piątek, 10 stycznia 2020

Od Vaeril'a do Sorena

Elf musiał poprawiać co chwilę za duży napierśnik. Odzienie krępowało jego ruchy, zapewniając ciągły dyskomfort. Dodatkowo nie mógł uwierzyć, że absurdalny plan Sorena się powiedzie. Już nieraz doświadczyli nieprzyjemności związanych z pochopnym działaniem. Vaeril wolał nawet nie myśleć, co może ich spotkać za podszywanie się pod członków armii. Nie miał jednak serca podzielić się swoimi wątpliwościami z białowłosym, który wyglądał na bardzo zadowolonego ze swojego pomysłu. Chłopak uśmiechał się szeroko, opowiadając entuzjastycznie o rycerskim rodzie. Tłumaczył brunetowi podstawowy kodeks i wyłożył wszystko, o czym muszą pamiętać, by nie zbudzić wątpliwości. Chociaż elf niewiele z tego pojmował, uprzejmie przytakiwał, sprawiając pozory, że ma pojęcie, co robić. Swoje nadzieje pokładał tylko i wyłącznie w umiejętnościach Sorena.
Nagle towarzysz Vaeril'a zamilkł, rozglądając się nerwowo. Nim którykolwiek z młodzieńców zdążył zareagować, ich oczom ukazała się kobieta. Gwiezdna elfka bez słowa ruszyła w stronę białowłosego. Stojący obok brunet stanął jak wryty, nie potrafiąc ruszyć się z miejsca. Wpatrywał się w opadającego na kolana anioła. Vaeril niekoniecznie pojmował, co przed sekundą się wydarzyło. Kobieta zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Pozostawiła po sobie jednak jeden ślad - ranę, z której obficie lała się krew. Elf podszedł powoli do cierpiącego towarzysza. Nie potrafił odezwać się słowem, ledwo łapiąc oddech. Czuł się, jakby to on przed chwilą został zraniony. Zbliżył się na tyle, by przyjrzeć się obrażeniom białowłosego. Nim zobaczył, jak poważne są one, wierzył, że uda mu się je uleczyć. Jednak widok rany całkowicie rozwiał jego nadzieje. Mimo najszczerszych pragnień, nie posiadał na tyle mocy, by uzdrowienie się powiodło. Nim Vaeril zdążył się odezwać, że zaraz coś wymyśli, jego kompan podniósł się ciężko i złapał bruneta za ramię. Równie zaskoczony, co przerażony elf próbował przytrzymać w pionie towarzysza. Wtedy poczuł mocne szarpnięcie. Okolica wokoło niego momentalnie się zmieniła. Chłopak nie miał pojęcia, co właściwie zbiło go z nóg. Wylądował na twardej posadce, zaraz obok białowłosego. Vaeril rozejrzał się po dużym pomieszczeniu. Znajdowali się w samym środku lokalu, gdzie odziani w identyczne zbroje mężczyźni wbijali w nich palące spojrzenie. Podniósł się zdziwiony okrzyk, który elf całkowicie zignorował. Skupił się jedynie na plującym krwią Sorenie. Kiedy ich spojrzenie spotkało się, kąciki ust białowłosego uniosły się delikatnie do góry.
- Przynajmniej tobie się uda. - Towarzysz elfa zaśmiał się posępnie, wskazując powoli dłonią swoją ranę. - I uważaj, może ich być więcej.
Nim Vaeril zdążył zaprzeczyć, dodać otuchy rannemu, Soren osunął się na ziemię, zamykając oczy. Białowłosy pozostawił panikującego bruneta samego. Chłopak rozejrzał się w poszukiwaniu czegokolwiek pomocnego do zatamowania krwawienia. Dojrzał wiszącą przy oknie firankę i niewiele myśląc, zerwał ją i powrócił do towarzysza. Nim jednak rozpoczął opatrywanie go, drogę zastąpił mu wysoki, zakuty w szkarłatną zbroję polimorf. Spoglądał on podejrzliwie raz na bruneta, raz na leżącego w kałuży krwi Sorena. Syknął poirytowany i odezwał się do stojących nieopodal młodych rycerzy:
- Opatrzcie tamtego. - Kończąc rozkaz, ponownie odwrócił się do Vaeril'a, który nie ruszył się z miejsca. Elf zdał sobie sprawę, że musi genialne odegrać rolę członka armii. W innym wypadku życie jego i białowłosego zawisłoby na włosku zdecydowanie bardziej niż teraz.
- Nazwiska. - Głos stojącego przed nim polimorfa kipiał gniewem. Brunet już otworzył usta, by zdradzić imię towarzysza, gdy jak grom z jasnego nieba spadło na niego wspomnienie słów białowłosego - "Przez to, kim jestem, mam w Terpheux sporo wrogów". Kompan elfa nigdy nie uraczył go informacją, kogo ma właściwie unikać. Jedyne, co zdradził, to informacja, że "może ich być więcej". Vaeril westchnął cicho. Czas na improwizację.
- Nie mam pojęcia... - uciął nagle, po raz pierwszy żałując, że nie wziął sobie wykładu Sorena do serca. Brunet nie miał pojęcia, jak zwrócić się do zapewne wyższego rangą mężczyzny. Już miał rzucić ściszone "proszę pana", kiedy przypomniał sobie o bezpieczniejszej opcji. Dodał więc szybkie "sir", a nie zauważając żadnej wrogiej reakcji, kontynuował: - Spotkałem go chwilę temu. Zgubił się i zapytał o drogę do karczmy. Mieliśmy właśnie wracać, gdy zaatakowała nas gwiezdna elfka. Dalej wszystko działo się zbyt szybko, nie wiem nawet, jak się tutaj znaleźliśmy.
Ostatnie zdanie nie było do końca kłamstwem. Vaeril nie mógł pojąć nagłej zmiany miejsca. Chociaż domyślał się, że odpowiedzialność za ów zjawisko ponosi białowłosy, brunet nie zamierzał się podzielić informacją z polimorfem. Mówiąc o mężczyźnie - ten dalej wpatrywał się spod przymiętych oczu na swojego rozmówcę. "Jesteśmy skończeni" - przebiegło przez myśli młodszemu chłopakowi.
- A jak zwą ciebie? - zapytał wyczekująco rycerz, zaplatając ręce na piersi.
- Vaeril Iversen, sir. - Elf przedstawił się, a chwilę później przyszedł mu do głowy ryzykowny pomysł. Przełknął ślinę i dodał ostrożnie: - Jestem młodszym bratem Dereka Iversena.
Oczy polimorfa zalśniły, a usta wykrzywiły w krzywym uśmiechu.
- Nigdy nie chwalił się, że ma brata - prychnął rozbawiony. Elf jednak bez słowa sięgnął do kieszeni spodni. Niemal natychmiastowo wyciągnął przechowywany w niej rodowy medalik. Nie był pewien, czy ów stojący przed nim mężczyzna kiedykolwiek miał przyjemność oglądać herb Iversenów, jednak elf kolejny raz postanowił postawić wszystko na jedną kartę i swoje szczęście.
Polimorf przyjrzał się przedmiotowi i kolejny raz uśmiechnął się. Tym razem wyraz twarzy przesycony był dziwną satysfakcją.
- Kto by pomyślał, że brat niesamowitego Dereka umyślnie złamie mój rozkaz i opuści budynek - zaśmiał się. Vaeril zdał sobie wtedy sprawę, że sytuacja z każdą chwilą staje się coraz gorsza. Nie potrafił jednak okazać udawanej skruchy. Właściwie, odczuwał dziwne szczęście. Miał teraz pewność, że jego brat żyje. Pocieszył go również widok opatrzonego Sorena. Chłopak dalej wyglądał jak siedem nieszczęść, ale nie tracił już litrów krwi. Brunet powrócił spojrzeniem na polimorfa, który dalej nie skończył swojej pełnej wyrzutów wypowiedzi: - Możesz mi więc powiedzieć, co było tak ważne, że postanowiłeś wyjść na zewnątrz?
- Przepraszam, sir - odpowiedział elf, kierując swój wzrok ku podłodze. Nie potrafił wymyślić żadnej sensownej wymówki. Niekoniecznie nawet obchodziła go chora satysfakcja mężczyzny. Dopóki postanowili zająć się Sorenem, jakoś to zniesie.
- Właściwa kara spotka cię, kiedy wrócimy do Terpheux - poinformował władczym głosem mężczyzna, który spojrzał po chwili białowłosego. - Nie ma co kopać leżącego. Póki co, drogi Iversenie, na twojej głowie od teraz będzie zajmowanie się nim. Jeśli umrze, miej świadomość, że to będzie wyłącznie twoja wina.
Vaeril zdał sobie sprawę, że jest odpowiedzialny za kompana już wcześniej, bez pomocy słów rozmówcy. Ów wymyślona przez polimorfa kara jednak niezwykle ułatwiła elfowi działanie. Siedzenie przy rannym "nieznajomym" przestanie chociaż wyglądać podejrzanie. Dodatkowo brunet planował uniemożliwienie ciekawskim przyglądanie się towarzyszowi. Iversen popadał właśnie w małą paranoję. Obawiał się, że wszyscy w około mogą być wspomnianymi wrogami białowłosego.
***
Chwile napięcia minęły. Minęła już około godzina od czasu, kiedy nagle z Sorenem zjawili się w karczmie i plan wymyślony przez chłopaka został wprowadzony w życie. W międzyczasie Vaeril kilka razy prawie dostał zawału. Każde spojrzenie polimorfa wywoływało dreszcz u bruneta. Chłopak miał wrażenie, że mężczyzna przejrzał obu młodzieńców i tylko czeka na okazję, by ich zdemaskować.
Niedługo mieli ruszyć w drogę do Terpheux. Tutaj pojawiał się kolejny problem związany z niewiedzą elfa. Nie miał pojęcia, czy liczba członków chorągwi jest ściśle określona. Prędzej, czy później ktoś może doliczyć się, że armia powiększyła się o dwie osoby. Vaeril więc siedział w kącie nieopodal Sorena, planując jak niezauważenie pozbyć się pary rycerzy.
Nim zdążył cokolwiek wmyślić, zarządzono wymarsz. Wszyscy zerwali się z miejsca i skierowali w stronę drzwi. Elf postanowił więc odsunąć wątpliwości na bok. Kiedy dojdzie do konfrontacji, po prostu uda głupa. Przy pomocy dwóch innych rycerzyków udało mu się przetransportować bezpiecznie bezwładne ciało Sorena do wozu z zaopatrzeniem. Zastawił też wejście, by uniemożliwić dostanie się to rannego byle komu. W spokojnym zakątku sprawdził, czy opatrunek już nie przesiąknął krwią. Odgarnął też potargane włosy z twarzy chłopaka. Dotykając jego ciepłego czoła, domyślił się, że jego towarzysz musi walczyć właśnie z wysoką gorączką. Vaeril westchnął zrezygnowany. Wszelkie próby wyleczenia rany nie przyniosły oczekiwanych skutków. Soren dalej pozostawał nieprzytomny.
Brunet zeskoczył z wozu, który chwilę później ruszył. Chłopak dołączył do maszerującej grupy. Zapowiadała się męcząca i stresująca podróż. W międzyczasie elf dowiedział się, że owa wyprawa była pierwszą misją młodych rekrutów. W pewnym sensie to ułatwiało sprawę. Nikt raczej nie zapamiętał twarzy każdego ze swoich nowych towarzyszy. Pojawienie się Sorena i Vaeril'a więc nie powinno budzić większych wątpliwości.
Nastała noc. Armia w końcu zatrzymała się na wyczekiwany przez elfa postój. Niemal natychmiastowo udał się odwiedzić Sorena. Przecisnął się przez wąskie przejście i przysiadł przy dalej nieprzytomnym chłopaku. Białowłosy łapał każdy oddech, a co jakiś czas jego ciało przechodziły dreszcze. Vaeril zdał sobie sprawę, że stan jego towarzysza nie ulega poprawie. Oparł się o niską, drewnianą ścianę wozu i schował twarz w dłoniach. Zastanawiał się, gdzie podział się ten egoistyczny elf, którym był jeszcze miesiąc temu. Niegdyś nie przejmował się problemami innych, całkowicie ignorując ich cierpnie. Dawniej liczył się tylko on i jego osobiste cele. Teraz brunet nie potrafił porzucić Sorena. Nigdy by sobie tego nie wybaczył. Wierzył, że białowłosy również by tego nie zrobił. Vaeril pragnął pomóc towarzyszowi. W ten sposób chciał podziękować mu za całą pomoc. W końcu, Soren dawno temu mógł go porzucić. Elf zapomniał nawet o przyczynie wszystkich nieszczęść. Białowłosy niekoniecznie zawsze jest przykładem do naśladowania i bywa irytujący, jednak brunet postanowił dołożyć wszelkich starań, aby jego kompan wyszedł z tego cało.
Ułożył dłonie bezpośrednio nad raną i powrócił do leczenia. Aktualnie całą swoją magiczną moc przeznaczał na ów cel. Wierzył, że małymi kroczkami da radę przywrócić sprawność chłopakowi.
Pracę przerwał mu głośny okrzyk. Przestraszony Vaeril niemal przewrócił się na leżącego Sorena. Chłopak dobył miecza i wyjrzał z wozu. Ich obóz został właśnie zaatakowany, chociaż elfowi ciężko było dostrzec wrogów. Postanowił nie oddalać się od rannego białowłosego. Miał zamiar ukatrupić każdego, kto tylko się tutaj zbliży.
Rycerzy pochłonęła walka z niskimi, paskudnymi stworzeniami. Chorda przewyższała liczebnością ich  armię. Nie była jednak tak silna. Sam Iversen powalił kilku uciążliwych wrogów. Żadnemu z nich nie pozwolił nawet podejść do wozu, obawiając się, że mogą spłoszyć ciągnącego go konia. Do obozu napłynęła kolejna fala nieprzyjaciół. Vaeril w milczeniu patrzył, jak polanę zalewa krew. Skrzywił się na widok porozrzucanych naokoło ciał. Mimo liczebności okropnych istot, nie miały one szans z wyszkolonymi wojownikami. Elf, który całkowicie pogrążył się w myślach, za późno zdążył uniknąć ataku jednego ze stworzeń. Monstrum wbiło pazury w lewą rękę chłopaka, przewracając go na ziemię. Ten syknął z bólu i wściekłości. Z trudem usiłował strącić z siebie upartego wroga. Ten jedynie zaciskał uścisk. Szarpaninę przerwał polimorf, który dosłownie pojawił się znikąd. Mężczyzna szybkim ruchem miecza zabił monstrum.
- Wielki Derek, członek gwardii królewskiej, musi być dumny z takiego brata - zakpił, zostawiając dalej leżącego na ziemi elfa. Ten nawet nie wziął sobie owej kąśliwej uwagi do serca. Już dawno zauważył, że mężczyzna nie przepada za jego bratem. Po głowie Vaeril'a huczały zaś słowa "członek gwardii królewskiej". Polimorf nieświadomie zwęził obszar poszukiwań! Z taką informacją znalezienie Dereka nie powinno zająć zbyt wiele czasu. Kiedy tylko Soren się obudzi, będą tylko o krok od zakończenia misji.
Walka ustała tak szybko, jak się zaczęła. Dwóch członków armii jednak nie żyło. Ów niespodziewany atak wstrząsnął obozem, wywracając wszystko do góry nogami. Iversen sprawdził, czy u jego towarzysza wszystko w porządku. Chociaż Soren dalej był w opłakanym stanie, nie wyglądało, że cokolwiek próbowało go dobić, gdy zaatakowany elf całkowicie zajął się w obroną swojej osoby.
Chorągiew ostatecznie ruszyła dalej. Wszyscy wyglądali na wyczerpanych i wymiętych. Vaeril musiał unieruchomić zranioną rękę. Zawinął ją w materiał, którego drugi koniec przerzucił przez głowę. Teraz mógł utrzymywać ją bezpiecznie, bez obawy, że rany otworzą się. Swoją drogą, nie były one ciężkie do wyleczenia. Elf jednak postanowił całą swoją magiczną moc przeznaczyć na obrażenia Sorena. Te z kolei wydawały się zdecydowanie gorsze i dalej zagrażały jego życiu.
***
Wyczekiwana przez wszystkich popołudniowa przerwa na posiłek nie zachwyciła podobnie bruneta. Od dwóch dni nie potrafił nic przełknąć. Normalne jedzenie uniemożliwiał mu niemijający skurcz w żołądku. Obawy, z jakimi się zmagał, okazały się wyniszczające. Chłopak miał wrażenie, że polimorf cały czas go obserwuje. Dodatkowo w każdym rycerzu widział zapowiadanego przez Sorena wroga. Ewentualnie wypatrywał napotkanej w mieście elfki. Co jeśli śledziła ich, by dokończyć swoje dzieło? Mówiąc o rannym towarzyszu - zawsze, gdy Iversen odwiedzał wóz, obawiał się, że ten zmarł podczas jego nieobecności. Zestresowany Vaeril czekał jedynie, aż nadejdzie noc. Jedyne, czego pragnął, to odpoczynek, a sytuacji również nie poprawiał uporczywy ból ręki.
Kiedy tylko zaczęło się ściemniać, elf wykradł się z pełnego namiotów obozu. Uważnie obserwował, by nie napotkać strażników. Rozglądał się nerwowo, a uspokoił się dopiero, gdy znalazł się na wozie. Niby polimorf sam kazał mu zajmować się rannym, jednak brunet za wszelką cenę nie chciał wzbudzać podejrzeń. A ciężko, by nikt w ciągu dnia nie zwrócił uwagi, że spędzał zdecydowanie zbyt dużo czasu z nieprzytomnym. Dopiero teraz mógł całkowicie poświęcić się leczeniu rany. Chociaż gorączka Sorena minęła, dalej nic nie zapowiadało poprawy jego stanu. Spał jak zabity. Dosłownie.
Vaeril ugościł się wygodniej przy ściance wozu. Siedział zaraz obok szczelnie przykrytego kocem białowłosego. Elf oparł głowę o stojące obok pudła. Pozycja, w jakiej próbował usnąć raczej nie należała do najwygodniejszych, ale zmęczonemu chłopakowi niekoniecznie to przeszkadzało. Chociaż w głowie huczało mu milion myśli, kiedy tylko zamknął oczy, momentalnie zasnął.
Niespodziewanie z niespokojnej, pełniej nieprzyjemnych snów drzemki wyrwało go głośne syknięcie. Powoli wstawał świt, a światło wschodzącego słońca przebijało się przez płótno, którym przykryty był wóz. Właśnie dzięki niemu Vaeril mógł dostrzec powolne poruszenie na ziemi.
- Nie ruszaj się - szepnął do białowłosego. Elfowi spadł kamień z serca. Skoro jego towarzysz się obudził, może być tylko lepiej. - Nawet nie wiesz jak się umęczyłem, by złożyć cię do kupy.
Soren rozejrzał się po wozie, prawdopodobnie ciągle nie mając pojęcia, co się stało. Wzrok dopiero zatrzymał na siedzącym obok elfie, który nie potrafił przybrać innego wyrazu twarzy, niż łagodny uśmiech. Brunet póki co nie miał zamiaru zasypywać rozkojarzonego towarzysza potokiem informacji, których się dowiedział. Niemal nie mógł doczekać się reakcji chłopaka, kiedy opowie mu o Dereku i jego profesji.
- Jak się czujesz? - zapytał Vaeril, podnosząc się z miejsca. - Przynieść ci może wody?

[Soren? c:]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz