piątek, 27 grudnia 2019

Od Lu do Ayany


Powrót zdolności magicznych, szybko wywołał u dziewczyny pewność siebie, a nawet można by powiedzieć pyszałkowatość. Lutoborowi jednak nie przeszkadzało to, wolał to od ciągłych narzekań i wymyślania, nawet lubił to jej dogadywanie. Resztę wieczoru oboje spędzili w łaźni publicznej, na krótką chwilę zapominając o zmartwieniu i relaksując się w gorącej wodzie. Jedyne co w tym momencie nie pasowało polimorfowi, to fakt, że musiał siedzieć sam w męskiej części, gdy zza ściany dobiegały głosy kilkunastu pięknych kobiet. Pokusa podejrzenia choćby trochę przerastała mężczyznę, byłby już skłonny zakraść się, jednak powstrzymała go wysoka postać, stojąca za nim. Niby zwyczajny klient łaźni, jednak instynkt Taghaina podpowiadał mu, że coś jest nie tak. Nieznajomy mężczyzna rozsiadł się w kącie na końcu łaźni, bacznie obserwując polimorfa. Lu nie siedział zbyt długo w towarzystwie podejrzanego osobnika, gdyż zebrał się, by powiadomić o tym towarzyszkę.
***
Towarzysze spotkali się przed łaźnią, Lu jednak od razu chwycił nekromantkę pod ramię i zaprowadził w mniej widoczne miejsce. Zatrzymali się w jednej z pobocznych uliczek, która nie była oświetlona.
- Chyba mamy plecy, ktoś nas obserwuje. - Polimorf wyszeptał cicho.
- Widziałeś kogoś podejrzanego? - Ayana spytała krótko.
- W łaźni, pewien mężczyzna stał za mną, potem się oddalił i obserwował mnie cały czas.
- Nie przesadzasz? To pewnie ciekawski klient, jeśli zauważyłeś, jesteś jedynym polimorfem w mieście.
- Być może masz prawdę, ale nie zaszkodzi być bardziej czujnym. - Taghain zmarszczył brwi. - Powinniśmy znaleźć nocleg, ale nie w gospodzie, popytam mieszkańców, na pewno jakiś Vertfolkańczyk tutaj mieszka.
***
Choć Ayanie było w niesmak, że znów musiała się zdać na polimorfa, pomysł z noclegiem u kogoś nierzucającego się w oczy był dobry. Noc spędzili w małym domku, u starszej kobiety. Wczesnego ranka zbudził ich okropny błysk światła. Było zbyt wcześnie na tak mocny brzask. Oboje zerwali się na nogi i porozumiewając się jedynie za pomocą spojrzeń, wybiegli z posiadłości, Lu zostawił za sobą jedynie sakiewkę złota w podzięce. Nieszczęśnie oboje pobiegli do źródła rozbłysku, z myślą, że to kolejny zamach. Zanim zorientowali się, że to zasadzka, było już za późno. W smugach dymu trudno było zauważyć napastnika, który natarczywie atakował i zmusił oboje do ograniczenia swoich ruchów, zawężając je do samoobrony. Gdy widoczność się poprawiła, polimorf podjął się kontrataku, jednak oponentów było zbyt wielu, a Taghain sobie sam nie radził. Ayana też miała niemały problem, gdyż otoczyło ją dziesięciu zamaskowanych mężczyzn, jednak się nie poddawała, aż nie spotkała kogoś niemal równego sobie, innego maga. Srebrnowłosy szczupły mężczyzna podszedł do niej w mgnieniu oka i zanim Lutobor zdążył zareagować, mag dotknął pleców Sardothien otwartą dłonią. Ta spojrzała jedynie w stronę swojego towarzysza i zniknęła, a jedyne co po niej zostało to smuga jasnego światła.
W mężczyźnie coś pękło i zamarł w miejscu, jeden z przeciwników powalił go, wyprowadzając cios metalowym kijem prosto w brzuch. Lu upadł, a napastnicy zebrali się do odwrotu, dopiero po chwili był w stanie wstać i ruszyć w pogoń. Rozwścieczony nabrał sił, jego oczy przybrały nieco jaśniejszy kolor, a źrenice zwęziły się jak u lisa. Taghain zmarszczył brwi i nos, wytężył wzrok i biegł szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Podążył za oprawcami poza bramy Linceiras wybiegając na pustynię. Chwilę później dogonił konwój, rzucając się na jednego mężczyznę i powalając go z konia. Polimorf wyzwalając w sobie bestię, był bezwzględny, atakował kolejnych mężczyzn, wykręcając im ręce, wyłamując barki, czy też wgryzając się ostrymi zębami w ich szyje. Już zbliżał się do głównego celu, srebrnowłosego maga, nie zdążył zadać ciosu, ponieważ ten odwrócił się i z kamienną twarzą dotknął klatki piersiowej Lutobora.
- Że też musiałeś się wtrącać... - Powiedział poirytowanym głosem nieznajomy.
To było ostatnie co usłyszał polimorf. Przed jego oczami rozbłysło takie samo światło, w którym zniknęła Ayana. Nagle upadł na piach, w tym samym miejscu, w którym się znajdował, jednak nie było jego przeciwników. Jedyne co po nich zostało to ślady krwi na dłoniach i ustach mężczyzny. Zdenerwowany rozejrzał się dookoła, jednak ani z jednej, ani z drugiej strony nie było nawet śladów walki. Zdesperowany wydał głośny ryk i uderzył pięścią w piasek.

[Ayana?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz