niedziela, 15 marca 2020

Od Danny'ego do Lookyo

Odwróciłem się szybko do otwartych drzwi. Zobaczyłem w nich moją szefową, spoglądającą na mnie dość podejrzanie.
- Wszystko gra? - zapytała, obserwując łazienkę.
- Oczywiście – przyznałem, otwierając za sobą torbę, mając nadzieję, że chochlik skorzysta z okazji i do niej wskoczy.
- Na pewno? Wydawało mi się, że kogoś słyszę – pokręciłem głową, czując, że teraz mam większy ciężar na ramieniu, po czym poprawiłem torbę na ramieniu.
- To nic takiego, czasami mi odwala. Powinienem już iść – ruszyłem do drzwi. Kobieta posłała mi jeszcze zdziwione, a może i nawet trochę zatroskane spojrzenie, po czym mnie przepuściła. - Do widzenia! - powiedziałem na odchodne i wyszedłem z lokalu. Trzymałem dłoń na torbie, aby mieć pewność, że ten mały urwis nie postanowi z niej nagle wylecieć: dalej miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje i jeśli ten mag naprawdę był gdzieś nie daleko, jeśli chochlik wyleci z mojej torby, a tym bardziej z naszyjnikiem, to po mnie. „Widzisz, co się dzieje, gdy starasz się pomagać innym?”, zapytał demon. Podrapałem się po głowie i nie odpowiedziałem. Nienawidziłem, gdy miał rację. „Teraz jesteś współzłodziejem, cieszysz się?” Na chwilę zamknąłem oczy i przetarłem je dłonią, po czym skierowałem się w stronę domu. W dalszym ciągu nie pozwalałem małemu stworkowi wyleźć ze środka. Nie chciałem ryzykować. Poza tym i tak byłem już zdenerwowany, że tak postawił sprawę. Ja współzłodziejem? Byłem załamany i miałem lekką ochotę go rozgnieść. Mimo wszystko dotarłem do domu szybko i bez żadnych problemów.
Wszedłem do kuchni, tam postawiłem torbę na stole i ją otworzyłem. Wyleciał z niej chochlik, niczym poparzony, trzymając w rękach swoją zdobycz.
- Jak mogłeś mnie tam trzymać tak długo?! - krzyknął na mnie, co w jego wykonaniu było dość zabawne; mimo o na mojej twarzy pozostała obojętność.
- Było trzeba wybrać sobie inną torbę – odpowiedziałem, zamykając ją i wieszając na krzesło. Odwróciłem się i wyciągnąłem szklankę, do której wlałem wody. - Powinieneś być mi wdzięczny, a nie wciągać mnie w swoje problemy – odwróciłem się do niego z napojem w dłoni, opierając się o blat.
- Sam chciałeś mi pomóc – zauważył, stając na stół.
- To twoje „dzięki”? Bardzo nowocześnie – wypiłem wodę.
- Czy to ważne? Teraz masz w tym swój udział, nieważne co myślisz – uśmiechnął się do mnie złośliwie, na co zmarszczyłem brwi. Przez chwilę stałem i milczałem, zastanawiając się co zrobić. Przeleciałem wzrokiem po całej kuchni, zatrzymałem się na oknie. Odstawiłem szklankę i poszedłem je otworzyć.
- Nie wiem, o czym mówisz – powiedziałem. - Otworzyłem tylko okno i nagle jakaś wróżka mi wpadła do domu – odwróciłem się do szafek, otworzyłem jedną półkę.
- Ej! Tylko nie wróżka! - krzyknął oburzony.
- A ja – wyciągnąłem z wysuwanej półki wałek do ciasta. - Zacząłem ją wyganiać – skierowałem się do małego, który widząc broń w mojej dłoni, przygotował się do ucieczki, spiął mięśnie, mocniej zacisnął palce na wisiorku i przygotował skrzydełka do lotu. Po chwili położyłem wałek obok niego i zabrałem ręce w geście obronnym. - I sądząc, że sobie poleciała, poszedłem się myć – kończąc historię, poszedłem do pokoju, z którego wziąłem ubrania i wszedłem do łazienki.
Nie miałem pojęcia, co chochlik zrobi. Może sobie iść, może zostać. Nie obchodziło mnie to, ale póki mam być brany za winnego całej tej akcji, wolałem zostać w łazience i z niej nie wychodzić. Usiadłem w brodziku, kiedy odkręciłem wodę i zacząłem masować sobie skronie. Głowa znowu zaczynała mi pękać.
- O nie, nie dam ci się – mruknąłem do siebie. „Wiesz, że w końcu puścisz. Nie wytrzymasz”, mówił, a ja starałem się uspokoić. Znowu ze mną walczył, chciał wyjść na zewnątrz. Czasami czułem się jak takie stare, drewniane drzwi, które ktoś dawno temu zakluczył i wyrzucił kluczyk do rzeki, a teraz ktoś po drugiej stronie odczekał sobie kilka lat, aż te drzwi spróchnieją, po czym zaczął w nie walić, aby ustąpiły. Drzwi zaczynały się powoli kruszyć.
<Lookyo?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz