poniedziałek, 16 marca 2020

Od Lookyo do Danny'ego

Podążał wzrokiem za chłopakiem, dopóki nie zniknął on za drzwiami prowadzącymi do łazienki. Jeszcze chwilę tam patrzył, po czym przestąpił z nogi na nogę. Zostawił mnie? Naprawdę? Jeśli miał być szczery, to nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Jak chłopak odłożył wałek, to pomyślał, że chyba mu pozwoli sobie odlecieć, ale nie przypuszczał, że go zostawi samego i pójdzie się myć. No bo... Tak się nie robiło? Nie z nim?
Rozejrzał się po kuchni, spojrzał na otwarte na oścież okno. Mógł bez najmniejszego problemu przez nie wylecieć i wrócić do domu (lub też gdzieś poczekać, aż Vince go odnajdzie). Rozłożył skrzydełka, przykucnął, gotowy do lotu, lecz wtem zastygł w bezruchu. Ponownie przeleciał wzrokiem po kuchni, po chwili się wyprostował. Jak już tu był... to czemu by się nie rozejrzał trochę? Myśl o tym, że teoretycznie mógłby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – albo chociaż wrócić do domu z większym łupem, przekonała go do zbadania domu. A co? Rogacz siedzi w łazience, pewnie tak szybko z niej nie wyjdzie, więc zdążę coś zabrać.
Poprawiwszy łańcuszek na ramieniu, poderwał się do lotu i rozpoczął oględziny. Błądził wpierw po kuchni, ale tylko trochę, przypominając sobie, że najlepsze rzeczy zwykle znajdowały się w sypialni. Tam się właśnie udał. Miał szczęście, bowiem drzwi nie były domknięte i udało mu się przecisnąć przez szparę między nimi a futryną. Wzbił się w górę, by mieć lepszy widok na pokój. Rozejrzał się dokoła. Całkiem sporo było rzeczy, ale żadna jakoś specjalnie nie przykuła jego uwagi. Zapewne najlepsze było pochowane gdzieś. Jak zawsze.
Podleciał do biurka, złapał za uchwyt pierwszej szuflady i zaczął się z nią siłować. Szło mu dość marnie, ale udało mu się odrobinę ją wysunąć. Poleciał na blat, wylądował na jego skraju. Zdjął z siebie łańcuszek, który odłożył obok siebie. Kucnął, stopy oparł na krawędzi blatu, ręce zaś na szufladzie i, utrzymując równowagę machaniem skrzydeł, zaczął ją odpychać. Ściągnął brwi, jego usta przemieniły się w wąską kreskę. Dawaj, dawaj!
Wreszcie szuflada nieco ustąpiła. Udało mu się ją wysunąć na tyle, żeby móc się do niej przecisnąć. Nie zwlekając, wsunął się do środka, rozpoczął poszukiwania. Grzebał, grzebał, ciemność mu trochę utrudniała to zadanie, ale wśród zwykłych przyborów wymacał jakiś klucz. Wziął go do rąk, zmrużył oczy, przyglądając mu się. Nie widział za wiele, więc podszedł do wyjścia z szuflady, skąd padało światło. Znów obejrzał klucz. Okej, biorę. Nie wiedział, do czego jest, ale kształt go jakoś zaciekawił.
Przerzucił klucz przez szparę. Myślał, że trafi na blat biurka, ale ku jego nieszczęściu przedmiot odbił się od niego i spadł na podłogę, wyraźnie dając o tym znać głośnym brzdękiem. Lookyo czym prędzej przecisnął się przez otwór, spojrzał w dół na klucz, krzywiąc się i pochylając do przodu czułki. Świetnie, narobił hałasu. Teraz to już musiał się zbierać.
Podleciał na blat, wziął do rąk łańcuszek, który przerzucił przez ramię, a następnie zleciał na dół. Zgarnął klucz i nie zwlekając, wyleciał z sypialni.
Wrócił do kuchni, już miał wylecieć przez okno, gdy nagle się zatrzymał. Spojrzał na lejący się strumieniami z nieba deszcz... Bardziej to wyglądało na ulewę jak deszcz. Otworzył szeroko oczy, czułki stanęły jak dęba, po chwili jednak opadły na boki. No co jest? Dlaczego tak znikąd zaczęło lać? Jak to w ogóle możliwe? Istniała szansa, że to nie pogoda płatała mu figle, a ktoś zdolny do wywołania deszczu. I w sumie to podejrzewał, bowiem jego czułki nie wyczuły nadchodzącej zmiany pogody. Z pewnością magia maczała w tym palce. Jakiś silny czarodziej przywołał ulewę. Kwestia czy specjalnie dla chochlika była drugorzędna, bowiem najważniejsze było teraz co innego – droga ucieczki odcięta.
Musiał znaleźć coś, co mu posłuży jako ochrona przed wodą.
W sumie mógłby się powiększyć... ale jakoś o tym nie myślał. Nie był pewien, czy czasem tamten mężczyzna wciąż go nie szuka, a jakby go zobaczył, to zrobiłoby się nieciekawie. Poza tym chciał oszczędzać moc pierścienia, którą i tak już dzisiaj po części zużył. Coś czuł, że będzie jej w innej sytuacji potrzebować.
Postanowił się rozejrzeć po kuchni. Szukał czegoś na wierzchu, co mógłby wykorzystać, gdy nagle usłyszał szmer. Nim się obejrzał, a do kuchni wszedł rogaty chłopak. Wylądował na blacie kuchennym najszybciej jak mógł, pospiesznie sprawił, że klucz stał się niewidoczny, po czym położył przedmiot tuż koło siebie. Wyprostował się, podniósł wzrok na podchodzącego chłopaka, który przyglądał mu się z cieniem zaciekawienia.
– Jeszcze tu jesteś – powiedział białowłosy.
– Niestety – mruknął Kyo. – Miałem lecieć, ale się rozpadało – rzekł głośniej, spoglądając przelotnie na widok za oknem.
Westchnął ciężko, starając się zachować spokój, co swoją drogą szło mu naprawdę dobrze. Przestąpił z nogi na nogę, kopnął butem wyimaginowany kamień, o włos omijając leżący obok niego klucz. Zdając sobie z tego sprawę, na moment przygryzł dolną wargę. Musiał się mieć na baczności, przecież nie chciał pokazać, że zabrał cokolwiek z tego domu. Spojrzał na przedmiot, potem powrócił wzrokiem na chłopaka.
– Jak naprawdę ci się nie podoba moja obecność tutaj, to nie wiem, daj mi coś, pod czym się skryję i odlecę – rzekł jakby od niechcenia.

Danny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz