Siedział
na dłoni chłopaka tylko chwilę, bowiem zaraz wstał i, przerzuciwszy
przez ramię łańcuszek, zeskoczył na blat koło umywalki. Zgrabnie
wylądował, przestąpił z nogi na nogę. Dopóki tego sam nie chciał, nikt,
kogo za dobrze nie znał, nie mógł go trzymać na rękach. Dobrze wiedział,
że wystarczyła sekunda, by palce dłoni zacisnęły się na jego ciele, a
jeśli nie zareaguje zbyt szybko, to sytuacja przybierze nieciekawy dla
niego obrót. Dlatego wolał mieć choć trochę więcej pewności, że w razie
czego ucieknie.
– Nie było innych w pobliżu – odpowiedział na pytanie chłopaka.
Tamten
nieco się schylił w jego stronę, dokładnie mu się przyglądając. Lookyo
podniósł na niego wzrok, poruszył delikatnie czułkami. Właśnie... Dlaczego on mi pomógł? Jaki
motyw kierował nieznajomym, że postanowił nie wydać chochlika przy
pierwszej lepszej okazji? Może nie wiedział, czym Kyo był? Chociaż...
Nawet jeśli jego rasa była rzadko spotykana, to nie tak łatwo szło ją
pomylić z jakąś inną, wygląd był zbyt charakterystyczny. Co to więc
mogło być? Miał wobec niego jakieś plany? Chciał zachować dla siebie? A
może zaciekawił go łańcuszek i szukał teraz sposobu, by go zabrać? Tyle
opcji, żadna jednak nie przemawiała dostatecznie mocno.
Myślał
nad porzuceniem tej kwestii, ale jakoś nie potrafił. Ostatecznie
zmienił plany. Przyjrzał się chłopakowi z góry na dół, mrużąc nieco
oczy.
–
Niby narzekasz, że schowałem się w twojej torbie, a jednak nie wydałeś
mnie – powiedział z nutą podejrzliwości w głosie. – Dlaczego?
Na
to pytanie chłopak uniósł odrobinę brwi. Wyprostował się, uciekł
wzrokiem gdzieś na bok, wyglądając, jakby się nad czymś zastanawiał. Po
pewnym czasie delikatnie wzruszył ramionami.
– Raz mi takie chochliki pomogły – odparł. – Pomyślałem więc, że teraz ja tobie pomogę.
Słysząc
to, Kyo otworzył szerzej oczy, unosząc czułki. Tego to się w sumie nie
spodziewał. Nie, że uważał, że wszystkie chochliki są z góry niedobre,
ale nie było to często spotykane. Chociaż znał takich, co pomagali innym
specjalnie, żeby później tamci im pomogli lub żeby ich wykorzystać.
Może to było to? Nah, cokolwiek to jest, nie jest aż takie ważne.
–
A, więc z tego powodu postanowiłeś mi pomóc? – brzmiało to bardziej jak
stwierdzenie niż pytanie. – Nieźle. A już myślałem, że chcesz zabrać mi
moją zdobycz albo sprzedać mnie gdzieś na czarnym rynku czy coś.
Chłopak
uniósł brwi w zdziwieniu, Kyo od razu to zauważył. Patrząc po jego
reakcji, albo się tego nie spodziewał, albo właśnie wykryto jego
prawdziwe zamiary.
– Sprzedać? – zapytał, znów się nachylając.
–
Sprzedać. – Lookyo wzruszył ramionami. – Już raz mnie ktoś próbowal
sprzedać, lecz mu nie wyszło. Dowiedziałem się wtedy, że mogę być
całkiem niezłą sumę wart, a to głównie przez skrzydła. Naprawdę są one
aż tak rzadkie? – spytał po chwili.
Odwrócił
głowę, popatrzył przez ramię na nieco opuszczone skrzydła, którymi
poruszył. W sumie w grupie, w której się urodził, tylko on miał takie
skrzydła. Nawet jego rodzeństwo takich nie posiadało. Lecz mimo to
myślał, że może gdzieś indziej jest więcej takich jak on. Niestety,
wszystko wskazywało na to, że jest wyjątkowy. Kuzynka Ihranayi prawie
umarła z zachwytu, gdy go zobaczyła. Woah, prawie kogoś zabił samą swoją
egzystencją. Ale by było, jakby to nie było prawie.
Chłopak stał i wpatrywał się w małe skrzydełka chochlika. Milczał, w końcu jednak odparł na pytanie tamtego:
– Ja jeszcze nie widziałem chochlika z dwukolorowymi skrzydłami.
Lookyo
na moment się skrzywił, szybko zaraz przybrał spokojny wyraz twarzy.
Machnął ogonem, ponownie poruszył skrzydłami, z których sypnęło się
odrobinę pyłku, gdy nagle usłyszał:
– Dlaczego to ukradłeś?
Zastygł
w bezruchu, jego czułki wyprostowały się. Podniósł głowę na chłopaka,
który cały ten czas przyglądał się jemu... a raczej łańcuszkowi. Kyo
uniósł brwi w konfuzji, popatrzył na przedmiot. No tak, był przecież na
polowaniu. Na moment zapomniał, że to miał przy sobie i że miało jakieś
magiczne efekty. Aż znowu zaczął nad tym główkować. Co mógł dawać ten
łańcuszek? Wziął go do rąk, rozpoczął dokładne badanie. Dopiero teraz
zauważył, że kamienie mają w sobie więcej magii niż sam łańcuch. Czyli
to one dawały coś konkretnego.
Ale
mniejsza, teraz co innego było ważne. Gdyby wiedział, że zostanie tak
szybko przyłapany, to by ukrył zaklęciem łańcuszek. Teraz niestety to
już nie miało sensu.
Spojrzał na chłopaka.
– Nie ukradłem – zaprzeczył, wydymając nieco usta. – Znalazłem i wziąłem sobie.
Chłopak spojrzał na niego, nie wyglądał za bardzo na przekonanego.
– To kradzież.
Lookyo skrzywił się, czułki wygięły się ku przodowi.
–
Dobra, nazwijmy to kradzieżą. Ale w takim wypadku ty jesteś
wspólnikiem. – Wskazał chłopaka palcem dla podkreślenia swojej
wypowiedzi.
– Co? – zdziwił się tamten.
– No wspólnikiem. Pomogłeś mi, złodziejowi, uciec, więc jesteś wspólnikiem w zbrodni.
Tego
ruchu z jego strony białowłosy się chyba nie spodziewał. Wyprostował
się nagle, ściągnął brwi w zamyśleniu, uciekając gdzieś wzrokiem. Wziął
nieco głębszy wdech. Choć nic nie mówił, wyglądał, jakby właśnie
prowadził z kimś dyskusję. Kyo zmierzył go wzrokiem, na jego twarz
wskoczył złośliwy uśmieszek.
– I co teraz? – zapytał, wykonując taneczny ruch.
Miał
coś jeszcze dodać, gdy nagle drzwi od łazienki się otworzyły. Widząc to
położył po sobie czułki. Zerwał się jak poparzony, najszybciej jak mógł
wleciał do torby. Świetnie, tylko tego brakowało. Jak sobie spokojnie
stał i rozmawiał, to akurat musiał ktoś wejść. Chociaż w sumie czego
miał się spodziewać – że nikt nie wejdzie do łazienki restauracji? A
miał za chwilę wykorzystać okazję i też trochę chłopaka wypytać o
niektóre rzeczy. Skoro on zadawał pytania, to Kyo też mógł. Na końcu by
jeszcze spróbował go przekonać, żeby go zabrał do Chatki Ihranayi.
No jak mu już tak pomaga, to czemu nie mógłby jeszcze tego zrobić?
Pomińmy fakt, że prawdziwym powodem było to, że Lookyo
najprawdopodobniej się zgubił. W końcu najbardziej zależało mu na
ucieknięciu od tamtego mężczyzny, więc jakoś specjalnie nie zwracał
uwagi na to, gdzie leciał. Jeszcze na dodatek Vince gdzieś przepadł.
Syknął cicho, chowając się w kącie torby, dokładniej cieniu rzucanym przez ścianę. Mam nadzieję, że i tym razem ten biały rogacz będzie mnie krył.
Danny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz