wtorek, 24 marca 2020

Od Lookyo do Danny'ego

– To ci się może wydawać – burknął, wydymając usta.
Wtem jego czułki zadrżały. Widząc, że jego widok nagle się zniża, odwrócił głowę w stronę chłopaka, gdy nagle gwałtownie odfrunął, bowiem ten osunął się po ścianie na ziemię. Zastygł w powietrzu, zmierzył go wzrokiem. Co się dzieje? Zemdlał? Podleciał bliżej, poklepał ręką po jego policzku. Białowłosy jednak nie reagował w żaden sposób. Lookyo ściągnął brwi w konfuzji, czułki odrobinę wykrzywiły się na boki. Zemdlał. Oj, nie wróżyło to nic dobrego. Nie, że się jakoś szczególnie martwił o niego, ale ten... Cóż... No dobra, trochę, ale tak troszeczkę się martwił o jego zdrowie. A inną obawą było to, że niezbyt wiedział, co ma teraz z tym zrobić. Wezwać jakiegoś medyka czy coś? Em, nieee. Zostawić go tutaj? Hmmm... Nie, niech już tu nie leży. W końcu specjalnie prowadził go taki kawał, by przyprowadzić nowego klienta do sklepu Ihranayi.
Chwila...
Ihranaya!
Czarownica na pewno coś z tym zrobi. Ona miała tyle różnych mikstur, znała tyle przepisów, że z pewnością... nie, na sto trzy procent coś wymyśli. To była myśl. Trzeba zawołać Ihranayę.
Wtem pokręcił głową, zacmokał z dezaprobatą. Wylądował na ziemi tuż koło nogi nieprzytomnego chłopaka. Przyprowadzenie czarownicy raczej nie wypali. Dlaczego? W sumie... Nie, jakoś nie widziało mu się zaciąganie jej tutaj. O wiele lepiej by było, gdyby to rogacz znalazł się u niej. Tylko jak by go tu zabrać? Przecież Kyo był mały, choć miał tą swoją chochlikową siłę, to i tak za żadne skarby nie podniesie ciała chłopaka. Mógł co najwyżej próbować ciągnąć go za nogę bądź rękę, ale to z pewnością nie dałoby owoców. Nie dość, że zajęłoby mu to chyba z godzinę (jak nie więcej), to jeszcze sam by się nieźle namęczył. Dlatego zabranie go odpadało. Pomińmy fakt, że zwróciłby tym uwagę niejednej osoby.
Nie, czekaj...
Zażenowany nieco samym sobą podparł czoło ręką, wzdychając głośno. Jak mógł zapomnieć o mocy pierścienia? No jak? Przecież mógł się po prostu powiększyć i wtedy go wziąć, bo nawet jeśli będzie duży, to jego chochlikowa siła zostaje. Jak mogło mu to wypaść z głowy? Jak mógł pominąć tak wspaniały fakt? No bo serio, on będąc dużym, mógł nawet kanapę podnieść. Ach, Kyo, coś ostatnio nie myślisz. Musisz się wziąć w garść!
A tak coś czuł, że użyje dzisiaj pierścienia poza pracą.
Z racji, że znajdowali się w wąskiej uliczce, jeszcze nikt ich nie zauważył. Skorzystał z chwili i obrócił pierścień na palcu (em, nie, to nie było konieczne, ale czasami tak robił). Poczuł, jak staje się większy, jego czułki i skrzydła momentalnie znikają, perspektywa od razu się zmieniła. Sekunda i już był po przemianie. Przejechał ręką włosy, przestąpił z nogi na nogę, biorąc głęboki wdech. Dobra, czas się wziąć do roboty.
Podszedł do nieprzytomnego chłopaka, na samym początku zabrał torbę, którą przewiesił sobie przez ramię. Chwilę badał dłońmi jego ciało, a następnie ustawił go tak, by mógł bez większego problemu wziąć na barana. Kucnął tyłem, ułożył ręce białowłosego na barkach, po czym chwycił za uda i żwawym ruchem podniósł. Wyprostował się, przeleciał wzrokiem po ulicy. Akurat opustoszała, więc mógł swobodnie przejść.
Szybkim krokiem dotarł do sklepu, pchnął butem drzwi, o których otwarciu powiadomił dzwoneczek.
– Witam w Chatce Ihranayi, w czym mogę pomóc? – usłyszał zaraz na wejściu.
Siedząca za ladą kobieta podniosła wzrok, spojrzała na Kyo. Otworzyła szerzej oczy, widząc chłopaka na jego plecach (którego róg, swoją drogą, niezbyt przyjemnie ocierał się o policzek chochlika). Uniosła brwi w zdziwieniu, milcząc.
– Kyo – rzekła w końcu, jej głos zdradzał niezadowolenie. – Dobrze wiesz, że nie możesz sprowadzać tutaj żywego towaru.
Słysząc to, Lookyo ściągnął brwi w konfuzji, machnął ogonem.
– Hę? – zapytał zdziwionym głosem. – Nie przyniosłem żadnego żywego towaru.
Ihranaya jeszcze raz zmierzyła białowłosego wzrokiem.
– No nie mów, że go zabiłeś.
– Co...? Nieee, nie zabiłem go! – zaprzeczył żywo. – Zemdlał, więc postanowiłem go przynieść.
Czarownica błądziła wzrokiem między nim a chłopakiem, jakoś niezbyt mu wierząc. Przecież chochlik miał pójść na zwykłe polowanie, a wrócił z jakąś osobą, do tego nieprzytomną. W dodatku ta osoba miała rogi, a ten element wyglądu zwykle nie wskazywał na dobrą duszyczkę. Ach, świetnie, poszedł chochlik po jakieś drobne przedmioty, a wrócił z nieprzytomnym demonem.
– Kyo – jęknęła. – Co to ma znaczyć? W ogóle po co go tu przyniosłeś?
Ta, Lookyo tak coś czuł, że Ihranayi się taka sytuacja nie spodoba. Jednakże jakoś nie chciał go zostawiać nigdzie. Tu chodziło o klienta! Zdobywanie punktów zaufania u czarownicy, by pewnego dnia zostać wyzwolonym! Nie mógł się tak szybko poddać!
– Bo on miał być twoim klientem – wytłumaczył pospiesznie. – Zaprowadzałem go do ciebie, już prawie byliśmy na miejscu, gdy on nagle zemdlał.
To było do przewidzenia, że na słowo klientem czarownica uniesie brwi w wyraźnym zaciekawieniu. Nawet pojawił się ten charakterystyczny błysk w jej oczach. Znów przyjrzała się uważnie chłopakowi, gdy wtem wstała, pytając:
– Klient?
– Nom. – Kyo przytaknął.
– Hm – na chwilę się zamyśliła – czyli nie wypada go w takim stanie zostawiać. Zabierz go na górę. – Machnęła ręką.
Minęła chochlika, zamknęła na klucz wejście do sklepu. Przekręciła tabliczkę z Otwarte na Zamknięte, a następnie ruszyła w stronę pewnych drzwi. Kyo poprawił chłopaka, po czym ruszył za czarownicą. Przeszli przez drzwi, po schodach dotarli do mieszkania nad sklepem. Czarownica zniknęła w kuchni, chochlik zaś udał się do pokoju dziennego, gdzie położył na kanapie białowłosego. Wyprostował się, odetchnął z ulgą, następnie się przeciągnął. Ach, co to za dzień! Coś się dużo dzieje. Najpierw ten niezwykły łańcuszek na rękę z kamykami, teraz Rogacz.
O właśnie, łańcuszek!
Otworzył torbę, czym prędzej wyciągnął przedmiot. Teraz był on znacznie mniejszy i lżejszy, aczkolwiek Kyo nie założył go, a wrzucił do kieszeni spodni. Może ozdoba kusiła, jednak powstrzymywał się ze względu na magię. Nie wiedział, co się mogło stać, gdy ją założy, a ryzykować to za bardzo nie chciał. Poczeka, aż z Ihranayą siądą i zbadają to.
– Kiedy zemdlał? – usłyszał nagle.
Odwrócił głowę i zerknął w stronę kuchni, gdzie przebywała czarownica.
– Em, z jakieś pięć minut temu? – odparł, wzruszając ramionami. – Może troszkę wcześniej?
Zdjął torbę z ramienia i odłożył na drewnianym stoliku, następnie udał się do kuchni. Spojrzał na Ihranayę, która grzebała w szafkach. Tak, kuchnia to było jedno z większych składowisk magicznych wywarów, mikstur, składników i tym podobnych. Więcej tego znajdowało się na sklepie, w magazynie i piwnicy, ale jak znał życie, to teraz Ihranayi się pewnie nie chciało tam iść. Zresztą, ocucenie chłopaka nie było takim zadaniem, które wymaga wielu składników i nie wiadomo czego jeszcze.
– A znasz przyczyny? – kolejne pytanie ze strony czarownicy.
– Niezbyt. – Skrzywił się. – Chociaż... – na krótko popadł w zamyślenie. – Zanim poszliśmy, to narzekał na bóle głowy. Możliwe, że to od tego.
– Możliwe. Ale mimo to nie ryzykujmy.
Wyciągnęła z szafki torebeczkę z jakimiś ziołami. Część wsypała do kubka i zalała wrzącą wodą, która wcześniej się zagotowała. Wymieszała dobrze łyżeczką, po czym znów sięgnęła ręką do szafki po woreczek, z którego wyjęła jeden niewielki liść. Kyo przyjrzał mu się, od razu rozpoznał. To była ta roślina, której liście po ususzeniu i złamaniu wydzielały bardzo mocny, pobudzający zapach. Pamiętał, jak Ihranaya raz ją na nim użyła, a innym razem on na pewnej osobie.
Czarownica wzięła do jednej ręki kubek, do drugiej liść i udała się do pokoju dziennego. Lookyo szybko się pomniejszył i poleciał za nią, by zaraz potem usiąść na jej ramieniu. Kobieta położyła kubek na stoliku, kucnęła przy kanapie, na której leżał wciąż nieprzytomny chłopak. Wzięła liścia w obie dłonie, nastawiła tuż pod nosem rogacza i zaczęła go rwać, rozdrabniać na coraz to mniejsze kawałki. Momentalnie zaczął się wydobywać ostry zapach, który Kyo kojarzył z zapachem sierści psa. No jakoś tak.
Obydwoje wpatrywali się w chłopaka, dopóki ten się nie poruszył. Zmrużył on oczy, ściągnął brwi, wyraźnie się krzywiąc, a po chwili powoli podniósł powieki. W tym momencie Ihranaya wrzuciła rozdrobiony liść do kubka.
– No, obudziłeś się – rzekła jakby od niechcenia.
Zgrabnym ruchem ręki wyciągnęła z kieszeni fiolkę z substancją, której kilka kropel nałożyła na palce i zaczęła w nie wcierać (chodziło o pozbycie się zapachu liścia). Tymczasem Kyo wstał i pofrunął do białowłosego, na którego brzuchu wylądował.
– Patrz, uratowałem cię! – powiedział głosem przepełnionym dumą. – Gdyby nie ja, to kto wie, co by się z tobą stało!

Danny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz