niedziela, 22 marca 2020

Od Danny'ego do Lookyo

Rany… czy on nie mógł sobie odlecieć? Na prawdę go miałem dość, chociaż to była bardziej wina mojego ponurego nastroju, niż samego chochlika. Rany… musiał wybierać akurat ten dzień, na kradzież wisiorka i wpadanie do mojej torby? Przecież miał wokół tyle ludzi, ale nie, musiał wlecieć do mojej i teraz mnie męczyć. Kiedy zaczął mówić o tym sklepie, przyznam, trochę mnie to zainteresowało. Może magia pomogłaby mi w okiełznaniu tego demona? „Śmieszne, nic ci nie pomożesz, nie łudź się.”. No dobrze, to chociaż w pozbyciu się bólów głowy, które nie chcą zniknąć po przełknięciu samych tabletek.
- A ma coś na ból głowy? - zapytałem, w dalszym ciągu spokojnym, a nawet obojętnym tonem. Czy ja naprawdę chciałem szukać pomocy u jakiejś czarownicy? „Skąd wiesz, że to czarownica?” Zgaduje, w końcu ma „wiele, magicznych przedmiotów”. To wszystko brzmiało dziwnie, ale w sumie prawdziwie. Już spotkałem kilka sklepów, które oferowały Wszystko, potrafili nawet sprzedawać magię w słoikach, albo magię na gramy, co było dość śmieszne w praktyce.
- Oczywiście. Ona znajdzie ci wszystko, czego zapragniesz – powiedział, próbując mnie w dalszym ciągu przekonać do wizyty u niej. Na chwilę zamilkłem. Czy naprawdę mogłem znaleźć w niej jakąś pomoc? Czasami myślałem o tym, aby uciszyć Sabrama inną magią, ale w dalszym ciągu wydawało mi się to niemożliwe. - Z chęcią ci pokaże drogę – dodał. Spojrzałem na niego.
- Niech ci będzie, mogę zerknąć, co ma mi do zaoferowania – przyznałem. Chochlik wyglądał na bardzo zadowolonego, uniósł do góry czułki i skrzydełka.
- Więc chodźmy, pokaże ci drogę – wzleciał do góry, ale szybko ostudziłem jego zapał, kręcąc głową.
- Jutro. Głowa mi pęka, to nie najlepszy pomysł, abym teraz tam szedł – przyznałem szczerze. Naprawdę miałem ochotę się położyć i to przeczekać, powinno minąć, jak zawsze. Lookyo wyglądał z tego powodu na niezadowolonego, przygryzł dolną wargę i ponownie stanął na meblu. Lekko zmarszczył brwi.
- Skoro tak cię boli, powinieneś natychmiast zareagować, nie ma co czekać – namawiał mnie. Popatrzyłem na niego ze zmarszczonym czołem.
- Nie naciskaj, poczekam do jutra.
- Chce ci pomóc, naprawdę wyglądasz bardzo blado, a jeśli ci się pogorszy? Do jutra może ci nie przejść, a gwarantuje ci, że właścicielka ci pomoże – dalej namawiał, w sumie, to jego buzia się nie zamykała, a ja nie miałem sił się z nim kłócić. Poza tym domyślałem się, że jeśli nie ulegnę, ten nie opuści tego domu. Gdyby miał taki zamiar, już dawno by go tu nie było. Westchnąłem zrezygnowany.
- Dobrze! - przerwałem mu mocnym głosem. - Pójdę, chodź – wstałem i ubrałem płaszcz, zabierając także torbę. Otworzyłem ja. - Wlatujesz do środka? - chochlik przez chwile mierzył mnie wzrokiem, aż w końcu podleciał i jedynie wrzucił do środka swój wisiorek, a on sam usadowił się moim ramieniu.
- Jestem gotów – odparł z uśmiechem. Przewróciłem oczami i wyszedłem z domu, zakluczając drzwi.
- Więc którędy? - Lookyo pokierował mnie na wschód. Szliśmy w milczeniu, przerywanym jego wskazywaniem mi drogi. Życie w mieście toczyło się dalej, wszyscy wychodzili z pracy i albo kierowali się w stronę domów, albo pubów, aby zabalować, w końcu jutro był weekend, dla niektórych dzień wolny od pracy, ale nie dla mnie. Kiedy ma się pracę dorywczą, każda godzina jest cenna, aby zarobić. Szliśmy różnymi ulicami, niekiedy miałem wrażenie, że kręcimy się w kółko, ale milczałem. Dopiero gdy zobaczyłem, że słońce za jakieś pół godziny schowa się za horyzontem, a po kolejnych trzydziestu minutach nastanie ciemność, odezwałem się do tego małego stworka, które siedziało blisko mojej twarzy. - Jesteś pewny, gdzie idziemy? - chochlik popatrzył na mnie, jakbym obraził jego dumę.
- Oczywiście – odpowiedział wielce urażony. - Tutaj w lewo – skręciłem. Głowa na jakiś czas przestała mnie boleć, więc mogłem na spokojnie przemyśleć, o co poproszę. Aby dała mi coś, co zadziała, musiałbym jej wytłumaczyć swoje położenie, wyjaśnić, że to wina demona, siedzącego w moim ciele. Miałem tylko nadzieje, że obejdzie się bez zbędnych pytań. - No, to tam – Lookyo wskazał na budynek, oddalony o jakieś trzysta metrów od nas. - Mówiłem, że cię doprowadzę – powiedział dumnie.
- Wydaje mi się, ale chyba znałem krótszą drogę – powiedziałem zamyślony. Nie usłyszałem odpowiedzi, bo kolejna fala bólu uderzyła w moje czoło. „Nie ma szans, tak łatwo mnie nie uciszysz. Wiesz, jak długo czekałem, aby ci przyprawić migreny?”, mówił, a ja na chwilę się zatrzymałem. Oparłem się o ścianę. Przestałem cokolwiek słyszeć. „Jeśli chcesz tak dojść, to tylko czołgając się po ziemi.”. - Mówiłem, że to zły pomysł – odezwałem się i po tych słowach osunąłem się na ziemie, mdlejąc.



<Lookyo?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz