środa, 18 marca 2020

Od Sorena do Alaratha

Wściekłość buzowała w jego ciele, uniemożliwiając trzeźwą ocenę rzeczywistości. Dał się podejść w najgłupszy możliwy sposób i prawdopodobnie nigdy nie wybaczy sobie tak ogromnego przejawu amatorszczyzny. Z mordem wymalowanym na twarzy siedział więc na lodowatej posadzce, znosząc uszczypliwe komentarze swego oprawcy. Nie pierwszy i prawdopodobnie nie ostatni raz znalazł się w zamknięciu - doskonale zdawał sobie więc sprawę, że stawianie zbędnego oporu jedynie pogorszy sytuację. Nie odpowiadał, ograniczając swe reakcje do przeciągłych wzdychnięć i zirytowanych syknięć, z uporem wyczekując chwili, aż zostanie w lochu całkowicie sam. Wystarczyło jedno zaklęcie, by znalazł się po drugiej stronie. 
- Anioł… - Elf zdawał się czerpać znaczną satysfakcję z przesłuchań swego więźnia – Zwykle wyobrażałem was sobie jako nieskazitelnie czyste istoty, których skrzydła onieśmieliłyby nawet gryfa. Czyżby ci je ucięli?
Soren wzdrygnął się na samo wspomnienie swej rasowej przynależności. Poza nazwiskiem nie miał z nimi już nic wspólnego, wygnano go na własne życzenie. Splamione krwią pióra ogarnięte czernią, utracona od lat aureola - symbole ostatecznego zepsucia, konszachtów ze śmiercią. 
Ku własnemu zdziwieniu, kierowany najpewniej coraz większym zirytowaniem, obnażył jednak znienawidzony atrybut. Przeszywający ból ogarnął jego plecy, a strugi ciepłej krwi spłynęły wzdłuż kręgosłupa, brudząc zakurzoną posadzkę celi. Przesiąknięte arogancją komentarze czarnowłosego sprawiły jednak, że ukrył je równie szybko, przeklinając w myślach własną nieodpowiedzialną. Nie był ostatnio sobą. Mężczyzna zdawał się tracić zainteresowanie, a Acedia odetchnął z ulgą, gdy jego postać zniknęła za masywnymi, metalowymi drzwiami.
***
Potraktowany niczym zwierzę prowadzone na rzeź, skrępowany i pozornie bezsilny - trwał w całkowitym bezruchu, gdy wóz transportowy szykował się do dalszej drogi. Soren przeczuwał, dokąd go zabierano i szczerze nie podobała mu się żadna z nawiedzających go myśl. Miał zbyt wiele do zrobienia, by dać się zabić w tak ordynarny sposób. Przymknąwszy oczy, zaczął rozważać wszelkie możliwości, analizować dokładnie skład transportującej go drużyny - jeśli zdoła przeskoczyć w odpowiedniej chwili, przechwytując którąś z broni, być może zdoła siłą stworzyć sobie warunki do ucieczki. Z tyłu głowy wciąż rozbrzmiewała jednak świadomość o podróżującym z nimi elfie, który stanowił największy z problemów - nie wyglądał on bowiem, jakby zamierzał szybko odpuścić sobie pogoń za białowłosym. Soren przeklął pod nosem, marszcząc brwi. Miał takich po dziurki w nosie. I właśnie wtedy, gdy układał w głowie swe mordercze plany zemsty na nieznajomym, coś z głuchym trzaskiem uderzyło o podłoże wozu. Książę zamrugał kilkukrotnie, wytężając wszystkie zmysły, by dojrzeć cokolwiek w przytłaczającej ciemności, jednak dopiero w chwili, gdy oddzielające go od świata płachty gwałtownie się rozsunęły, Soren zrozumiał, jak potoczyły się sprawy. Spojrzenie dobrze mu znanych, szczurzych oczu napełniło białowłosego pogardą, przełamaną przez niemałe zaskoczenie, gdy podążając za jego wzrokiem, dojrzał leżącego tuż obok, skrępowanego zapieczętowanymi kajdanami elfa. A więc łowca stał się ofiarą. Chłopak mimowolnie uśmiechnął się na ten widok, czując, jak nikła dotychczas nadzieja nabiera pędu - żałośni złoczyńcy byli niczym w porównaniu z niewątpliwie przeszkolonym magiem. 
- A kogo mu tu mamy. - Porywacz obnażył swój szczerbaty uśmiech, przenosząc całą uwagę na młodego Acedię. - Najwidoczniej bez tych swoich diabelskich sztuczek nie jesteś już tak silny. - Splunął mu pod nogi, niewątpliwie napawając się pozornym zwycięstwem. - Cała ta wasza Gildia to tylko banda żółtodziobów. Mordercy od siedmiu boleści.
Z kpiną wciąż odbijającą się wśród śmierdzącego pleśnią wnętrza wozu, oprawca rozpłynął się w powietrzu. Kilka wrzasków w splugawionej terpheuxczyźnie wystarczyło, by powóz gwałtownie ruszył, sprawiając, że Soren ze stłumionym syknięciem uderzył plecami w drewnianą półściankę. Rany po szaleńczym obnażeniu skrzydeł wciąż nie zdążyły się zasklepić, pulsując tępym, choć powoli zanikającym, bólem. Powinien w końcu wyzbyć się szczeniackich manierów - skończyły się czasy, gdy ojcowska pozycja mogła wyciągnąć go z każdych problemów. Chłopak przymknął więc oczy, oddychając głęboko, próbując w ten sposób skupić wszystkie swe myśli wokół jednego zagadnienia - planu działania.
***
Nie czekał długo, nim wóz zatrzymał się z przeszywającym piskiem, a płachty rozsunęły się ponownie, zwiastując nadejście, nieznanego tym razem, porywacza. Mężczyzna był szczupły, niesplamiony jeszcze licznymi wojaczkami, choć surowy wyraz twarzy zdradzał jego nieszczególnie przyjemne zamiary, a rozciągające się wzdłuż całego ciała pożółkłe łuski dodawały mu pewnej agresywności. Polimorf otworzył klatkę, zbliżając się ku Sorenowi, a gdy tylko obie jego stopy znalazły się wewnątrz wozu, pojazd ruszył w dalszą drogę. 
- Mam do ciebie kilka pytań. Jeśli będziesz współpracował, może nie skończysz martwy. - Jego głos był mechaniczny, całkowicie wyprany z emocji i nieprzyjemny dla ucha. - Na twojego kompana też przyjdzie czas, nie martw się. - Skinął głową w stronę wciąż nieprzytomnego elfa. - Nie jesteś wyjątkowy.
Soren zmarszczył brwi, słysząc sposób, w jaki jaszczur zwracał się ku niedoszłemu oprawcy. Kompan. Czy ta cholerna zgraja nie miała nawet pojęcia, na kogo napada? Książę prychnął pogardliwie, mimo wszystko ciesząc się z takiego obrotu sytuacji. Przywykł do wciągania osób trzecich we własne porachunki i szczerze nie obchodziło go już, jak na tym wyjdą - jeśli dzięki poświęceniu łowcy zdoła wypełnić powierzone przez Festusa zadanie, nie zawaha się ani przez chwilę. Nie czekał długo, nim polimorf ściągnął krępujące usta białowłosego więzy, zasypując go wyjątkowo precyzyjnymi, niewątpliwie szkodliwymi dla Gildii pytaniami. Soren, błyszcząc wpojoną mu na zamku dyplomacją i zdolnościami manipulacyjnymi, odpowiadał wyjątkowo wybiórczo, ubierając kłamstwa w pełne abstrakcyjnego patosu słowa. Jaszczur nie reagował - najpewniej spodziewał się, że przesłuchanie nie będzie proste lub był najzwyczajniej zbyt głupi, by wyłapać misternie sklecone łgarstwa. 
- Źle to się dla was skończy, ścierwa. - Mruknął w końcu, nachylając się ku Sorenowi, by ponownie go zakneblować.
Chłopak był jednak przygotowany, czekając na ten moment od samego początku ich rozmowy. Raz monarszy śmierć. Błyskawicznie wgryzł się w ramię wojownika, wypełniając jego krwiobieg specjalnie wyselekcjonowaną toksyną. Mężczyzna zdążył jedynie przekląć, nim nieprzytomny osunął się na podłogę. Acedia zakasłał, wypluwając wyssaną przypadkiem krew - wątpił, że kiedykolwiek przyzwyczai się do takiego załatwiania swoich spraw, z całą pewnością wolał zacałowywać swe ofiary na śmierć, niż bawić się w podróbkę wampira. Zaraza. Natychmiastowo przeczołgał się ku ciału polimorfa, przybierając wyjątkowo niewygodne pozy, byle tylko nadziać krępujące go więzy na przypięte do pasa ostrza. I choć kilkukrotnie przeciął własne nadgarstki, po wielu próbach zdołał oswobodzić górne kończyny. Gdy po kilku minutach odrzucił resztę rozciętych przedmiotów, ograbiając przy tym jaszczura z wartościowszych rzeczy, odetchnął z ulgą. Rozprostował zastygłe od bezruchu ciało, rozważając, co powinien zrobić w następnej kolejności. Wolność stała przed nim otworem, wystarczyło przeskoczyć, by uciec od porywaczy i powoli budzącego się elfa. Z drugiej strony wiedział jednak, że jeśli powróci do Gildii bez żadnych informacji, tłumacząc się ratowaniem własnej skóry, Festus nie okaże mu nawet odrobiny litości. 
- Kurwa mać. - przeklął w ojczystym języku
Po chwili dogłębnych rozważań zdecydował się zostać - poczucie odpowiedzialności wobec organizacji okazało się silniejsze niż pierwotne instynkty. Misja powinna stać się jego priorytetem. Powinien wykorzystać więc pozostały mu czas do opracowania planu, który wyciągnąłby z porywaczy odpowiednie informacje, nie było już odwrotu. Soren zaczął więc od zakneblowania i odebrania klucza do klatki jaszczurowi i zamknięcia go w jej wnętrzu - jego pobudka mogłaby przysporzyć księciu sporo niechcianych problemów. Gdy szczęk zamka rozbrzmiał w wozie, białowłosy kątem oka spostrzegł, że jego nieprzytomny dotychczas towarzysz niedoli zdołał już dojść do siebie, wbijając w anioła spojrzenie swych fioletowych tęczówek. Mężczyźni wpatrywali się w siebie wzajemnie, nie zamieniając choćby słowa. Wtem, jak grom z jasnego nieba, księcia uderzył przebłysk kreatywności - skoro oprawcy i tak uważali ich za wspólników, co wartościowszego mógłby im ofiarować, jeśli nie pozornego członka Gildii. Doskonała karta przetargowa. 
- Nigdy nie lekceważ Acedii. - Soren wzruszył ramionami, parafrazując słowa, którymi czarnowłosy zaszczycił go podczas ich ostatniej walki. 
I choć czarodzieja skrępowano szczególnym rodzajem więzów, książę wciąż pamiętał, jak imponującymi zdolnościami dysponował - nie spuszczał więc z niego oka, wytężając wszelkie zmysły. Nie mógł pozwolić sobie na kolejne potknięcie.

[Alarath? Ja cię bardzo przepraszam ;---; ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz