niedziela, 8 marca 2020

Od Lookyo do Danny'ego

– Dobra, plan jest taki. Wślizguję się do środka, zabieram szybko przedmiot i uciekam, podczas gdy ty tu siedzisz i na mnie czekasz.
Przerwał dosyć żywą gestykulację, zastygając w bezruchu. Spojrzał w górę na siedzącego przed nim czarnego kota, który wpatrywał się w niego ze spokojem wymalowanym na pyszczku. Nastała między nimi cisza. Zwierzak trwał bez ruchu, w pewnym jednak momencie wolno mrugnął, po czym cicho miauknął. Widząc to, Lookyo głośno westchnął.
– Ach, plan taki sam jak zawsze – jęknął do siebie. – Dobra, Vince – zwrócił się do kota – dobrze wiesz, co masz robić, więc nie muszę ci niczego tłumaczyć. To będzie szybka akcja, szybsza niż ostatnio. – Na chwilę zamilkł. – Wzium i już jestem z powrotem. Pamiętaj tylko, że tym razem masz mnie kryć, jasne?
Kot nie zareagował, lecz wręcz ignorancko podniósł nieco przednią łapę i zaczął ją lizać. Kyo patrzył na to z trudnym do określenia wyrazem twarzy. Chwilę później z westchnięciem pokręcił głową, jego czułki nieco opadły do przodu. Po co on to wszystko mówił? Dlaczego to robił zawsze? To nie był przecież jego pierwszy raz, kiedy wyruszał na polowanie, a Vince szedł za nim. Kot już dobrze wiedział, jak to wszystko wyglądało, nie musiał się martwić, że Kyo tak naprawdę planuje uciec. Zresztą, nawet gdyby tak było, to wcześniej czy później znalazłby go kot lub Ihranaya. Dopóki nosił obrożę, ucieczka nie miała sensu.
Jeszcze trochę trwała ta cisza do momentu, gdy Lookyo ponowił westchnięcie. Rozłożył ręce, przestąpił z nogi na nogę, kopiąc butem ziarno piasku.
– Dobra, co ja gadam – mruknął. – Lecę. – Spojrzał na kota. – Zaraz wracam.
Vince przejechał łapą po uchu, mrużąc swe złote oczy. Kyo jeszcze trochę na niego patrzył, po czym wybił się z ziemi i poleciał.
Korzystając z tego, że znajdował się w ciemnej, wąziutkiej uliczce między budynkami, swobodnie podleciał do bocznych drzwi. Szpara między nimi a futryną była wąska, ale bez większego problemu się przez nią przecisnął i chwilę później był już w środku. Rozejrzał się po wnętrzu. Będąc pewnym, że nikogo nie ma w pomieszczeniu, rozpoczął poszukiwania.
Tym razem wiedział, czego szuka. Wcześniej zobaczył przez okno łańcuszek na rękę z doczepionymi kolorowymi kamykami, który momentalnie przykuł jego uwagę. A fakt, że leżał on niewinnie, taki osamotniony na szafce sprawił, że Kyo nie mógł przepuścić takiej okazji. No po prostu nie mógł.
Nie zwlekając, podleciał do mebla. Wylądował zgrabnie na samym jego szczycie, od razu dostrzegając cel, który na szczęście nadal znajdował się tam, gdzie wcześniej. Czym prędzej podszedł i, kucnąwszy, chwycił do rąk łańcuszek, gdy wtem wyprostował czułki. Otworzył nieco szerzej oczy, brwi uniósł w zdziwieniu.
– A to ci dopiero...! – zawołał.
Ten przedmiot był magiczny. Poczuł to w momencie, w którym go dotknął. Co prawda magii w nim nie było wiele (chyba że rzucono na niego dodatkowe zaklęcie ukrywające ją), ale dało się to wyczuć. Zaciekawiony zaczął uważnie badać łańcuszek. Przyglądał mu się ze wszystkich stron, brał do rąk po kolei każdy kamień, nadstawiając go blisko twarzy, by móc dostrzec nawet drobne szczegóły. Macał, macał, macał, lecz nie potrafił określić, jakie efekty mógł przedmiot posiadać. Przeniósł ciężar ciała na jedną nogę, ściągnął brwi w zamyśleniu.
Myślałby tak dłużej, gdyby nie nagła sytuacja, jaka się pojawiła. Usłyszał szmer, lecz nim zdążył zareagować, coś dużego rzuciło na niego cień. Jego czułki stanęły jak dęba, powieki się uniosły. Odwrócił głowę, spojrzał w górę.
Jakie wielkie było jego zdziwienie, gdy nagle ujrzał stojącego przy nim mężczyznę, który trwał bez ruchu i z tym samym wyrazem twarzy wpatrywał się w niego. Kyo nie miał pojęcia, skąd on się tu wziął, przecież nie usłyszał żadnych kroków. Przeleciał szybko wzrokiem po pomieszczeniu, a następnie ponownie popatrzył na mężczyznę. Wtem otworzył szeroko oczy. Czyżby to był użytkownik magii, który właśnie się tu magicznie przeniósł? O nie, niedobrze!
Momentalnie jego czułki opadły do tyłu. Ogon zastygł w bezruchu, podobnie jak reszta ciała. Popatrzył na mężczyznę. Nieznajomy przyglądał mu się w szoku, dopóki nie natrafił wzrokiem na łańcuszek i nie połączył ze sobą faktów.
– Zostaw to! – krzyknął nagle głosem paniki zmieszanej ze złością.
Lookyo wzdrygnął się, jednak na szczęście opanował się na tyle, by wrócić na ziemię. Zerwał się jak poparzony i wzbił się do góry, rozpoczynając ucieczkę. Leciał najszybciej jak mógł, w zawrotnym tempie zbliżając się do szpary w drzwiach. Już był prawie przy niej, gdy nagle tuż przed nim pojawił się mężczyzna. Machnął on ręką, Kyo dosłownie w ostatniej chwili uniknął jej. Wykonał beczkę, pokręcił się między nogami nieznajomego, by go zdezorientować, po czym przemknął przez szparę.
Leżący dotychczas spokojnie Vince poruszył uszami, gdy tylko usłyszał nadlatującego chochlika. Podniósł głowę, spojrzał na niego. Wstał, lecz wtem dostrzegł otwierające się drzwi, przez które wybiegł mężczyzna. Z niewiadomych przyczyn położył po sobie uszy... i zwiał.
Kyo gonił wzrokiem za kotem, dopóki nie zniknął mu z oczu, nie dowierzając. Co się dzieje? Dlaczego Vince...? Nie miał pojęcia, co się stało. Przecież zwierzak nie uciekał przed byle kim. Kim więc była tamta osoba? 
Niestety, na rozmyślanie nad tym nie było czasu.
Darował sobie gonienie za kotem, zwłaszcza że praktycznie go zgubił, o czym brutalnie się przekonał po skręceniu w tę samą stronę, co on. Postanowił lecieć dalej i próbować gdzieś się ukryć. Problem jednak był taki, że uciekał przed kimś, kto posługiwał się magią, a jakby tego było mało, nie znał jego możliwości. Co mógł więc zrobić?
Minął kilkoro przechodniów, starał się jednak lecieć tak, by możliwie jak najmniej osób go zauważyło. Skręcił w kolejną ulicę, pospiesznie się rozejrzał, jednocześnie o włos unikając pędzącego w jego stronę zaklęcia. Mierzył wzrokiem wszystko, znów skręcił tuż za rogiem, gdy wtem natrafił na stojącego przy pewnym stoisku młodo wyglądającego chłopaka. Wyróżniał się na tle innych bardzo jasną, wręcz białą cerą, tego samego koloru włosami i... O bogowie, te rogi! Przyjrzał mu się pospiesznie, spojrzał na torbę przewieszoną przez jego ramię.
Nie zastanawiał się długo, wręcz przeciwnie – zajęło mu to zaledwie parę sekund (cóż, w końcu nie miał na to czasu). Przeleciał tuż za plecami chłopaka, lecz wtem gwałtownie zawrócił i w sekundę wślizgnął się do torby. Osiadł na jakichś przedmiotach, oddychając ciężko. Ścisnął w rękach łańcuszek, uważnie nasłuchując otoczenie.
Minęło trochę czasu. Nic się nie stało. Czyli Kyo musiał zgubić tamtego mężczyznę. Odetchnął z wyraźnie widoczną ulgą, rozluźniając się. Wreszcie mógł ochłonąć... No, nie na długo, bowiem wnętrze torby nagle się rozjaśniło. Lookyo uniósł brwi w konfuzji, podniósł głowę. Wtem otworzył szeroko oczy.
Torba była otwarta. Ale to jeszcze nic. Ktoś ewidentnie zaglądał do tej torby. I to był rogaty chłopak, na którego twarzy pomimo ogólnie obojętnej miny dało się dostrzec cień zdziwienia. Kyo popatrzył na niego, położył po sobie czułki, przemieniając usta w długą wąską kreskę. Koniec ogona nerwowo się poruszył, ręce mocniej chwyciły łańcuszek. Spuścił wzrok, po chwili jednak powrócił nim na chłopaka.

Danny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz