Choć Meyari wiele czasu spędzała
na oglądaniu gwiazd nocą, pobudka o poranku nie była dla niej nigdy problemem.
Można by stwierdzić, że w ogóle nie spała, ponieważ zanim kogut zapiał drugi
raz, ona już była gotowa na nowy dzień. Wszystko szło jak w zegarku, spakowała
cały swój bagaż, a za pomocą prostego zaklęcia pomieściła wszystko w niewielkiej
podręcznej torbie. Chwyciła pokrowiec z teleskopem, zarzuciła przez ramię i
chwytając kanapkę, wyszła z pokoju, by nie tracić czasu. Dziewczyna szybko
udała się w kierunku północnej bramy Ahmariny. Zbliżając się do celu, z
niecierpliwością wypatrywała czarnowłosego elfa, niestety nigdzie go ujrzała.
Wywróciła jedynie oczami z myślą, że ten zaspał i wyruszyła szlakiem na północ,
utrzymując spokojny krok z nadzieją, że jej towarzysz dogoni ją niebawem.
Widok zbliżającego się elfa
rozweselił dziewczynę, dlatego przywitała go szczerym uśmiechem.
– Zeszło ci się.
– Byłem na zakupach. – Elf
odwzajemnił uśmiech i wskazał na nowy płaszcz.
Meyari lekko się zarumieniła i
razem wyruszyli do Schimoel. Krocząc knieją, oboje milczeli, dlatego dziewczyna
zdecydowała się przełamać lody i zacząć rozmowę. Jej uwagę przykuło jedno
słowo, niby nic, a dla niej miał ogromne znaczenie.
– Zwolnij śnieżynko...
Dziewczyna nawet nie słyszała
reszty zdania, zatrzymała się, a jej serce zabiło jak gdyby mocniej niż zwykle.
Spojrzała daleko przed siebie, a po policzku spłynęła jej łza. Po chwili
przetarła oczy i uśmiechnęła się delikatnie, marszcząc lekko brwi.
– Czy powiedziałem coś nie tak? –
Alarath zapytał zaskoczony sytuacją.
– N-nie, po prostu... – Białowłosa pociągnęła nosem i kolejny raz przetarła oczy – Moja... Moja mama
tak do mnie mówiła. Przepraszam, wzruszyłam się.
Twarz astronomki pokrył
rumieniec, a ta przyspieszyła kroku. Alarath uśmiechnął się pewnie i ruszył za
nią dalej.
***
Mijając miasto Mori, znajdowali
się zaledwie w połowie drogi do Virvi, jednakże srogi klimat tej krainy dawał
się we znaki. Podróż była o wiele wolniejsza niż wcześniej, gdyż co chwile
powstrzymywały ich duże opady śniegu, bądź zmęczenie z wychłodzenia organizmu.
Noce spędzali w pobliskich gospodarstwach, a dniem, gdy temperatura sięgała
najwyżej dziesięciu stopni w plusie, kontynuowali podróż. W końcu zmierzch
dopadł ich, zanim zdążyli przebrnąć przez las i tym razem musieli rozbić
obozowisko. Idealnym miejscem okazała się wnęka w skarpie, która ochraniała ich
przed chłodnym wiatrem, a korzenie sosny wyrastające z uskoku dawały dobrą
osłonę przed śniegiem lub marznącym deszczem.
Rozpalając mały płomień, oboje
usiedli dość blisko siebie, by się ogrzać. Po dłuższej chwili milczenia i przekazywania sobie zaledwie poleceń i pomysłów związanych z podróżą dziewczyna
znów się otworzyła.
– Mój ojciec zmarł, gdy miałam
zaledwie osiem lat, wychowywała mnie głównie matka, dopóki... – Na chwilę
przerwała – Choć dla mnie minęło zaledwie dziesięć lat, nie wiem, ile to
trwało. – Głos czarodziejki drżał, a ona patrzyła pusto w płomień – Gdy miałam
trzynaście lat, naszą ostoję najechały elfickie wojska... Moja mama rzuciła na
mnie zaklęcie i schowała w piwnicy, sama pewnie nie zdążyła siebie ochronić...
Meyari zacisnęła dłonie i oparła
głowę na ramieniu elfa. Alarath nie przerywał czarodziejce i patrzył na nią w
milczeniu.
– Nie mam pojęcia, jak długo
tkwiłam w śpiączce, tym bardziej nie wiem, dlaczego wybudziłam się akurat
teraz... Choć nie wiem, jak bym się starała, nie należę do tego świata,
Alarath. – Do jej oczu zaczęły napływać łzy – Miałeś rację, w Ahmarinie. Szukam
odpowiedzi na wiele pytań, jednak nie potrafię tego zrobić.
Dziewczyna zamilkła i otarła poliki z łez. Elf impulsywnie objął ją i zaczął głaskać po głowie, chcąc
ją uspokoić.
– Moich rodziców już ze mną nie
ma, nie miałam okazji ich pożegnać, ale przy tobie... – Białowłosa schowała
dłonie w rękawach – Dzięki tobie mam wrażenie, że nie bez powodu tutaj jestem,
że jeszcze mam cel do wykonania... – Ton jej głosu był coraz słabszy – W końcu
czuję spokój.
Meyari zamknęła oczy i zamilkła oddając
się objęciom morfeusza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz