–
Dobra, plan jest taki. Wślizguję się do środka, zabieram szybko
przedmiot i uciekam, podczas gdy ty tu siedzisz i na mnie czekasz.
Przerwał
dosyć żywą gestykulację, zastygając w bezruchu. Spojrzał w górę na
siedzącego przed nim czarnego kota, który wpatrywał się w niego ze
spokojem wymalowanym na pyszczku. Nastała między nimi cisza. Zwierzak
trwał bez ruchu, w pewnym jednak momencie wolno mrugnął, po czym cicho
miauknął. Widząc to, Lookyo głośno westchnął.
–
Ach, plan taki sam jak zawsze – jęknął do siebie. – Dobra, Vince –
zwrócił się do kota – dobrze wiesz, co masz robić, więc nie muszę ci
niczego tłumaczyć. To będzie szybka akcja, szybsza niż ostatnio. – Na
chwilę zamilkł. – Wzium i już jestem z powrotem. Pamiętaj tylko, że tym
razem masz mnie kryć, jasne?
Kot nie
zareagował, lecz wręcz ignorancko podniósł nieco przednią łapę i zaczął
ją lizać. Kyo patrzył na to z trudnym do określenia wyrazem twarzy.
Chwilę później z westchnięciem pokręcił głową, jego czułki nieco opadły
do przodu. Po co on to wszystko mówił? Dlaczego to robił zawsze? To nie
był przecież jego pierwszy raz, kiedy wyruszał na polowanie, a Vince
szedł za nim. Kot już dobrze wiedział, jak to wszystko wyglądało, nie
musiał się martwić, że Kyo tak naprawdę planuje uciec. Zresztą, nawet
gdyby tak było, to wcześniej czy później znalazłby go kot lub Ihranaya.
Dopóki nosił obrożę, ucieczka nie miała sensu.
Jeszcze
trochę trwała ta cisza do momentu, gdy Lookyo ponowił westchnięcie.
Rozłożył ręce, przestąpił z nogi na nogę, kopiąc butem ziarno piasku.
– Dobra, co ja gadam – mruknął. – Lecę. – Spojrzał na kota. – Zaraz wracam.
Vince przejechał łapą po uchu, mrużąc swe złote oczy. Kyo jeszcze trochę na niego patrzył, po czym wybił się z ziemi i poleciał.
Korzystając
z tego, że znajdował się w ciemnej, wąziutkiej uliczce między
budynkami, swobodnie podleciał do bocznych drzwi. Szpara między nimi a
futryną była wąska, ale bez większego problemu się przez nią przecisnął i
chwilę później był już w środku. Rozejrzał się po wnętrzu. Będąc
pewnym, że nikogo nie ma w pomieszczeniu, rozpoczął poszukiwania.
Tym
razem wiedział, czego szuka. Wcześniej zobaczył przez okno łańcuszek na
rękę z doczepionymi kolorowymi kamykami, który momentalnie przykuł jego
uwagę. A fakt, że leżał on niewinnie, taki osamotniony na szafce
sprawił, że Kyo nie mógł przepuścić takiej okazji. No po prostu nie
mógł.
Nie zwlekając, podleciał do
mebla. Wylądował zgrabnie na samym jego szczycie, od razu dostrzegając
cel, który na szczęście nadal znajdował się tam, gdzie wcześniej. Czym
prędzej podszedł i, kucnąwszy, chwycił do rąk łańcuszek, gdy wtem
wyprostował czułki. Otworzył nieco szerzej oczy, brwi uniósł w
zdziwieniu.
– A to ci dopiero...! – zawołał.
Ten
przedmiot był magiczny. Poczuł to w momencie, w którym go dotknął. Co
prawda magii w nim nie było wiele (chyba że rzucono na niego dodatkowe
zaklęcie ukrywające ją), ale dało się to wyczuć. Zaciekawiony zaczął
uważnie badać łańcuszek. Przyglądał mu się ze wszystkich stron, brał do
rąk po kolei każdy kamień, nadstawiając go blisko twarzy, by móc
dostrzec nawet drobne szczegóły. Macał, macał, macał, lecz nie potrafił
określić, jakie efekty mógł przedmiot posiadać. Przeniósł ciężar ciała
na jedną nogę, ściągnął brwi w zamyśleniu.
Myślałby
tak dłużej, gdyby nie nagła sytuacja, jaka się pojawiła. Usłyszał
szmer, lecz nim zdążył zareagować, coś dużego rzuciło na niego cień.
Jego czułki stanęły jak dęba, powieki się uniosły. Odwrócił głowę,
spojrzał w górę.
Jakie wielkie było
jego zdziwienie, gdy nagle ujrzał stojącego przy nim mężczyznę, który
trwał bez ruchu i z tym samym wyrazem twarzy wpatrywał się w niego. Kyo
nie miał pojęcia, skąd on się tu wziął, przecież nie usłyszał żadnych
kroków. Przeleciał szybko wzrokiem po pomieszczeniu, a następnie
ponownie popatrzył na mężczyznę. Wtem otworzył szeroko oczy. Czyżby to
był użytkownik magii, który właśnie się tu magicznie przeniósł? O nie, niedobrze!
Momentalnie
jego czułki opadły do tyłu. Ogon zastygł w bezruchu, podobnie jak
reszta ciała. Popatrzył na mężczyznę. Nieznajomy przyglądał mu się w
szoku, dopóki nie natrafił wzrokiem na łańcuszek i nie połączył ze sobą
faktów.
– Zostaw to! – krzyknął nagle głosem paniki zmieszanej ze złością.
Lookyo
wzdrygnął się, jednak na szczęście opanował się na tyle, by wrócić na
ziemię. Zerwał się jak poparzony i wzbił się do góry, rozpoczynając
ucieczkę. Leciał najszybciej jak mógł, w zawrotnym tempie zbliżając się
do szpary w drzwiach. Już był prawie przy niej, gdy nagle tuż przed nim
pojawił się mężczyzna. Machnął on ręką, Kyo dosłownie w ostatniej chwili
uniknął jej. Wykonał beczkę, pokręcił się między nogami nieznajomego,
by go zdezorientować, po czym przemknął przez szparę.
Leżący
dotychczas spokojnie Vince poruszył uszami, gdy tylko usłyszał
nadlatującego chochlika. Podniósł głowę, spojrzał na niego. Wstał, lecz
wtem dostrzegł otwierające się drzwi, przez które wybiegł mężczyzna. Z
niewiadomych przyczyn położył po sobie uszy... i zwiał.
Kyo gonił wzrokiem za kotem, dopóki nie zniknął mu z oczu, nie dowierzając. Co się dzieje? Dlaczego Vince...? Nie miał pojęcia, co się stało. Przecież zwierzak nie uciekał przed byle kim. Kim więc była tamta osoba?
Niestety, na rozmyślanie nad tym nie było czasu.
Darował
sobie gonienie za kotem, zwłaszcza że praktycznie go zgubił, o czym
brutalnie się przekonał po skręceniu w tę samą stronę, co on. Postanowił
lecieć dalej i próbować gdzieś się ukryć. Problem jednak był taki, że
uciekał przed kimś, kto posługiwał się magią, a jakby tego było mało,
nie znał jego możliwości. Co mógł więc zrobić?
Minął
kilkoro przechodniów, starał się jednak lecieć tak, by możliwie jak
najmniej osób go zauważyło. Skręcił w kolejną ulicę, pospiesznie się
rozejrzał, jednocześnie o włos unikając pędzącego w jego stronę
zaklęcia. Mierzył wzrokiem wszystko, znów skręcił tuż za rogiem, gdy
wtem natrafił na stojącego przy pewnym stoisku młodo wyglądającego
chłopaka. Wyróżniał się na tle innych bardzo jasną, wręcz białą cerą,
tego samego koloru włosami i... O bogowie, te rogi! Przyjrzał mu się pospiesznie, spojrzał na torbę przewieszoną przez jego ramię.
Nie
zastanawiał się długo, wręcz przeciwnie – zajęło mu to zaledwie parę
sekund (cóż, w końcu nie miał na to czasu). Przeleciał tuż za plecami
chłopaka, lecz wtem gwałtownie zawrócił i w sekundę wślizgnął się do
torby. Osiadł na jakichś przedmiotach, oddychając ciężko. Ścisnął w
rękach łańcuszek, uważnie nasłuchując otoczenie.
Minęło
trochę czasu. Nic się nie stało. Czyli Kyo musiał zgubić tamtego
mężczyznę. Odetchnął z wyraźnie widoczną ulgą, rozluźniając się.
Wreszcie mógł ochłonąć... No, nie na długo, bowiem wnętrze torby nagle
się rozjaśniło. Lookyo uniósł brwi w konfuzji, podniósł głowę. Wtem
otworzył szeroko oczy.
Torba była
otwarta. Ale to jeszcze nic. Ktoś ewidentnie zaglądał do tej torby. I to
był rogaty chłopak, na którego twarzy pomimo ogólnie obojętnej miny
dało się dostrzec cień zdziwienia. Kyo popatrzył na niego, położył po
sobie czułki, przemieniając usta w długą wąską kreskę. Koniec ogona
nerwowo się poruszył, ręce mocniej chwyciły łańcuszek. Spuścił wzrok, po
chwili jednak powrócił nim na chłopaka.
Danny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz