środa, 25 grudnia 2019

Od Sorena do Vaeril'a

Nie można powiedzieć, by oburzenie ze strony Vaeril'a jakkolwiek go zaskoczyło, jednak z całą pewnością pozostawiło po sobie pewną skazę. Po tylu perypetiach i spędzonych wspólnie tygodniach Soren zaczął naprawdę dbać o opinię tej brązowowłosej pierdoły, którą wpędził w tak wiele kłopotów. Westchnął więc ciężko, dając mu przestrzeń i odpowiednie warunki, by przemyśleć niespodziewane oświadczenie. Acedia czuł się źle z samym sobą, że do tego stopnia wykorzystywał niewiedzę chłopaka, w osobliwy sposób bawiąc się ich relacją, naciągając ją dla tylko sobie znanych pobudek. Zająwszy miejsce na drugim końcu pokładu, nieopodal wciąż bawiących się w najlepsze mężczyzn, nie myślał jednak o niczym innym, aniżeli o zapewnieniu im bezpieczeństwa po dotarciu na drugi kontynent. Mógł skontaktować się z Ayaną, prosząc ją o schronienie w Akademii, jednak wiedział, że po tak długim czasie ich spotkanie z całą pewnością nie zakończyłoby się dobrze. Kontakt z Gildią zdawał się samobójstwem, zważając na sposób, w jaki potraktował Festusa i nieszczęsną parę zastaną w ekhynoskich kanałach. Wspomnienie nieprzyjemnych dób spędzonych w morderczej rezydencji wprawiło Sorena w niemałe zdziwienie - choć napotkali na swej drodze wiele niebezpieczeństw, żadne z nich nie wiązało się bezpośrednio z karierą białowłosego. Czyżby Festus, przyzwyczajony do arogancji i niesubordynacji zdetronizowanego księcia, odpuścił sobie pogoń, przymykając oko na szczególny brak zdrowego rozsądku? Cokolwiek nim kierowało, Acedia w duchu dziękował, że wciąż nie doszło do konfrontacji, która z całą pewnością skończyłaby się tragicznie zarówno dla niego, jak i Vaeril'a. Zwłaszcza teraz, gdy ich głowy wyceniono na kilkunastocyfrowe sumy. Nie zdążył przeanalizować kolejnych alternatyw, gdyż statkiem wstrząsnął głośny huk. Soren warknął pod nosem wyjątkowo wymyślną wiązankę elfickich przekleństw, natychmiastowo podrywając się do pionu. Palce błyskawicznie zacisnęły się wokół rękojeści puginału, obnażając połyskujące w słońcu ostrze.
- Co to, kurwa, było? - Katakan z trudem powstrzymywał pijacką czkawkę. Cudownie.
Odpowiedź wkrótce sama pojawiła się na horyzoncie, przysłaniając słońce czernią swej bandery i błyskiem wymierzonych w galeotę strzałów. Pokład po raz kolejny zatrząsł się nieprzyjemnie, zmuszając do przyjęcia obronnej pozycji całą załogę. Soren uporczywie rozglądał się wokół, szukając wzrokiem swego towarzysza, czując, jak kamień spada mu z serca, gdy jego postura błysnęła tuż u książęcego boku. Obdarzył go nikłym, przepraszającym uśmiechem, lecz chłopak nie zwracał na niego uwagi. A czego się spodziewałeś, kretynie.
Bestie wszelkiej maści nie zwlekały dłużej, rzucając się do gardeł swych potencjalnych ofiar. Nietrudno było zgadnąć, że omamieni alkoholem dezerterzy nie stanowili większej przeszkody, szybko uginając się pod naporem wyszkolonych piratów. Uderzenia metalu o metal huczały w powietrzu niby powtarzana nieustannie mantra. Soren nie odpuszczał, podążając jej śladem, wykonując serię przemyślanych uników i błyskawicznych kontrataków, wymierzanych bezpośrednio w punkty witalne swych przeciwników. Kopnięcie w podbrzusze, krwawienie wewnętrzne, szybkie cięcie wzdłuż splotu słonecznego, zaburzenie oddychania. Choć białowłosy doskonale wiedział, że siedmioosobowa załoga nie miała szans w starciu z nieskończoną armią przestępców, czuł wewnętrzny przymus kontynuowania walki aż do ostatniej kropli krwi. Dysząc ze zmęczenia, ignorując ściekającą wzdłuż ramion posokę, rozglądał się w poszukiwaniu Iversena. Dostrzegł do jednak zdecydowanie za późno, gdy pozbawiony miecza, osaczony przez rosłych mężczyzn, już dawno stracił przytomność. Soren zmarszczył brwi, gotów ruszyć mu z pomocą, gdy nagły, przeszywający ból w okolicach nadnerczy powalił go na ziemię. 
- Czuć cię na kilometr, zwiastunie. Zdechnij w końcu.
Ostatnią rzeczą, którą usłyszał, był pełen wyrzutu głos ciemnowłosej anielicy i własny krzyk, gdy gwałtownie wyszarpnęła wbite chwilę wcześniej ostrze z ciała Acedii.
***
Obudziło go gwałtowne szarpnięcie i przeszywający ból otwierającej się na nowo rany. Syknął przeciągle, podnosząc się do siadu. Oddychał płytko, ostrożnie, jakby każdy gwałtowny ruch mógł rozerwać go na kawałki - choć nie miał pojęcia co, wiedział doskonale, że ostrze, którym go ugodzono, nie należało do zwyczajnych. Anielica była w pełni świadoma, jak okropny w skutkach okaże się dla Sorena kontakt z zaklętą bronią. Gdy pozornie doszedł do siebie, Vaeril natychmiastowo wytłumaczył mu całą sytuację, nie pomijając żadnych szczegółów - białowłosy słuchał go z uwagą, w duchu ciesząc się, że pomimo tragicznego położenia, chłopak nie trzyma go dłużej na dystans. Rozmowa trwała jeszcze przez chwilę, zahaczając zarówno o temat ich wyjątkowego braku szczęścia, jak i wątek pięciorga dezerterów. Acedia sam dokładnie nie wiedział, co właściwie stało się z kompanią. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętał, było srebrne ostrze przebijające klatkę piersiową przerażonego wampira, nim samemu skończył w podobny sposób. I choć pewien był śmierci Katakana, na resztę nie zwrócił większej uwagi. Rozmowę przerwało pojawienie się starszego mężczyzny, niemal plującego im w twarz z powodu wygórowanego ego i poczucia wyższości. 
- Gdyby nie te cholerne kajdany, już dawno ściąłbym ci tę parszywą głowę. - Soren nie powstrzymywał złości, gdy pirat powolnym krokiem wracał na pokład.
Z desperacją wypisaną na twarzy spojrzał w stronę Vaeril'a, a widok tlącej się w jego oczach nadziei sprawił, że białowłosy momentalnie poczuł się jeszcze gorzej, niż wcześniej. Jakim cudem, pomimo tego wszystkiego, w co zdążyli się wpakować, jesteś w stanie myśleć optymistycznie? Soren wpatrywał się w niego zdecydowanie zbyt długo, doszukując się choćby cienia podpowiedzi, jakiejkolwiek wskazówki, którą mógłby podążyć, by samemu zstąpić w końcu ze ścieżki pesymistycznego szczeniaka, lecz bezskutecznie. Szybko odwrócił głowę, wbijając wzrok w ciemną, obdrapaną przez poprzednich więźniów ścianę celi, rozmyślając nad jakimkolwiek sposobem, by wyjść z tej sytuacji cało. Gdyby nie ciężkie kajdany, zachowałby się tak samo, jak podczas odsiadki w Ekhynos - piraci wykazywali się jednak znacznie większym ilorazem inteligencji, niż kontynentalny wymiar „sprawiedliwości”. Skrępowanie, choć w innych okolicznościach mogłoby nawet ucieszyć i rozbudzić białowłosego, w tej okazywało się istnym skaraniem boskim. 
- Mam pewien plan. - Niespodziewane odezwanie się Vaeril'a sprowadziło Sorena z powrotem na ziemię. 
Panujące wokół ciemności sprawiły, że Acedia zmuszony był przysunąć się bliżej, by zauważyć, co planował jego towarzysz. Próbna demonstracja, wzbogacona o dokładny opis nie zajęła długo, a wydawała się jedynym, co mogło w jakikolwiek sposób ocalić ich przed dekapitacją. Jeśli kiedykolwiek zaznają choć chwili spokoju, musi skontaktować się ze starymi znajomymi i pozbyć się w końcu tych cholernych listów gończych. Zgodził się więc niemal natychmiastowo, a zacięcie na twarzy bruneta wypełniło go determinacją. Vaeril nie zwlekał długo, siłując się z żelaznymi kajdanami, i choć zdecydowanie obdarły jego nadgarstki, wkrótce odpuściły, oswabadzając kończyny chłopaka. Soren uśmiechnął się nikło, chcąc poklepać go po plecach i pochwalić za dobrze wykonaną robotę, jednak gwałtowny huk skutecznie wytrącił ich z równowagi.
- Co znowu? - Elf jęknął ze zmęczenia, rozglądając się wokół w poszukiwaniu dalszej drogi ucieczki
Acedia jedynie wzruszył ramionami, wytężając wszystkie zmysły, jakby licząc, że w ten sposób znajdzie odpowiedź na wszystkie wiszące w powietrzu pytania. Statek zachwiał się ponownie, a rozbrzmiewające nad nimi wrzaski do złudzenia przypominały sytuację, w której sami znaleźli się, cholera wie, jaki czas temu. 
- Ktoś ich atakuje. - Soren prychnął, samemu nie będąc pewnym, czy kierowało nim rozbawienie ironią całej sytuacji, czy może żałość ich położenia. - Przy odrobinie szczęścia nie zauważą, że zniknęliśmy. 
Vaeril skinął głową, przechodząc do realizacji dalszych części planu. Acedia, z powodu swego wyjątkowo nieszczęśliwego położenia, nie mógł zrobić nic więcej, poza niewerbalnym dopingowaniem swego towarzysza i niepodobną do niego kooperacją. Po ciągnących się w nieskończoność poszukiwaniach i serii wywracających wnętrzności do góry nogami uderzeń, brunet znalazł sposób na uratowanie Sorena i już chwilę później oboje stali o własnych siłach. Na ich korzyść działał również fakt, że piraci, choć narcystyczni i pewni siebie, nie należeli do osób szczególnie inteligentnych, a nawet jakkolwiek błyskotliwych. Zardzewiały pod wpływem wszechobecnej wilgoci zamek uległ uderzeniom Sorena równie szybko, co jego ojciec urokom Ursuli i zaledwie chwilę później z radością znaleźli się po drugiej stronie krat. Uciecha zniknęła jednak równie szybko, jak się pojawiła, gdy oboje zdali sobie sprawę, że czekało ich bezpośrednie starcie z piratami i atakującą ich grupą, która z całą pewnością radziła sobie lepiej, niż ich siedmioosobowa załoga. Co więcej, oboje nie mieli broni - samą magią nie mogli zbyt wiele zdziałać, a Soren nie zamierzał opuścić statku, dopóki nie odzyska puginału. Choć nie przepadał za swym ojcem i najchętniej splunąłby mu w twarz za wszystko, co zgotował własnemu synowi, otrzymaną od niego broń kochał całym sercem i mógłby przysiąc, że nigdy nie dzierżył w dłoniach lepszego ostrza. Wraz z Vaeril'em skradali się więc pod pokładem, przeszukując wszystkie zastane pomieszczenia i skrytki, jednak nie zastali tam niczego zadowalającego. Z rozczarowaniem wypisanym na twarzy, dwójka mężczyzn zdecydowała się w końcu odpuścić pogoń za bronią i poszukać drogi ucieczki. Po szybkiej, przepełnionej skrótami myślowymi dyskusji, oboje zdecydowali, że ich jedynym ratunkiem są łodzie ratunkowe. Soren pomimo wyczerpania ostatnimi wydarzeniami, miał nadzieję, że nawet piraci stosują się do minimalnych wymogów bezpieczeństwa i zdrowego rozsądku, wyposażając swe okręty w alternatywne drogi ucieczki. Wiara zniknęła jednak jeszcze szybciej, niż się pojawiła, utwierdzając białowłosego w przekonaniu, że morscy przestępcy to jedynie banda pozbawionych piątej klepki idiotów. Dwójce uciekinierów nie pozostawało więc nic innego, jak wtargnięcie na pokład i nieme błaganie, by jakimś cudem wyjść z tego cało. 
- Trzymaj się blisko. - Soren wiedział, że w obecnej sytuacji, jego zdolności magiczne były ich najsilniejszą ofensywą. Nie zamierzał również pozostawić Vaeril'a samemu sobie w taki sposób, w jaki zrobił to podczas poprzedniego oblężenia.
Brunet nie oponował i już sekundy później ostre promienie słońca uderzyły w nich z siłą na tyle ogromną, że Soren jeszcze przez chwilę nie był w stanie otworzyć oczu. Gdy wzrok odzyskał ostrość, spostrzegł toczoną na pokładzie wojnę, która zaowocowała kilkoma lężącymi bezruchu ciałami i przelaną litrami krwią. Nie mieli czasu, by dłużej podziwiać niezaprzeczalnie urokliwą scenę, poszukując drogi ucieczki. Z początku zamierzali najzwyczajniej dostać się na drugi okręt i skorzystać z ich łodzi ratunkowych, jednak tłum groźnie wyglądających istot sprawił, że szybko porzucili ten plan - nie zdążyliby postawić choćby kroku na wrogiej łajbie. 
- Kurwa. - Przekleństwa opuszczały usta Sorena w takich ilościach, że sam coraz bardziej dziwił się, gdzie zniknęła jego królewska elokwencja. - Masz jakiś lepszy pomysł?
Vaeril nie zdążył jednak odpowiedzieć. Napastnicy w końcu zdali sobie sprawę z ich obecności, kierując ku nim swe ostrza. Białowłosy westchnął ciężko, nie mając zbyt wielu możliwości samoobrony, unikał więc sprawnie ataków przeciwnika, by w ostatniej chwili wgryzać się w ich ciała, napełniając żyły trującą toksyną. Napastnicy, nieprzygotowani na taki obrót zdarzeń, szybko padali na ziemię, tocząc pianę z ust i rzucając się w ostatnich, desperackich konwulsjach. Nieprzyjemny sposób walki sprawił, że Soren niemal całkowicie zatracił się w swym zajęciu, nie zauważając nadciągającej z prawej strony anielicy. Kobieta kipiała furią, gotowa dokończyć to, co zaczęła podczas ich pierwszego zajęcia, jednak niespodziewane uderzenie skutecznie powaliło ją na ziemię. Acedia odwrócił się na dźwięk głuchego huku, mimowolnie uśmiechając się na widok stojącego nad nieprzytomnym korpusem Vaeril'a, dzierżącego w dłoniach fragment uszkodzonego masztu, którym najpewniej ogłuszył kobietę. 
- Mam u ciebie dług. - Pomimo katastrofalnego położenia, białowłosy wykrzesał resztki dobrego humoru, dziękując w ten sposób elfowi za ratunek.
Sytuację poprawił widok połyskującego u jej boku, charakterystycznego puginału. No tak, mógł się domyślić, że to ona go weźmie. Nie czekając na pozwolenie przechwycił broń, przy okazji podając Vaeril'owi nieszczęsny sztylet, którym ugodziła go wcześniej. Soren nie miał zamiaru samemu dzierżyć tak szkodliwej dla niego broni, a zostawienie jej tutaj z pewnością nie było lepszym pomysłem. Sielankę szybko przerwały jednak kolejne okrzyki bojowe i widok coraz brutalniejszej walki. Musieli jak najszybciej się stąd wynosić, jeśli nie chcieli ponownie skończyć pod pokładem. Acedia rozejrzał się nerwowo, korzystając z okazji, że oprawcy chwilowo zapomnieli o ich istnieniu. Kradzież tak ogromnego okrętu nie wchodziła w grę, a przeskoczenie, czy płynięcie wpław brzmiało jak proszenie się o śmierć. Znaleźli się w sytuacji bez wyjścia, i choć bardzo nie chcieli tego zaakceptować, oboje doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Soren zagryzł wargę, przeszukując odmęty własnego umysłu w poszukiwaniu jakiegokolwiek, nawet najbardziej absurdalnego, sposobu na wyjście z tego cało. Wtem w głowie, niczym jeden mąż, rozbrzmiało przypomnienie o rasie, której był przedstawicielem - nieważne, jak bardzo chiałby zapomnieć o anielskiej przynależności, nie mógł całkowicie się jej wyzbyć. Zwiastun śmierci. Przekleństwo, ostateczny symbol upadku i najpewniej ich jedyna szansa na ucieczkę. Dłonie zadrżały mu na samą myśl o zaproponowaniu czegoś tak niebezpiecznego - nie używał swych skrzydeł od czterech lat, nie był nawet pewien, czy pamiętał, jak się to robiło. Rozbrzmiewające wokół wrzaski i błysk rzucanych zaklęć uzmysłowiły mu jednak, że to ich jedyne wyjście.
- Masz lęk wysokości? - Zwrócił się w stronę Vaeril'a, wciąż walcząc z własnymi niepewnościami.
- O czym ty mówisz? - Elf zdawał się nie rozumieć nagłego, absurdalnego wręcz, pytania swego towarzysza.
Acedia nie zwlekał dłużej z wyjąsnieniami, mrucząc pod nosem niezgrabne przeprosiny. Wiedział, że Vaeril najpewniej ponownie zirytuje się, poznając ukrywany dotychczas sekret, jednak oboje mieli zbyt wiele do stracenia, by Soren miał się tym przejmować. Zacisnął zęby, czując przebijające się przez skórę elementy - zdążył już zapomnieć, z jak ogromnym bólem wiązało się przyzwanie anielskich atrybutów. Z trudem zapanował nad cisnącym się na usta, agonalnym wrzaskiem, czując ściekające po plecach strużki krwi. Po chwili ból gwałtownie ustał, obnażając parę dwudzielnych, czarnych jak smoła skrzydeł. Acedia nie patrzył nawet w stronę swego towarzysza, jakby obawając się jego reakcji. Jesteś doprawdy żałosny Sorenie, gdzie twoja brawura? Poruszył gwałtownie niezwykłym elementem, upewniając się, że wciąż potrafi je kontrolować, by po chwili rozewrzeć szeroko ramiona, kierując je ku Vaeril'owi. 
- Poznaj kolejny z moich grzeszków. - Zaśmiał się nerwowo, spoglądając w końcu w oczy swego towarzysza. - Jeśli jesteś w stanie zaufać mi po tym wszystkim, lepiej trzymaj się mocno. - Sugestywnie przejechał palcami po rozpościerających się nad jego ramieniem piórach.

[Vaeril? :v ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz