwował mnie złotymi oczami, na jego twarzy malowała się ogromna powaga. Wyciągnąłem w jego stronę rękę z bransoletą. Jak to miałem w zwyczaju, popatrzyłem mu w oczy. Były takie hipnotyzujące… śliczne… nie mogłem oderwać od niego wzroku, gdy nagle poczułem ukłucie w gałkach, kiedy Sabram postanowił wyciągnąć mnie z transu i sprawił, że poczułem ból, podobny do wsadzenia palców w oczy.
- Auć – odsunąłem się instynktownie i przycisnąłem dłonie do oczu. Kiedy przestały mnie boleć, zabrałem ręce i tym razem spojrzałem w dół, zdając sobie sprawę, że czegoś mi brak. - Gdzie moja sieć? - odwróciłem się wokół własnej osi, wytężając wzrok, aby zobaczyć coś spomiędzy mętnej wody, gdy nagle się okazało, że ponownie się w nią zaplątałem i wywróciłem się do wody.
<Vaaset? Daj dla dzieciaka sieć>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz