niedziela, 1 grudnia 2019

Od Sorena do Vaeril'a

Podróż ciągnęła się w nieskończoność, a Soren coraz bardziej wątpił, czy bezmyślne kierowanie się w objęcia Gildii było dobrą decyzją. Wraz z chwilą, w której przeczytał pierwsze, koślawo spisane słowa wiedział, że tam, gdzie miał się udać, powita go jedynie ból i cielesna reprymenda. I być może właśnie na to zasłużył. Chciał zamordować polimorfa, którego jedynym przewinieniem w tamtej chwili okazywały się złośliwe odzywki i spowodowanie nieszczęśliwego wypadku z piwem. Zachował się jak nadpobudliwy szczeniak, do tego pozbawiony choćby grama zdrowego rozsądku - i to właśnie niespodziewany przebłysk głupoty sprawił, że Soren został całkowicie zdominowany nieznanymi dotąd wyrzutami sumienia. Odwrócił się nieznacznie, spoglądając w stronę pogrążonego w myślach Vaeril'a, posyłając mu blady uśmiech, który najwidoczniej umknął jego uwadze. Acedia westchnął przeciągle, ponownie skupiając się na drodze. Wciąż nie rozumiał, dlaczego elf zdecydował się mu towarzyszyć - nie znał celu wędrówki, trudności, jakie na nich czyhały, a tym bardziej konsekwencji, jakie niosło ze sobą spotkanie Festusa. Demon był nieobliczalny, a Soren wielokrotnie stał się świadkiem osobliwych metod dyscypliny stosowanych przez Mistrza. Vaeril nie wiedział, w jak głębokie bagno właśnie się pakował. 
- Właśnie. Nie wiesz. - mruknął pod nosem, torując im przejście wzdłuż wyjątkowo zarośniętej, leśnej alejki
Kilkukrotnie odczuwał nieuzasadnione pragnienie wykrzyczenia mężczyźnie w twarz swej morderczej natury, która odpowiedziałaby na wszystkie zaprzątające jego głowę pytania. Zdarzało się nawet, że podczas wędrówki zaczynał temat, porzucając go równie szybko, tłumacząc swe zachowanie zwykłym zmęczeniem. Vaeril, po tym wszystkim, przez co przeszedł, odkąd poznał Sorena, zasługiwał na wyjaśnienia, jednak bagaż emocjonalny i zagrożenie, które niosło ze sobą poznanie prawdy, skutecznie powstrzymywały młodzieńca przed dalszym pociągnięciem tematu. Dalsza droga upływała w przytłaczającej ciszy, przerywanej jedynie przez szum mijanych potoków i stukot ich butów. Im bliżej celu się znajdowali, tym większy stawał się strach księcia - ten jeden jedyny raz nie przeczuwał nawet, czego powinien oczekiwać. Festus go nie zabije, tego akurat był pewien, jednak zmęczenie niesubordynacją i bezczelnością białowłosego rosły na tyle szybko, by w końcu doprowadzić do wybuchu - jeśli wyjdzie stamtąd o własnych siłach, uzna to za największy sukces swego życia. Sypiał tragicznie, prawie wcale, zaprzątając myśli możliwymi scenariuszami i wymówkami, które usprawiedliwiłyby obecność Vaeril'a. Za każdym razem kończył z ukrywanymi w kieszeniach, drżącymi dłońmi i lodowatym potem spływającym po karku. Jeden dzień drogi, od sądu ostatecznego dzieliły ich zaledwie dwadzieścia cztery godziny.
- Nie chcesz tam iść, prawda? - Pełen wątpliwości głos elfa sprowadził go na ziemię. - Nie mam pojęcia, co się dzieje. Myślę jednak, że powinieneś dać sobie z tym spokój. Naprawdę musisz dojść do celu swojej wędrówki?
- Oczywiście, że tak. - odpowiedział niemal mechanicznie, bez cienia przekonania - To mój obowiązek.
Vaeril uniósł brwi, wyraźnie nie wierząc w ani jedno słowo opuszczające książęce usta. Drugi z mężczyzn jedynie wzruszył ramionami, siadając na przewróconym nieopodal pniu. Zaczynało się ściemniać, powinni rozbić obozowisko - Ziemie Niczyje nie należały do najbezpieczniejszych miejsc na kontynencie. Soren niemal natychmiastowo przeszedł do realizacji swych planów, pragnąc w ten sposób odciągnąć myśli od stojącej pod znakiem zapytania przyszłości. Rozpalone ognisko skwierczało uspokajająco, przynosząc dwójce wędrowców choćby chwilowe ukojenie i przyjemne, pieszczące ich skórę ciepło. Siedzieli więc w milczeniu, pochłonięci własnymi myślami, oświetlani blaskiem gęsto rozsianych po niebie gwiazd. 
- Dlaczego aż tak bardzo się tym stresujesz? - zapytał Vaeril, uważnie studiując nieprzyjemną mimikę swego towarzysza
- Bo nie mam w tej sytuacji żadnej kontroli, ani wyjścia awaryjnego. - odparł bez zastanowienia, tępo wpatrzony w ogniste języki - Podczas walki z polimorfem, a nawet w czasie tortur, czy ucieczki z więzienia mogłem przynajmniej improwizować. - Wzruszył ramionami, czując w głębi duszy, że tak szybko nie skończy swego pełnego żałości monologu. - Teraz zmierzamy prosto do paszczy lwa, do tego zapieczętowanej, do której mało kto potrafi się dostać. Pełnej mi podobnych, bliskich nawet Craag'owi i Aerwynie, z których mój szef jest zdecydowanie najgorszy. - Celowo unikał profesjonalnego słownictwa, dobierając słowa, które nie zdradziłyby zbyt dużo. - I to właśnie z nim spotkamy się w pierwszej kolejności. Idę się przejść.
Nie czekał na odpowiedź, ani zgodę ze strony towarzysza, przeskakując w bliżej nieokreślone miejsce. Ciemność lasu i rozbrzmiewające wokół odgłosy śledziły go na każdym kroku, gdy pochłonięty własnymi myślami po raz kolejny analizował całą sytuację. 
- Matko, zobacz tylko, gdzie wylądowałem. - Zaśmiał się żałośnie, zaciskając pięść wokół zwisającego z szyi ryngrafu rodowego. - Jak świnia na rzeź.
Wypowiedziane przed chwilą słowa, niby grom z jasnego nieba niemal zwaliły go z nóg. Czymże różnił się od dziecka, które ślepo wierzyło w polecenia rodziców? Od cielęcia, z nadzieją patrzącego w oczy swego oprawcy? Był monarchą do jasnej cholery, dlaczego więc nie potrafił wykrzesać z siebie dawnej arogancji i szlacheckiej stanowczości? Musisz wziąć los w swoje ręce, nikt inny nie zrobi tego za ciebie. Słowa matki rozbrzmiewały mu w głowie, zupełnie jak w czasach, gdy stała nad nim z tym dumnym, surowym wyrazem twarzy. 
Zacisnął pięści, a bijąca od Sorena aura szczeniackiej arogancji wzmogła na sile. Vaeril miał rację, Amalthea miała rację - tylko on, kierowany chwilową słabością i iluzją gildyjnego kodeksu mylił się całkowicie. Przeskoczył po raz kolejny, pojawiając się tuż przed wyraźnie zmęczonym niezdecydowaniem Acedii elfem.
- Byłem w błędzie. - zaczął pospiesznie, siadając naprzeciwko swego towarzysza - Pieprzyć wezwanie, nie spieszy mi się tak szybko umierać. Nie zamierzam nawet zbliżyć się do tamtego miejsca.
- Co z poczuciem obowiązku? - Vaeril nie wydawał się przekonany nagłą zmianą książęcego nastawienia.
- Nieszczególnie mnie to obchodzi. Zajmę się konsekwencjami, kiedy już nadejdą. Hulaj dusza. - Uśmiechnął się łobuzersko, odgarniając opadające na twarz włosy. - Skoro nasza podróż dobiegła końca, dokąd zamierzasz się udać? Pytam z czystej ciekawości, w razie gdybyś wpadł w kłopoty i potrzebował pomocnej dłoni. - Wyszczerzył się jeszcze szerzej, unosząc ręce w geście poddania.

[Vaeril? Well, he's an idiot.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz