W ciągu prawie półrocznego śledztwa najwybitniejszym członkom Klanu Przywoływaczy udało się jedynie ustalić kierunek ucieczki Ruarka i Uziaaha. Podobno jakiś chłop — grzebiąc w nocy znienawidzoną teściową — widział jak dwóch mężczyzn ubranych w czarno-złote szaty przemknęło głównym traktem prowadzącym aż do północnej granicy Pablares. Odnalezione później ślady kopyt urywały się jednak gwałtownie na wysokości małej osady łowieckiej, Run, i mimo szeroko zakrojonych poszukiwań, które objęły nawet ratonlavevańską Arenę, zbiegów nigdy nie złapano.
Taika uważał więc za wyjątkowo rozsądne rozpoczęcie tropienia braci właśnie w głębi Ratonlavevu. Początkowo przepytywał ludzi z wiosek na północ od Areny i choć jasne było, że wydarzenia srzed pół roku mogły już zupełnie wyparować z prostych chłopskich umysłów, to jednak mężczyzna nie spodziewał się doświadczyć tego co ostatecznie na niego spadło w postaci obelg i zgniłego jedzenia. Przepędzano go z pod drzwi, życzono śmierci i upadku rodziny. Taika wielokrotnie pytał Pollocka, dlaczego okoliczni mieszkańcy tak nienawidzą Ulfsgardów, ale wuj zawsze odpowiadał zdawkowo, że kiedyś były inne czasy i zaraz szybko zmieniał temat na domy publiczne w Triviae Centrux, gdzie często bywał w młodości (ostatecznie Pollock musiał jednak zrezygnować z rozwiązłego stylu życia, bo Veda I zagroziła jego dekapitacją, a Veda I nigdy nie rzucała słów na wiatr).
Taika od samego początku dobrze wiedział, że prędzej czy później będzie musiał na jakiś czas pożegnać się z rodzinnymi symbolami, ponieważ im dalej brnęli na północ, tym bardziej prawdopodobne stawało się spotkanie elfów, którzy zamiast grozić, bezceremonialnie by ich wypatroszyli. Ostatecznie więc po trzech dniach nieprzyjemnych rozmów z wieśniakami, Taika zakopał wszystkie rzeczy opatrzone herbem Klanu Przywoływaczy i od tego momentu przedstawiał się mieszkańcom jako najemnik poszukujący groźnych zbiegów z Areny. Zgodnie z oczekiwaniami ludzie przestali manifestować swoją niechęć wobec mężczyzn i już nikt więcej nie wylał im na głowy wiadra z pomyjami albo jedzeniem dla świń. Mimo tej korzystnej zmiany wciąż nie było śladu po zdrajcach i Taika zaczynał powoli tracić cierpliwość. Ostatecznie, po kłótni z wyjątkowo gburowatym mężczyzną i wpadnięciu na grupę podejrzliwych elfów, Taika zdecydował, że zrobią sobie drobną przerwę i spędzą jedną noc w przydrożnej gospodzie. Pollock niesamowicie uradowany takim obrotem spraw od razu dopadł karczmarza, by ten podał mu cztery kufle piwa, bo oto, ze względu na Ostatnie Zadanie bratanka, nie pił nic mocniejszego przez ostatnie trzy tygodnie (co oczywiście było wierutną bzdurą). Taika nie chcąc nawet patrzeć na poalkoholowe wyczyny starszego mężczyzny, postanowił od razu położyć się w jednym z pokoi do wynajęcia i przespać spokojnie chociaż jedną noc. Niestety, nie było mu to dane.
Nie minęła nawet dobrze północ, a Pollock zdążył wdać się w bójkę z kilkoma mężczyznami, przez co zniszczeniu uległo pięć beczek z piwem, trzy stoły i jedno krzesło. Ktoś postronny stracił natomiast oko i spory fragment ucha. Zirytowany gospodarz postanowił szybko pozbyć się ze swojego przybytku zarówno niebezpiecznych gości, jak i ich towarzyszy, w wyniku czego również zupełnie zdezorientowany Taika wylądował na ulicy, słysząc przy okazji, że pieniądze, którymi zapłacił za wynajem dwóch pokoi, pójdą teraz na naprawę szkód. Nie to jednak było najgorsze. Na długo przed bójką Pollock zdążył jeszcze przegrać w karty większość ich rzeczy oraz piękną klacz czystej krwi należącą do młodszego z Ulfsgardów.
Zmęczony walką i ilością wypitego alkoholu Pollock zasnął natomiast jak gdyby nigdy nic w błocie na dziedzińcu snem tak twardym, że nawet sama śmierć nie zdołałaby go obudzić. Tym samym zostawił swojego bratanka w patowej sytuacji. Bez dachu nad głową, bez własnego wierzchowca i oczywiście bez większości zapasów.
Gotujący się z wściekłości Taika w pierwszym odruchu chciał dosłownie udusić wuja, ale szybko przypomniał sobie, że to jego Egzekutor i nie może mu z głowy spać nawet jeden włos. Podszedł więc tylko do przewróconego drzewa i kopał tak długo, aż zabrakło mu siły. Ostatecznie wziął jeszcze kilka głębokich oddechów, by opanować emocje, po czym zapakował wuja na jego konia (co zwarzywszy na wagę mężczyzny, do najprostszych zadań nie należało) i ruszył w dalszą drogę prowadząc wierzchowca za uzdę.
Taika uważał więc za wyjątkowo rozsądne rozpoczęcie tropienia braci właśnie w głębi Ratonlavevu. Początkowo przepytywał ludzi z wiosek na północ od Areny i choć jasne było, że wydarzenia srzed pół roku mogły już zupełnie wyparować z prostych chłopskich umysłów, to jednak mężczyzna nie spodziewał się doświadczyć tego co ostatecznie na niego spadło w postaci obelg i zgniłego jedzenia. Przepędzano go z pod drzwi, życzono śmierci i upadku rodziny. Taika wielokrotnie pytał Pollocka, dlaczego okoliczni mieszkańcy tak nienawidzą Ulfsgardów, ale wuj zawsze odpowiadał zdawkowo, że kiedyś były inne czasy i zaraz szybko zmieniał temat na domy publiczne w Triviae Centrux, gdzie często bywał w młodości (ostatecznie Pollock musiał jednak zrezygnować z rozwiązłego stylu życia, bo Veda I zagroziła jego dekapitacją, a Veda I nigdy nie rzucała słów na wiatr).
Taika od samego początku dobrze wiedział, że prędzej czy później będzie musiał na jakiś czas pożegnać się z rodzinnymi symbolami, ponieważ im dalej brnęli na północ, tym bardziej prawdopodobne stawało się spotkanie elfów, którzy zamiast grozić, bezceremonialnie by ich wypatroszyli. Ostatecznie więc po trzech dniach nieprzyjemnych rozmów z wieśniakami, Taika zakopał wszystkie rzeczy opatrzone herbem Klanu Przywoływaczy i od tego momentu przedstawiał się mieszkańcom jako najemnik poszukujący groźnych zbiegów z Areny. Zgodnie z oczekiwaniami ludzie przestali manifestować swoją niechęć wobec mężczyzn i już nikt więcej nie wylał im na głowy wiadra z pomyjami albo jedzeniem dla świń. Mimo tej korzystnej zmiany wciąż nie było śladu po zdrajcach i Taika zaczynał powoli tracić cierpliwość. Ostatecznie, po kłótni z wyjątkowo gburowatym mężczyzną i wpadnięciu na grupę podejrzliwych elfów, Taika zdecydował, że zrobią sobie drobną przerwę i spędzą jedną noc w przydrożnej gospodzie. Pollock niesamowicie uradowany takim obrotem spraw od razu dopadł karczmarza, by ten podał mu cztery kufle piwa, bo oto, ze względu na Ostatnie Zadanie bratanka, nie pił nic mocniejszego przez ostatnie trzy tygodnie (co oczywiście było wierutną bzdurą). Taika nie chcąc nawet patrzeć na poalkoholowe wyczyny starszego mężczyzny, postanowił od razu położyć się w jednym z pokoi do wynajęcia i przespać spokojnie chociaż jedną noc. Niestety, nie było mu to dane.
Nie minęła nawet dobrze północ, a Pollock zdążył wdać się w bójkę z kilkoma mężczyznami, przez co zniszczeniu uległo pięć beczek z piwem, trzy stoły i jedno krzesło. Ktoś postronny stracił natomiast oko i spory fragment ucha. Zirytowany gospodarz postanowił szybko pozbyć się ze swojego przybytku zarówno niebezpiecznych gości, jak i ich towarzyszy, w wyniku czego również zupełnie zdezorientowany Taika wylądował na ulicy, słysząc przy okazji, że pieniądze, którymi zapłacił za wynajem dwóch pokoi, pójdą teraz na naprawę szkód. Nie to jednak było najgorsze. Na długo przed bójką Pollock zdążył jeszcze przegrać w karty większość ich rzeczy oraz piękną klacz czystej krwi należącą do młodszego z Ulfsgardów.
Zmęczony walką i ilością wypitego alkoholu Pollock zasnął natomiast jak gdyby nigdy nic w błocie na dziedzińcu snem tak twardym, że nawet sama śmierć nie zdołałaby go obudzić. Tym samym zostawił swojego bratanka w patowej sytuacji. Bez dachu nad głową, bez własnego wierzchowca i oczywiście bez większości zapasów.
Gotujący się z wściekłości Taika w pierwszym odruchu chciał dosłownie udusić wuja, ale szybko przypomniał sobie, że to jego Egzekutor i nie może mu z głowy spać nawet jeden włos. Podszedł więc tylko do przewróconego drzewa i kopał tak długo, aż zabrakło mu siły. Ostatecznie wziął jeszcze kilka głębokich oddechów, by opanować emocje, po czym zapakował wuja na jego konia (co zwarzywszy na wagę mężczyzny, do najprostszych zadań nie należało) i ruszył w dalszą drogę prowadząc wierzchowca za uzdę.
***
Dopiero kiedy słońce już od kilku dobrych godzin wędrowało po niebie, Pollock otworzył swoje przekrwione oczy.
— Tuvia? — zapytał niepewnie, rozglądając się wokół niewidzącym wzrokiem.
— Nie jesteś w Triviae Centrux. Żeby dotrzeć do tej twojej kurwy, musielibyśmy iść w przeciwnym kierunku — Taika spojrzał z obrzydzeniem na wciąż dochodzącego do siebie wuja. Całe ubranie starszego mężczyzny było pokryte mieszaniną zaschniętego błota i końskiego łajna, a w jego rozwichrzonych włosach zalęgła się rodzina wyjątkowo dużych much, którym swojski zapach musiał wyraźnie przypaść do gustu. Obrzydliwe.
Po trzech tygodniach podróży na północ wietrzne równiny ustąpiły w końcu miejsca rozległym lasom iglastym pełnym dzikiej zwierzyny i nieufnych wobec ludzi istot. To był niezwykły widok dla kogoś, kto całe swoje życie spędził w Pablares, na jego bezkresnych pustkowiach i poszarpanych zboczach. Wszytko wydawało się teraz takie nierzeczywiste, zbyt zielone, zbyt żywe. Taika czuł, że zanurza się w przepięknym obcym świcie.
Przechodzili właśnie przez drewniany mostek skrzypiący nieprzyjemnie przy każdym kroku, kiedy to Pollock głośno zamlaskał.
— Masz może trochę piwa?
— Nie.
— A nalewki?
— Posłuchaj, idioto. — Taika zatrzymał konia i spojrzał wujowi prosto w oczy. Drewno pod jego stopami nieprzyjemnie jęknęło. — Nigdy więcej nie będziesz pił podczas mojego Ostatniego Zadania. Nie będziesz też grał w karty i urządzał bijatyk. Masz robić tylko to, co mówię, bo to ja tu rządzę. Rozumiesz?
Brwi Pollocka zjechały się w jednym punkcie, a z otwartych ust wypłynęło mu trochę cuchnącej śliny.
— Jesteś jak moja matka. Się wam wydaje, że wiecie wszystko. Kurwa, wszystko.
Taika zignorował kąśliwe uwagi Pollocka i ruszył dalej przed siebie. Liczył, że podróżując głównym traktem natrafią w końcu na kolejną gospodę, ale wychodziło na to, że ta z której ich wyrzucili, była jedyna w promieniu kilkunastu kilometrów. Nie mieli już niestety zapasów, więc pozostawało im albo zapolować na jakieś zwierzę, albo dotrzeć do kolejnej większej osady ludzkiej. Problem w tym, że w tych stronach nie koniecznie musiała ona należeć do człowieka.
Kiedy tylko Pollock odzyskał większą przytomność umysłową, obudziły się w nim nagle wyrzuty sumienia.
— Taikinka...
— Nie mów tak do mnie.
— Proszę cię, jesteś moim najulu... najulube... — Język zaczął mu się plątać. — No wiesz. Jesteś najlepszym bratankiem.
— Mówiłeś, że to Akiv nim jest.
— Aaa. Tak?
— Tak. Ale szczerze. — Taika odwrócił się do Pollocka i posłał mu swoje najbardziej jadowite spojrzenie. — Mam to gdzieś.
— A ja szczerze, nie chciałem przegrać twojego konia. Tak mi dobrze szło. Takie miałem dobre karty. Mówię ci. Ale oni nie chcieli mojej Gratki. Bo to stara szkapa jest. Ledwo dycha. Więc wziąłem twoją Zoye.
Jakby na potwierdzenie tych słów poczciwa Gratka głośno prychnęła.
Taika nic nie odpowiedział, próbują wyczuć swój ulubiony zapach żywicy i igieł. Niestety smród wydobywający się zarówno ze spoconego Pollocka, jak i starej klaczy był nie do pokonania przez jakąkolwiek inną woń. Taika poczuł, że jest mu niedobrze.
Gdyby to od niego zależało, to zostawiłby Pollocka pod tą karczmą i pozwolił mu zapić się na śmierć, niestety jednak wuj był jego Egzekutorem, czyli jedynym upoważnionym przez Klan przywoływaczem mogącym potwierdzić wykonanie Ostatniego Zadania. Zemsta musiała więc zaczekać.
— Taikinka...
— Przecież mówiłem, żebyś się tak do mnie nie zwracał.
— Tak, tak, przepraszam. Ale... — Przeciągnął bardzo ostatnią literę, jakby w międzyczasie chciał sobie przypomnieć, po co w ogóle otworzył usta. — Czemuś ty nie wezwał Niebylca? Przecież by znalazł Zoye. Mam gdzieś dwie monety, możemy mu zapłacić...
— Nie mów mi, że piwo odebrało ci pamięć. — W głosie Taiki pobrzmiewało niedowierzanie.
— Piwo przecież poprawia pamięć.
— Aha.
Pollock siedział jeszcze chwilę w ciszy uporczywie wbijając wzrok w horyzont jakby usiłował przypomnieć sobie coś bardzo ważnego. Kiedy jednak nawet podrapanie się po czubku głowy nic nie zmieniło, mężczyzna głośno sapnął.
— No dobra, o czym zapomniałem.
Taika przewrócił oczami, czego niestety wuj nie był w stanie zobaczyć.
— Od pół roku przywołane Niebylce nie chcą słuchać żadnego z nas. Pamiętasz Wilkie?
— Powinienem?
Taika głośno westchnął.
— To jest mój kuzyn w piątej lini. A raczej był. Jego własny Niebylec odgryzł mu głowę.
Pollock zagwizdał z wrażenia, szybko jednak umilkł i złapał się za głowę.
— A. A. Boli.
Prawda jest taka, że to właśnie brak posłuszeństwa ze strony Niebylców uniemożliwił znalezienie zdrajców, a także wydłużył czas trwania narad dotyczących nowego przywódcy, ponieważ większość Ulfsgardów upierała się, że za cały ten Niebylcowy kryzys odpowiadają właśnie Ruark i jego brat. Być może sytuacja uległa już zmianie, ale kiedy Taika opuszczał Cytadelę, nikt jeszcze nie znalazł rozwiązania problemu.
— Co jest? — sapnął z niedowierzaniem Pollock, wlepiając swoje świńskie oczka w trzech mężczyzn wchodzących na trakt. Każdy w zbroi i z dobytym mieczem. Nie przyszli rozmawiać, tylko od razu rzucili się na Taikę i jego wuja. Młody Ulfsgard nie tracąc jednak głowy, wyciągnął prawą dłoń przed siebie. Ziemia leciutko zadrżała.
Chodźcie dzieci nieszczęsnej matki. Chodźcie poddani szalonego pana.
Cienie wypełzły z lasu i zaczęły formułować widmowe mięśnie i kości.
Na krew moją i waszego zbawcy.
Napastnicy zatrzymali się na moment wlepiając przerażone spojrzenia w przywoływane zwierzęta.
Chodźcie wilki Abhay'a.
Chodźcie.
Taika odwrócił wzrok dokładnie w momencie, kiedy sześć potężnych cieni rzuciło się do gardeł trójki napastników. Trysnęła krew, strzeliły kości, a potworny ryk bólu rozcinał powietrze.
Niespodziewanie kolejny mężczyzna wyskoczył z lasu tuż obok Taiki i zamachnął się na niego mieczem. Nie było czasu na następne zaklęcie, Ulfsgard zrobił więc szybki unik, przez co klinga przeorała bok starej Gratki. Przerażona klacz stanęła na dwóch tylnych nogach, zrzucając tym samym Pollocka na ziemię, po czym pognała gdzieś w las i tyle ją widzieli.
Niestety kiedy drużyna Ulfsgardów gwałtownie się kurczyła, kolejni przeciwnicy wyszli na drogę.
— Pollock, musisz mi pomóc.
Taika wyciągnął własną klingę i tym razem odparował następny cios przeciwnika. Szybko posłał też wilki, by zajęły się nowymi rzezimieszkami. Niestety czuł, że po nieprzespanej nocy i długiej wędrówce, nie wytrzyma zbyt długo jednocześnie walcząc mieczem i sterując widmowymi zwierzętami.
Kiedy Taika parował kolejne ciosy, Pollock wstał z ziemi, po czym uważnie zmierzył wzrokiem dwóch mężczyzn idących w jego stronę.
— Czy my się nie znamy? — zapytał stary Ulfsgard.
— Wczoraj piliśmy razem, magu — sapnął jeden z napastników. — Ale dzisiaj elfy sporo zapłacą za wasze głowy.
Pollock wzruszył tylko ramionami, jakby było mu to zupełnie obojętne, po czym wyszeptał dwa słowa i pstryknął palcami, na co z lasu wybiegła mała wiewiórka o dziwnie świecących oczach.
Napastnicy widząc ją wybuchnęli dzikim śmiechem.
— Pomścij Gratkę — powiedział z pogardą Pollock, a wiewiórka momentalnie skoczyła na jednego z mężczyzn, wspięła się po jego ciele, by następnie ostrymi jak sztylety pazurami rozorać mu oczodół i wejść do wnętrza czaszki.
Pollock ziewając, odwrócił się w kierunku Taiki. Nie musiał patrzeć, żeby wiedzieć co czeka drugiego napastnika. Tyle razy już to przerabiał.
— Wszystko dobrze? — zapytał Taika, wyciągając miecz z przebitego na wylot przeciwnika. Pozwolił sobie też odwołać wilki, które w końcu uporały się z pozostałymi mężczyznami.
— Tak, ale chyba złamałem nogę. — Pollock uśmiechnął się przepraszająco. — Biedna Gratka, ale chyba jesteśmy już kwita.
— Na to wychodzi — odparł, patrząc smuto w miejsce, gdzie koń wbiegł do lasu. Taika rzucił jeszcze okiem na przeciwników Pollocka i naprawdę szybko tego pożałował.
Dwaj mężczyźni leżeli na ziemi z roztrzaskanymi czaszkami, z których powoli wypływała różowa miazga. Krew, wszędzie tyle krwi.
Taika poczuł, że jego próg wytrzymałości właśnie został przekroczony i bezceremonialnie zwymiotował na samym środku traktu.
— Nienawidzę, tego twojego numeru z wiewiórką — wysapał siadając pod jednym z drzew.
Pollock chciał do niego dołączyć, ale złamana noga w końcu dała o sobie znać.
— Przecież to mój popisowy numer.
— Jasne.
Mimo, że Taika czuł, że powoli traci przytomność, usłyszał jeszcze tętent kopyt.
Ktoś nadjeżdżał, a oni nie mieli już za bardzo jak się bronić.
— Tuvia? — zapytał niepewnie, rozglądając się wokół niewidzącym wzrokiem.
— Nie jesteś w Triviae Centrux. Żeby dotrzeć do tej twojej kurwy, musielibyśmy iść w przeciwnym kierunku — Taika spojrzał z obrzydzeniem na wciąż dochodzącego do siebie wuja. Całe ubranie starszego mężczyzny było pokryte mieszaniną zaschniętego błota i końskiego łajna, a w jego rozwichrzonych włosach zalęgła się rodzina wyjątkowo dużych much, którym swojski zapach musiał wyraźnie przypaść do gustu. Obrzydliwe.
Po trzech tygodniach podróży na północ wietrzne równiny ustąpiły w końcu miejsca rozległym lasom iglastym pełnym dzikiej zwierzyny i nieufnych wobec ludzi istot. To był niezwykły widok dla kogoś, kto całe swoje życie spędził w Pablares, na jego bezkresnych pustkowiach i poszarpanych zboczach. Wszytko wydawało się teraz takie nierzeczywiste, zbyt zielone, zbyt żywe. Taika czuł, że zanurza się w przepięknym obcym świcie.
Przechodzili właśnie przez drewniany mostek skrzypiący nieprzyjemnie przy każdym kroku, kiedy to Pollock głośno zamlaskał.
— Masz może trochę piwa?
— Nie.
— A nalewki?
— Posłuchaj, idioto. — Taika zatrzymał konia i spojrzał wujowi prosto w oczy. Drewno pod jego stopami nieprzyjemnie jęknęło. — Nigdy więcej nie będziesz pił podczas mojego Ostatniego Zadania. Nie będziesz też grał w karty i urządzał bijatyk. Masz robić tylko to, co mówię, bo to ja tu rządzę. Rozumiesz?
Brwi Pollocka zjechały się w jednym punkcie, a z otwartych ust wypłynęło mu trochę cuchnącej śliny.
— Jesteś jak moja matka. Się wam wydaje, że wiecie wszystko. Kurwa, wszystko.
Taika zignorował kąśliwe uwagi Pollocka i ruszył dalej przed siebie. Liczył, że podróżując głównym traktem natrafią w końcu na kolejną gospodę, ale wychodziło na to, że ta z której ich wyrzucili, była jedyna w promieniu kilkunastu kilometrów. Nie mieli już niestety zapasów, więc pozostawało im albo zapolować na jakieś zwierzę, albo dotrzeć do kolejnej większej osady ludzkiej. Problem w tym, że w tych stronach nie koniecznie musiała ona należeć do człowieka.
Kiedy tylko Pollock odzyskał większą przytomność umysłową, obudziły się w nim nagle wyrzuty sumienia.
— Taikinka...
— Nie mów tak do mnie.
— Proszę cię, jesteś moim najulu... najulube... — Język zaczął mu się plątać. — No wiesz. Jesteś najlepszym bratankiem.
— Mówiłeś, że to Akiv nim jest.
— Aaa. Tak?
— Tak. Ale szczerze. — Taika odwrócił się do Pollocka i posłał mu swoje najbardziej jadowite spojrzenie. — Mam to gdzieś.
— A ja szczerze, nie chciałem przegrać twojego konia. Tak mi dobrze szło. Takie miałem dobre karty. Mówię ci. Ale oni nie chcieli mojej Gratki. Bo to stara szkapa jest. Ledwo dycha. Więc wziąłem twoją Zoye.
Jakby na potwierdzenie tych słów poczciwa Gratka głośno prychnęła.
Taika nic nie odpowiedział, próbują wyczuć swój ulubiony zapach żywicy i igieł. Niestety smród wydobywający się zarówno ze spoconego Pollocka, jak i starej klaczy był nie do pokonania przez jakąkolwiek inną woń. Taika poczuł, że jest mu niedobrze.
Gdyby to od niego zależało, to zostawiłby Pollocka pod tą karczmą i pozwolił mu zapić się na śmierć, niestety jednak wuj był jego Egzekutorem, czyli jedynym upoważnionym przez Klan przywoływaczem mogącym potwierdzić wykonanie Ostatniego Zadania. Zemsta musiała więc zaczekać.
— Taikinka...
— Przecież mówiłem, żebyś się tak do mnie nie zwracał.
— Tak, tak, przepraszam. Ale... — Przeciągnął bardzo ostatnią literę, jakby w międzyczasie chciał sobie przypomnieć, po co w ogóle otworzył usta. — Czemuś ty nie wezwał Niebylca? Przecież by znalazł Zoye. Mam gdzieś dwie monety, możemy mu zapłacić...
— Nie mów mi, że piwo odebrało ci pamięć. — W głosie Taiki pobrzmiewało niedowierzanie.
— Piwo przecież poprawia pamięć.
— Aha.
Pollock siedział jeszcze chwilę w ciszy uporczywie wbijając wzrok w horyzont jakby usiłował przypomnieć sobie coś bardzo ważnego. Kiedy jednak nawet podrapanie się po czubku głowy nic nie zmieniło, mężczyzna głośno sapnął.
— No dobra, o czym zapomniałem.
Taika przewrócił oczami, czego niestety wuj nie był w stanie zobaczyć.
— Od pół roku przywołane Niebylce nie chcą słuchać żadnego z nas. Pamiętasz Wilkie?
— Powinienem?
Taika głośno westchnął.
— To jest mój kuzyn w piątej lini. A raczej był. Jego własny Niebylec odgryzł mu głowę.
Pollock zagwizdał z wrażenia, szybko jednak umilkł i złapał się za głowę.
— A. A. Boli.
Prawda jest taka, że to właśnie brak posłuszeństwa ze strony Niebylców uniemożliwił znalezienie zdrajców, a także wydłużył czas trwania narad dotyczących nowego przywódcy, ponieważ większość Ulfsgardów upierała się, że za cały ten Niebylcowy kryzys odpowiadają właśnie Ruark i jego brat. Być może sytuacja uległa już zmianie, ale kiedy Taika opuszczał Cytadelę, nikt jeszcze nie znalazł rozwiązania problemu.
— Co jest? — sapnął z niedowierzaniem Pollock, wlepiając swoje świńskie oczka w trzech mężczyzn wchodzących na trakt. Każdy w zbroi i z dobytym mieczem. Nie przyszli rozmawiać, tylko od razu rzucili się na Taikę i jego wuja. Młody Ulfsgard nie tracąc jednak głowy, wyciągnął prawą dłoń przed siebie. Ziemia leciutko zadrżała.
Chodźcie dzieci nieszczęsnej matki. Chodźcie poddani szalonego pana.
Cienie wypełzły z lasu i zaczęły formułować widmowe mięśnie i kości.
Na krew moją i waszego zbawcy.
Napastnicy zatrzymali się na moment wlepiając przerażone spojrzenia w przywoływane zwierzęta.
Chodźcie wilki Abhay'a.
Chodźcie.
Taika odwrócił wzrok dokładnie w momencie, kiedy sześć potężnych cieni rzuciło się do gardeł trójki napastników. Trysnęła krew, strzeliły kości, a potworny ryk bólu rozcinał powietrze.
Niespodziewanie kolejny mężczyzna wyskoczył z lasu tuż obok Taiki i zamachnął się na niego mieczem. Nie było czasu na następne zaklęcie, Ulfsgard zrobił więc szybki unik, przez co klinga przeorała bok starej Gratki. Przerażona klacz stanęła na dwóch tylnych nogach, zrzucając tym samym Pollocka na ziemię, po czym pognała gdzieś w las i tyle ją widzieli.
Niestety kiedy drużyna Ulfsgardów gwałtownie się kurczyła, kolejni przeciwnicy wyszli na drogę.
— Pollock, musisz mi pomóc.
Taika wyciągnął własną klingę i tym razem odparował następny cios przeciwnika. Szybko posłał też wilki, by zajęły się nowymi rzezimieszkami. Niestety czuł, że po nieprzespanej nocy i długiej wędrówce, nie wytrzyma zbyt długo jednocześnie walcząc mieczem i sterując widmowymi zwierzętami.
Kiedy Taika parował kolejne ciosy, Pollock wstał z ziemi, po czym uważnie zmierzył wzrokiem dwóch mężczyzn idących w jego stronę.
— Czy my się nie znamy? — zapytał stary Ulfsgard.
— Wczoraj piliśmy razem, magu — sapnął jeden z napastników. — Ale dzisiaj elfy sporo zapłacą za wasze głowy.
Pollock wzruszył tylko ramionami, jakby było mu to zupełnie obojętne, po czym wyszeptał dwa słowa i pstryknął palcami, na co z lasu wybiegła mała wiewiórka o dziwnie świecących oczach.
Napastnicy widząc ją wybuchnęli dzikim śmiechem.
— Pomścij Gratkę — powiedział z pogardą Pollock, a wiewiórka momentalnie skoczyła na jednego z mężczyzn, wspięła się po jego ciele, by następnie ostrymi jak sztylety pazurami rozorać mu oczodół i wejść do wnętrza czaszki.
Pollock ziewając, odwrócił się w kierunku Taiki. Nie musiał patrzeć, żeby wiedzieć co czeka drugiego napastnika. Tyle razy już to przerabiał.
— Wszystko dobrze? — zapytał Taika, wyciągając miecz z przebitego na wylot przeciwnika. Pozwolił sobie też odwołać wilki, które w końcu uporały się z pozostałymi mężczyznami.
— Tak, ale chyba złamałem nogę. — Pollock uśmiechnął się przepraszająco. — Biedna Gratka, ale chyba jesteśmy już kwita.
— Na to wychodzi — odparł, patrząc smuto w miejsce, gdzie koń wbiegł do lasu. Taika rzucił jeszcze okiem na przeciwników Pollocka i naprawdę szybko tego pożałował.
Dwaj mężczyźni leżeli na ziemi z roztrzaskanymi czaszkami, z których powoli wypływała różowa miazga. Krew, wszędzie tyle krwi.
Taika poczuł, że jego próg wytrzymałości właśnie został przekroczony i bezceremonialnie zwymiotował na samym środku traktu.
— Nienawidzę, tego twojego numeru z wiewiórką — wysapał siadając pod jednym z drzew.
Pollock chciał do niego dołączyć, ale złamana noga w końcu dała o sobie znać.
— Przecież to mój popisowy numer.
— Jasne.
Mimo, że Taika czuł, że powoli traci przytomność, usłyszał jeszcze tętent kopyt.
Ktoś nadjeżdżał, a oni nie mieli już za bardzo jak się bronić.
[Anavia? c: ]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz