środa, 11 marca 2020

Od Danny'ego do Lookyo

„Ale bym go zjadł”, powiedział na widok małej, słodkiej istotki z delikatnymi skrzydełkami, które mógłby oderwać jednym ruchem, o nieco krzywych nóżkach, na których daleko by nie uciekł oraz małych, ciemnych, świdrujących oczkach. „Zabił i zjadł”, podrapałem się po głowie. Sabram męczył mnie od samego rana, gadał jakieś głupoty, tylko po to, aby wytrącić mnie z równowagi. Już dawno nie miał możliwości zapanowania nad moim ciałem, przez co stał się bardzo, ale to bardzo uciążliwy. Miałem go dość, ale wyłączenie go, to jak wyłączenie własnego mózgu; nie da się.
Odwróciłem się plecami i wróciłem do pomieszczenia, tracąc z oczu jego przekąskę z marzeń, czyli małego, niebieskiego ptaszka. Jeszcze chwila pomarudził, jakby go udusił i usmażył, ale nie zwracałem na niego żadnej uwagi, w końcu byłem w pracy, a obiad sam się nie poda. Aktualnie pracowałem w barze jako kelner, więc miałem zajętą głowę i to po części mnie ratowało przed demonem, który pod koniec pracy nareszcie zamilkł. Mogłem wrócić do domu w kompletnej ciszy, nie licząc gwaru miasta i ludzkich rozmów.
Przynajmniej taki miałem plan. Wychodziłem z pracy ostatni i gdy zbierałem już swoje rzeczy, podeszła do mnie szefowa z jakąś kartką.
- Danny, zrobisz dla mnie jeszcze jedną rzecz? - pokiwałem głową. W sumie wyboru nie miałem. Wolałem zachować tę pracę i nie mieć kłopotów ze złym samopoczuciem kobiety, bo nie spełniłem jej prośby. Poza tym, czy miałem coś ciekawszego do roboty? „Owszem, możesz mi złapać tego ptaszka na kolację”.
- Jaką? - kobieta wcisnęła mi do ręki papier, na którym były zapisane słowa, a konkretnie, to trzy produkty.
- Muszę zostać i zająć się papierami, ale brakuje tych rzeczy. Zrobisz zakupy – przeczytałem, że w restauracji brakowało kawy, przyprawy do mięsa oraz cukru. Po chwili kobieta wcisnęła mi w rękę banknot, mówiąc, że jeśli nie starczy, potem mi odda. Schowałem wszystko do torby i wyszedłem.

Zrobienie zakupów to prosta rzecz, tylko czasem bardzo irytująca, kiedy musisz stać w kolejce. Jak cukier i przyprawę dostałem raz-dwa, tak na kawę przybyło więcej chętnych, jakby przed chwilą zobaczyli, że brakuje im tego w magazynie. Czekając na swoją kolej, spojrzałem na niebo. To był taki ładny dzień, lekki wiatr, słońce świeci… idealna pora na relaksujące spacery po lesie, albo wzdłuż brzegiem morza. Chociaż brzmi to jak amatorska scena wyjęta z romansu, dla mnie był to sposób na wyciszenie się i pozbieranie myśli w samotności. Wiedziałem jednak, że nawet gdybym miał wolne, przeleżałbym w domu cały dzień. Już z samego rana głowa mi pulsowała i dopiero po południu przestała. Czułem, że była to wina demona, ale czymś takim łatwo mną nie zmanipuluje. „Poczekam na odpowiedni moment i cię dopadnę”. Jaka była najgorsza rzecz, w posiadaniu takiego wewnętrznego ducha? To, że nic się przed nim nie ukryje. Każda twa myśl, każde uczucie, czy nawet przebłysk nieciekawej informacji przelatuje także przez niego, wszystko widzi i wie, co tak naprawdę czuje. Czasem pomocne, masz kogoś, komu nie musisz tłumaczyć, co cię dręczy. Z drugiej, jeśli jest to ktoś, kto zawsze widzi rozwiązanie w mordowaniu innych, nie jest on przydatny. „Ale ratuje ci dupę za każdym razem”.
W końcu kupiłem kawę. Wrzuciłem ją do torby, którą ze sobą miałem na zakupy, po czym ruszyłem w kierunku restauracji. Po drodze czułem jednak, że coś nie gra. Po pierwsze, torba wydawała się delikatnie cięższa, do tego przy każdym ruchu, coś w niej brzęczała. Dla własnego spokoju otworzyłem torbę, aby się upewnić, że to tylko Sabram robi sobie ze mnie żarty.
Ale nie, zobaczyłem w torbie malutką istotkę. Zmrużyłem oczy i kilka razy zamrugałem, sądząc, że mam zwidy. Na pewno był to chochlik, kilka spotkał w swoim życiu, ale jeszcze nigdy w swojej torbie. Maluch miał brązowo-fioletowe oczy, ciemne oczka oraz przezroczyste skrzydełka. Gdzieś tam przemknął mi jego czerwony ogonek, ale największą uwagę skupiłem na przedmiocie, który trzymał w rękach. Był to jakiś naszyjnik z masą kamieni, wyglądał na dość drogi.
- Co ty robisz w mojej torbie? - zapytałem i poczułem, jak ktoś rzuca na mnie swój cień. Zamknąłem torbę i się odwróciłem. Przede mną stał ogromny, czarnowłosy mężczyzna, mierzący mnie surowym spojrzeniem. Posłał mi lekki uśmiech.
- Słucham? - odsunąłem się trochę od niego.
- Szukam małego złodzieja z naszyjnikiem, widziałeś go może? - zacisnąłem zęby. Gdybym oddał mu tak małą istotkę, od razu by ja zmiażdżył, a ja w pewnym sensie lubiłem chochliki, bo chociaż były wredne i psotne, natrafiłem na dwa egzemplarze, które mi pomogły, jak byłem mały. Gdybym teraz oddał go w ręce nieznajomego, czułbym się, jakbym ich zdradził.
- Niestety nie – powiedziałem spokojnie, po czym się odwróciłem i kontynuowałem drogę do restauracji. Nie odwróciłem się ani razu, chociaż jeszcze przez długi czas czułem na sobie jego wzrok. Na pewno wiedział, a mimo to nic nie zrobił. Gdy przekroczył drzwi budynku, przełknąłem gulę w gardle. Zostawiłem zakupy na bladzie, po czym poszedłem do łazienki. Tam znowu otworzyłem torbę i wyciągnąłem małą istotkę.
- Musiałeś wybierać akurat moją torbę? - zapytałem, przyglądając mu się.

Lookyo?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz