sobota, 28 marca 2020

Od Danny'ego do Lookyo

Obudził mnie jakiś ostry zapach, który przebił się przez nieprzytomny umysł i pozwolił mi unieść powieki. Zobaczyłem przed sobą obcą mi kobietę o długich, czarnych włosach i szkarłatnych oczach. Z boku usłyszałem piskliwy głosik, oznajmujący mi, że uratował mi życie. Spojrzałem na małego chochlika, marszcząc czoło, jakbym chciał sobie wyostrzyć widok. Głowa mnie dalej bolała, ale to nie była już migrena, tylko guz na czole, spowodowany upadkiem. Zastanawiałem się, jak takie małe coś mogło mi pomóc, ale nim coś powiedziałem, kobieta wróciła do mnie i spojrzała znudzona.
- Jak się czujesz? - zapytała obojętnie. Spojrzałem na nią i bardziej jej się przyjrzałem. Była idealną kobietą o pokreślonych kształtach i jasnej, jednolitej cerze. Jeśli nie była czarodziejką, to aniołem, tylko oni mają tak idealne ciało (tak mi się przynajmniej wydaje).
- Kim pani jest? - wydusiłem w końcu z siebie. Miałem słaby głos, ale nie na tyle, by musieli się nachylać i wyostrzać zmysł. Tak spojrzała na mnie z góry, jakbym ją czymś obraził.
- Ihranaya al Terei. Musisz mnie nie znać, skoro o to pytasz. A szkoda – teraz byłem pewny, że to czarownica, większość z nich zachowuje się w sposób arogancki i z wyższością. No cóż, jeśli umie się więcej, niż większość nadnaturalnych, to czemu tu się dziwić?
- A powinienem? - zapytałem, podnosząc się na łokciach i siadając na kanapie, która swoją drogą była bardzo wygodna.
- Hm, taki rogacz jak ty to raczej nie musi. Ale miło by było, gdyby było inaczej – stwierdziła spokojnie.
- W każdym razie, dziękuje za pomoc – powiedziałem, po czym postawiłem nogi na ziemi. Miałem zamiar wstać i stąd odejść, chociaż…
- Ej! Nie zapominaj o mnie, w końcu cię tu przyniosłem – powiedział urażony stworek, siedzący na kanapie. Zerknąłem na niego i lekko się uśmiechnąłem.
- Ty? Wiem, że chochliki mają dużo siły, ale chyba nie tyle, by podnieść człowieka – odpowiedziałem dość rozbawiony, wyobrażając sobie takiego małego siłacza, któremu rosną mięśnie na ramionach jak w bajkach.
- Pf! - prychnął. - Tak się składa, że umie się zwiększać – odparł i odwrócił się do mnie plecami. Przewróciłem oczami.
- Dobra, tobie też dziękuje – dodałem, na co ten się ponownie do mnie odwrócił, złość mu przeszła. Przypomniałem sobie, że miałem o coś zapytać. - Tak właściwie, to gdzie ja jestem?
- W moim sklepie – odparła kobieta, wstając i zaczynając krzątać się po pokoju.
- W Chatce Ihranayi, mówiłem ci, że cię doprowadzę – odezwał się Lookyo.
- No tak - „zapomniałem o tym”.
- Chciałeś tu przyjść po coś konkretnego? - zapytała kobieta, odwracając się w moją stronę. Przez chwilę milczałem. Jak już powiedziałem, migrena zniknęła, został tylko guz. Czy naprawdę potrzebowałem czegoś, co zabierze ten ból głowy, którego nie mogłem okiełznać zwyczajnymi tabletkami? Może powinienem poprosić o coś, co mi pomoże utrzymać demona w szachu?
- Chyba tak. Pani jest właścicielką? - głupie pytanie. Kobieta pokiwała głową, spojrzałem na małego chochlika. - Więc chciałbym porozmawiać tylko z panią.
- Wow, uratowałem cię, a ty mnie wyganiasz... Gdybym cię tu nie zaniósł, to byś nawet nie miał możliwości porozmawiania z Ihranayą – powiedział oburzony. Przewróciłem oczami i spojrzałem kobietę, przez chwilę milczałem. Chochliki były uparte, wiedziałem, że się go nie pozbędę, tak samo jak nie wygoniłem go z domu… bo padał deszcz… zaraz… odwróciłem się do Lookyo.
- Zaraz, skoro umiesz urosnąć, to spokojnie mogłeś wyjść z mojego domu – zmarszczyłem czoło. Ten stanął jak wryty, nie oczekując takiego zwrotu akcji. Wtedy wtrąciła się do nas kobieta.
- Pokłócicie się innym razem, ja muszę zająć się sklepem – mówiła ozięble. - Wiec czy chce pan coś u mnie kupić? - powiedziała już spokojniej. Przygryzłem dolną wargę.
- Zobaczę, co pani ma – zdecydowałem w końcu.
- Świetnie, więc zapraszam – po tych słowach skierowaliśmy się do wyjścia.

<Lookyo?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz