piątek, 20 marca 2020

Od Sorena do Vaeril'a

Lekcje pisania okazały się znacznie trudniejsze, niż z początku zakładał. I choć robił, co w jego pomocy, by naśladować swych niegdysiejszych nauczycieli, posługując się tym samym tonem głosu, błyszcząc elokwencją i anielską cierpliwością, występujące pomiędzy nimi różnice okazały się zbyt duże. Wymyślne, kaligraficzne wręcz pismo Sorena nie dało się podrobić, sprawiając Vaeril'owi niemałe trudności. Po kilku spędzonych na nauce godzinach elf znacząco przygasł, a jego oddech stał się ciężki i nierówny, jakby męczył się, próbując nieustannie wytężać zmęczony gorączką umysł. Acedia momentalnie przerwał lekcję, niemal odruchowo rzucając się, by pomóc towarzyszowi ułożyć się wygodnie. Być może przejmował się odrobinę za bardzo, popadając w lekką paranoję, jednak po spędzonych wspólnie miesiącach zdążył przywiązać się do bruneta i ani myślał narażać go jeszcze bardziej - mieli wystarczająco problemów na głowie. Upewniwszy się, że chłopak otulił się szczelnie kocem i niczego mu nie brakowało, Soren narzucił na siebie skórzany płaszcz, sporządzając w głowie listę zakupów - przy dobrych wiatrach zdoła bezproblemu zdobyć niezbędne mu medykamenty. Pospiesznie poinformował ledwo przytomnego kompana o swych zamiarach i rzuciwszy ostatni, pokrzepiający uśmiech opuścił lokum.
***
Przeskakiwał pomiędzy skąpanymi w cieniu uliczkami, niczym widmo, rozpływając się przed oczami zaskoczonych przechodniów. Nie mógł dać się wykryć, w mieście zbyt wiele było osób, które pomimo upływu lat i kilku widocznych zmian w aparycji, zdołałyby rozpoznać swego księcia. Nie ryzykował więc, odwiedzając obskurnie wyglądające, ukryte w piwnicach kramy, o których istnieniu wiedzieli jedynie członkowie przestępczego półświatku. Soren z każdym kolejnym dniem czuł się coraz gorzej z tym, że z własnej woli stał się jego częścią. Plamiąca dłonie krew raziła w oczy, zniewalała strzaskane serce, nie pozwalając mu zapomnieć ani jednego wrzasku, ani jednego ciała, którego raz na zawsze pozbawił życia.
- Nie rozklejaj się teraz, idioto. - mruknął pod nosem, oddychając głęboko - Ten rozdział masz już dawno za sobą.
Proste pocieszenie uspokoiło go na chwilę, pozwalając ponownie skupić się na pierwotnej misji. Potrzebował leków, by chronić jedyną pozostałą mu bliską duszę. Wspomnienie chwil, gdy wciąż figurował w umyśle Vaeril'a sprawiło, że mimowolnie się uśmiechnął. Obiecał sobie, że jeśli wyjdą z tego cało, unikając toksycznego wpływu Dereka i terpheuxańskiej rodziny królewskiej, znajdzie godną pracę i raz na zawsze odetnie się od swej przeszłości. Nie potrzebował ani korony, ani władzy absolutnej - jedyną rzeczą, która obecnie miała dla niego jakiekolwiek znaczenie, był święty spokój i bezpieczeństwo ich obu. Szaleńcza wizja świetlanej przyszłości napełniła go determinacją, a szybkie załatwienie naglących spraw wyraźnie poprawiło mu humor. Po drodze zdecydował się jeszcze wstąpić do pobliskiej piekarni, zdobywając bochenki świeżego chleba i kuszące słodyczą wypieki - może zdołają one choć na chwilę uwolnić elfa z przytłaczających sideł gorączki i zwątpienia we własną świadomość. Z uśmiechem wymalowanym na ustach przeskoczył wprost na korytarz znajomej rudery, sprężystym krokiem kierując się ku sypialni Vaeril'a. Pogodny nastrój zniknął jednak równie szybko, jak się pojawił, ustępując miejsca palącej wręcz wściekłości. Powinien się spodziewać, że zostawienie chorego kompana samemu sobie nie skończy się dobrze, jednak nigdy nie przypuszczał, że podczas snu zdoła przyciągnąć do siebie tak ogromne kłopoty. Stojący naprzeciw Demon był ostatnim, czego obecnie potrzebowali. Rosły, odziany w czerń mężczyzna posłał Sorenowi cwaniacki uśmiech, wymachując przed twarzą dobrze znaną Acedii kartką. Jeszcze tego brakowało.
- Czego chcesz? - Białowłosy warknął wściekle, odruchowo sięgając ku rękojeści przypiętego do pasa puginału.
- Czy tak wita się starego druha? - Westchnął teatralnie, unosząc dłonie w geście poddania. - Prawie nic się nie zmieniłeś. - Uśmiechnął się cwaniacko, spoglądając w stronę trzymanego wciąż listu.
Soren przeklął siarczyście, nieświadomie przesuwając się bliżej stojącego w rogu łóżka, stając pomiędzy Vaeril'em, a dobrze znanym demonem. Czyżby Gildia nie uwierzyła w jego śmierć i zdołała tak szybko go wytropić? Czy pozostawili za sobą aż tyle śladów? Acedia zmarszczył brwi, nie odrywając spojrzenia od nieproszonego gościa, jakby obawiając się, że w każdej chwili może rzucić się któremuś z nich do gardła. Demon zdawał się jednak nie przejmować wrogim nastawieniem gospodarza, beztrosko napełniając stojącą nieopodal filiżankę gorącą herbatą. Obserwując spokojne ruchy mężczyzny, Soren poderwał się gwałtownie, w jednej chwili przechwytując niemal bliźniacze naczynie, które Vaeril kurczowo trzymał w swych dłoniach. Brunet posłał mu zdezorientowane spojrzenie, nie reagując jednak, gdy białowłosy przyłożył usta do pozłacanych brzegów, upijając solidny łyk naparu. Przyglądający się całemu zajściu demon parsknął głośno, opadając na stojące nieopodal krzesło.
- Przecież go nie otrułem. - Wyraźnie drwił z zapobiegawczych środków Sorena. - Jak śmiałbym próbować cię podrobić. Jesteś mistrzem w tej działce. - Pełen patosu głos zaczynał doprowadzać białowłosego do szału. - No już, księciuniu, nie denerwuj się. Złość piękności szkodzi, a to przecież twoja największa zaleta. - Wymownie przejechał wzrokiem po sylwetce rozmówcy, sprawiając, że ten wzdrygnął się z obrzydzenia. - Nie przedstawisz mnie swojemu nowemu, nieświadomemu niczego druhowi? - Wskazał palcem na skulonego przy ścianie elfa.
Soren napiął wszystkie mięśnie, mając wrażenie, że ułamki sekund dzieliły go od wybuchu furii, który zdmuchnie z powierzchni Ziemii zarówno demona, jak i całą cholerną Gildię, która nieustannie deptała mu po piętach, nie pozwalając na chwilę wytchnienia. Mimo wszystko wiedział, że wszczęcie walki w obecnych warunkach wiązałoby się z ogromnym ryzykiem, którego nie zamierzał dobrowolnie podejmować. Odetchnął głęboko, próbując uporządkować myśli, nim zdecydował się przemówić.
- Poznaj Belial'a. Pracowaliśmy kiedyś razem, jednak obecnie nie chcę mieć z nim nic wspólnego. - Prychnął ze złością, od niechcenia przypominając sobie wszystkie chwile, gdy działali jako duet, odbierając wspólnie życia pod gildyjnym patronatem. - Wystarczy? Dasz mi w końcu, kurwa, spokój? - Wycedził przez zęby, zaciskając palce wokół rękojeści miecza.
- Nie sądziłem, że te dwa lata tak niewiele dla ciebie znaczyły. - Rogacz zacmokał ustami, nie zamierzając odpuścić. - Po tym wszystkim, co tutaj przeczytałem, sądziłem, że przyjmiesz mnie trochę cieplej. 
Soren nie odpowiedział, spoglądając na niego spode łba. Powinien był spalić ten list już po pierwszym spotkaniu z Vaeril'em. Okazał się jednak zbyt rozkojarzony, by trzeźwo zastanowić się nad ewentualnymi konsekwencjami. Mógł się spodziewać, że pojawienie się morderców w kryjówce było jedynie kwestią czasu, lecz targające nim emocje skutecznie sprawiły, że stracił kontakt z rzeczywistością. Był nieostrożny i jeśli nie wykaże się sprytem i odpowiednim refleksem, może zapłacić za to najwyższą cenę.
- Nic nas nie łączy, a ten list był pijacką głupotą. - Odparł beznamiętnie. - Nie sądzisz chyba, że na trzeźwo zatęskniłbym za którymkolwiek z was.
Belial nie zdążył jednak odpowiedzieć, gdyż zawtórowało mu niespodziewane trzaśnięcie drzwi na którymś z niższych pięter. Demon uśmiechnął się jeszcze szerzej, wymownie spoglądając w stronę jeszcze bardziej zestresowanego Sorena. Czy oni naprawdę nie mogli zaznać choć chwili spokoju? Zagryzł walkę, podchodząc bliżej Vaeril'a, czując niewymowny ciężar nadchodzących wydarzeń. Powinni jak najszybciej się stąd wynosić - nabierający jednak na sile kaszel bruneta niepokoił białowłosego, będąc prawdopodobnie jedynym powodem, przez który wciąż nie przeskoczył jak najdalej stąd. Nie mógł narazić Iversena na kolejne problemy zdrowotne. Trwał więc w bezruchu, naprężony i skupiony niczym bestia szykująca się na łowy. Nie zawaha się odebrać życia, jeśli sytuacja go do tego zmusi. 
- Tu jesteśmy. Mam dla was niespodziankę! - Belial krzyknął, wciąż bawiąc się trzymaną w dłoniach kartką papieru.
Soren zmarszczył brwi. Czy od początku wiedział, że się spotkają? Czy zdołał tak szybko wezwać posiłki? Pytania zniknęły jednak wraz z chwilą, w której pomieszczenie wypełnił znajomy zapach słonej wody i owoców morza, skutkując wiązanką obskurnych przekleństw. Bóg komedii tragicznych naprawdę uwielbiał go prześladować. Zaledwie kilka sekund potem u progu zamajaczyły znajome sylwetki, wbijające swe zaskoczone spojrzenia w naprężoną posturę młodego księcia.
- O jasna cholera, Soren! Myśleliśmy, że nie żyjesz. - Aerwyna zdawała się jeszcze pełniejsza energii niż w chwili, gdy spotkali się ostatnim razem. - Chyba, że nie żyjesz. Powiedz, jesteś trupem?! - Przyjmowane przez nią pozy wydawały się wręcz absurdalne i przerysowane. 
- Przecież widzisz, że ma się dobrze. - Stojący za jej plecami Craag nie wydawał się równie szczęśliwy, co jego syrenia wspólniczka. - Jesteś twardszy, niż myśleliśmy. - mruknął od niechcenia, wpatrując się w Acedię z pewnym podziwem
Białowłosy przewrócił jedynie oczami. Dwójka nadpobudliwych amatorów i narcystyczny demon - każdy z nich sprawiał, że Soren odnosił coraz większe wrażenie, że nie zdoła rozwiązać sytuacji bez rozlewu krwi. Całości nie poprawił fakt, że ogarnięty złością książę nie wyłapał chwili, gdy odrażająca w swej aparycji Aerwyna magicznie znalazła się za jego plecami, siadając zdecydowanie zbyt blisko z lekka przerażonego Vaeril'a.
- O, ty też tu jesteś! Nie spodziewałam się, że nasz królewicz zatrzyma cię przy sobie tak długo. Rzadko kto z nim wytrzymuje! - wrzasnęła, chwytając elfa za ręce - Craag patrz! To Vare...vame...to ten elf!
- Vaeril. - Soren warknął jedynie, nim z całej siły odepchnął kobietę na drugi kraniec pokoju.
Dziewczyna przeturlała się po drewnianej podłodze, wpadając na ledwo trzymającą się szafkę, która w tej samej chwili runęła jej na głowę. Posłała mu rozczarowane, podszyte złością spojrzenie, nim obolała wróciła na swoje miejsce u boku niższego od siebie satyra. Pomiędzy czwórką morderców nastała niewygodna, pełna niedopowiedzeń cisza, przerywana jedynie przez stłumione kaszlnięcia Vaeril'a. Nikt nie poruszył się choćby o centymetr, pozwalając przytłaczającemu napięciu sięgnąć zenitu.
- Czy ktoś może mi w końcu wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi? - Soren odetchnął głęboko, starając się za wszelką cenę przybrać najbardziej zobojętniały ton głosu, jaki tylko zdołał. - Nie przepadam za niezapowiedzianymi spotkaniami rodzinnymi. - Ostatnie słowo zabrzmiało wręcz kpiąco.
Jego wzrok nieświadomie powędrował w stronę milczącego od dłuższego czasu Belial'a. Wśród całej tej zgrai, demon wydał mu się najbardziej wiarygodnym źródłem informacji - w przeciwieństwie do stojących za nim bestii, mężczyzna mógł pochwalić się sporą inteligencją. 
- To proste. Kontrakt. - Wzruszył ramionami, jakby odpowiedź na męczące Acedię pytania była najoczywistszą rzeczą na świecie. - Niektórzy z nas mają w sobie wystarczająco honoru, by nie odtrącać ręki, która uchroniła nas przed śmiercią. - Prychnął pogardliwie, niewątpliwie odnosząc się do sytuacji sprzed kilku miesięcy, gdy anioł raz na zawsze zerwał swe powiązania z Gildią. A przynajmniej tak myślał.
- Miałem ku temu powody. Nie twój interes. - Soren wzruszył ramionami, chcąc jak najszybciej doprowadzić do punktu kulminacyjnego całego zajścia.
Cisza znów przepełniła pokój, kończąc się porozumiewawczym spojrzeniem trójki morderców. Po chwili wpatrywania się w siebie nawzajem, duet amatorów bez słowa opuścił pomieszczenie. Białowłosy zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc, czego właśnie stał się świadkiem. Czy podczas jego nieobecności zdołali nauczyć się telepatii? Czy może kłamali, od samego początku obierając za cel wyeliminowanie byłego towarzysza? 
- Nic nie poradzimy. Było, minęło, to w końcu twoje decyzje. - Belial westchnął ciężko, wstając z ledwo trzymającego się krzesła. - Jeśli nie wejdziesz nam w drogę, być może udamy, że nigdy się nie spotkaliśmy. Potraktuj to jako akt sympatii od byłego wspólnika. - Mrugnął sugestywnie, opuszczając pokój.
Soren nie poruszył się jeszcze przez chwilę, nie do końca rozumiejąc, czego właśnie doświadczył. Spodziewał się wrzasków, wzajemnych gróźb i wyczerpującej walki o życie, a tymczasem nie zmuszono go nawet do obnażenia broni. Wytężył wszystkie zmysły i gdy skrzypienie schodów utwierdziło go w przekonaniu, że cała trójka faktycznie zeszła na niższe piętro, poczuł się wyjątkowo zagubiony. Nie opuszczając gardy, odwrócił się jednak w stronę Vaeril'a, kładąc przed nim upuszczone wcześniej medykamenty. Nie mógł być pewien intencji nieproszonych gości, jednak nie powinien z ich powodu zapominać o swych prioryteteach. Pochwycił zakupione fiolki, starannie tłumacząc elfowi kolejnośc, w jakiej powinien je zażyć.
- To dość polowe sposoby na zbicie gorączki, ale działają. - Uśmiechnął się blado, siadając na podłodze tuż przy łóżku. - Przepraszam, że musiałeś być świadkiem tego cyrku.
Westchnął ciężko, opierając się plecami o drewnianą ramę mebla. Coś wciąż nie dawało mu spokoju, jednak niezdradzające zbyt wiele, osobliwe zachowanie morderców uniemożliwiało wyciągnięcie jakichkolwiek logicznych wniosków. Cokolwiek siedziało w ich głowach, niewątpliwie nie prowadziło do niczego dobrego. 
- Uważaj na nich. Jeśli którykolwiek się do ciebie zbliży, krzycz ile sił w płucach. - Soren zmarszczył brwi, nie odrywając wzroku od potężnych drzwi pokoju. - Przeskoczymy stąd od razu, jak spadnie ci temperatura. Mam złe przeczucia. - mruknął, usadawiając się wygodniej na lodowatej posadzce - Możesz spać, jeśli chcesz. Wątpię, że ruszę się stąd w najbliższym czasie. - Nie wiedział, czy próbował uspokoić Vaeril'a, czy własne nerwy.
Mówił jednak szczerze, z uwagą nasłuchując każdego, choćby najdrobniejszego dźwięku, gotów do natychmiastowego ataku.

[Vaeril? ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz