Odwróciłem się szybko do otwartych drzwi. Zobaczyłem w nich moją szefową, spoglądającą na mnie dość podejrzanie.
- Wszystko gra? - zapytała, obserwując łazienkę.
- Oczywiście – przyznałem, otwierając za sobą torbę, mając nadzieję, że chochlik skorzysta z okazji i do niej wskoczy.
- Na pewno? Wydawało mi się, że kogoś słyszę – pokręciłem głową, czując,
że teraz mam większy ciężar na ramieniu, po czym poprawiłem torbę na
ramieniu.
- To nic takiego, czasami mi odwala. Powinienem już iść – ruszyłem do
drzwi. Kobieta posłała mi jeszcze zdziwione, a może i nawet trochę
zatroskane spojrzenie, po czym mnie przepuściła. - Do widzenia! -
powiedziałem na odchodne i wyszedłem z lokalu. Trzymałem dłoń na torbie,
aby mieć pewność, że ten mały urwis nie postanowi z niej nagle
wylecieć: dalej miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje i jeśli ten mag
naprawdę był gdzieś nie daleko, jeśli chochlik wyleci z mojej torby, a
tym bardziej z naszyjnikiem, to po mnie. „Widzisz, co się dzieje, gdy
starasz się pomagać innym?”, zapytał demon. Podrapałem się po głowie i
nie odpowiedziałem. Nienawidziłem, gdy miał rację. „Teraz jesteś
współzłodziejem, cieszysz się?” Na chwilę zamknąłem oczy i przetarłem je
dłonią, po czym skierowałem się w stronę domu. W dalszym ciągu nie
pozwalałem małemu stworkowi wyleźć ze środka. Nie chciałem ryzykować. Poza tym i tak byłem już zdenerwowany, że tak postawił sprawę. Ja
współzłodziejem? Byłem załamany i miałem lekką ochotę go rozgnieść. Mimo
wszystko dotarłem do domu szybko i bez żadnych problemów.
Wszedłem do kuchni, tam postawiłem torbę na stole i ją otworzyłem.
Wyleciał z niej chochlik, niczym poparzony, trzymając w rękach swoją
zdobycz.
- Jak mogłeś mnie tam trzymać tak długo?! - krzyknął na mnie, co w jego
wykonaniu było dość zabawne; mimo o na mojej twarzy pozostała
obojętność.
- Było trzeba wybrać sobie inną torbę – odpowiedziałem, zamykając ją i
wieszając na krzesło. Odwróciłem się i wyciągnąłem szklankę, do której
wlałem wody. - Powinieneś być mi wdzięczny, a nie wciągać mnie w swoje
problemy – odwróciłem się do niego z napojem w dłoni, opierając się o
blat.
- Sam chciałeś mi pomóc – zauważył, stając na stół.
- To twoje „dzięki”? Bardzo nowocześnie – wypiłem wodę.
- Czy to ważne? Teraz masz w tym swój udział, nieważne co myślisz –
uśmiechnął się do mnie złośliwie, na co zmarszczyłem brwi. Przez chwilę
stałem i milczałem, zastanawiając się co zrobić. Przeleciałem wzrokiem
po całej kuchni, zatrzymałem się na oknie. Odstawiłem szklankę i
poszedłem je otworzyć.
- Nie wiem, o czym mówisz – powiedziałem. - Otworzyłem tylko okno i nagle
jakaś wróżka mi wpadła do domu – odwróciłem się do szafek, otworzyłem
jedną półkę.
- Ej! Tylko nie wróżka! - krzyknął oburzony.
- A ja – wyciągnąłem z wysuwanej półki wałek do ciasta. - Zacząłem ją
wyganiać – skierowałem się do małego, który widząc broń w mojej dłoni,
przygotował się do ucieczki, spiął mięśnie, mocniej zacisnął palce na
wisiorku i przygotował skrzydełka do lotu. Po chwili położyłem wałek
obok niego i zabrałem ręce w geście obronnym. - I sądząc, że sobie
poleciała, poszedłem się myć – kończąc historię, poszedłem do pokoju, z
którego wziąłem ubrania i wszedłem do łazienki.
Nie miałem pojęcia, co chochlik zrobi. Może sobie iść, może zostać. Nie
obchodziło mnie to, ale póki mam być brany za winnego całej tej akcji,
wolałem zostać w łazience i z niej nie wychodzić. Usiadłem w brodziku,
kiedy odkręciłem wodę i zacząłem masować sobie skronie. Głowa znowu
zaczynała mi pękać.
- O nie, nie dam ci się – mruknąłem do siebie. „Wiesz, że w końcu
puścisz. Nie wytrzymasz”, mówił, a ja starałem się uspokoić. Znowu ze
mną walczył, chciał wyjść na zewnątrz. Czasami czułem się jak takie
stare, drewniane drzwi, które ktoś dawno temu zakluczył i wyrzucił
kluczyk do rzeki, a teraz ktoś po drugiej stronie odczekał sobie kilka
lat, aż te drzwi spróchnieją, po czym zaczął w nie walić, aby ustąpiły.
Drzwi zaczynały się powoli kruszyć.
<Lookyo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz