sobota, 7 grudnia 2019

Od Sorena do Vaeril'a

Miejski zgiełk, potęgowany dodatkowo przekrzykującymi się z każdej strony kupcami, zaczynał go męczyć. Podążał jednak za Vaeril'em, nie mając serca, by jakkolwiek zmniejszyć bijący od niego zapał. Chłopak był wyraźnie ucieszony ich obecnym położeniem i tak długo, jak pozostawali bezpieczni, Soren nie zamierzał niczego zmieniać. Sam przecież planował zaciągnąć elfa do gildyjnej kryjówki - nie miał więc żadnych praw, by narzekać na lokalny harmider. Brunet odwrócił się gwałtownie, obdarzając Acedię uśmiechem tak szerokim, że zdołał wprawić młodzieńca w niemałe zakłopotanie. Ze wszystkich możliwych reakcji, tej spodziewał się najmniej. Szykował się już do odwzajemnienia miłej ekspresji, lecz nagła zmiana elfickiego nastawienia skutecznie zbiła go z pantałyku. Marszcząc brwi, odwrócił się, podążając wzrokiem za rozbitym towarzyszem i niemal jęknął, widząc przyczynę nagłej transformacji - ich twarze, spoglądające koso na przechodzących obok mieszczan, niczym najgorsze z szumowin tego świata, wymalowane czarnym jak noc atramentem. I choć Soren doskonale wiedział, że podobne plakaty podążają za nim już od czasu, gdy niepostrzeżenie zbiegł z zamku, nie spodziewał się, że władze okażą się na tyle zdesperowane, by wystawić list gończy za Vaeril'em. Z uwagą studiował własny rysopis, czując się coraz bardziej przytłoczony całą sytuacją - jeśli osobliwy rodzaj kontraktu trafi w ręce jego macochy, koszmar rozpocznie się na nowo, jednak tym razem dosięgnie również osoby całkowicie w to niezamieszane. Soren westchnął ciężko, spoglądając na elfa wzrokiem szczególnie żałosnym, pełnym niewypowiedzianych przeprosin. Gotów był paść na kolana i błagać go o wybaczenie za wciągnięcie w tak pogmatwany i niebezpieczny świat, jednak gwałtowny ruch po drugiej stronie uliczki sprowadził go na ziemię. Pochwycił Vaeril'a za ramię, gwałtownie przyciągając ku sobie, cudem ratując go od rychłej śmierci. Mężczyzna czuł, że serca obydwu z nich biją zdecydowanie zbyt żwawo, kierowane nadmiarem adrenaliny. Szybko poszło. Pozorni kryminaliści ruszyli wzdłuż chodnika, a Soren mocniej zacisnął palce wokół nadgarstka swego towarzysza. Bał się, że jeśli tylko go puści, będzie miał na sumieniu kolejną nikomu winną duszę. W normalnych warunkach Acedia już dawno przeskoczyłby jak najdalej, gubiąc jednoosobowy pościg. Nie wiedział jednak, czy niezwykła zdolność umożliwiłaby podróż we dwójkę, a w obecnej sytuacji nie zamierzał się o tym przekonywać. Po trwającym wieczność morderczym biegu opuścili w końcu miejskie mury, znikając pomiędzy gęsto rosnącą roślinnością. W głębi duszy Soren dziękował wszystkim znanym sobie bogom za bogatą florę Roanoke, dzięki której ich głowy wciąż pozostawały na swoich miejscach. Nie zatrzymali się od razu, pragnąc mieć całkowitą pewność, że zakuty w zbroję łowca głów zaprzestał pościgu. Zmęczeni opadli na leśne runo, wypluwając płuca. Acedia, pomimo świetnej w jego mniemaniu kondycji, czuł się, jakby w każdej chwili mógł wyzionąć ducha. Oddech przychodził z trudem, a natarczywe dzwonienie w uszach uniemożliwiało utrzymanie pionowej pozycji ciała. Przymknął oczy, starając się zregenerować siły, nim ociężale powstał, opierając się o rosnące najbliżej drzewo. Nie mógł pozwolić sobie na chwilę słabości - jeśli oprawcy znów pojawią się na horyzoncie, musi być gotów do walki. Odbył szkolenie, wykazał się głupotą na tyle ogromną, by spowodować tak tragiczną w skutkach reakcję łańcuchową, więc teraz w jego interesie leżało dopilnowanie, aby nie skończyli w rynsztoku.
- Naucz mnie, jak się bronić! Proszę! - Z zamyślenia wyrwał go świszczący głos Vaeril'a, który również nie potrafił dojść do siebie po minionych wydarzeniach.
Soren zmarszczył brwi, lustrując swego towarzysza wzrokiem. Była to śmiała prośba, jednak z całą pewnością rozsądna - książę nie widział nic złego w przekazaniu niewykorzystanych podkładów rycerskiej wiedzy niedoświadczonemu elfowi. 
- Nie myśl, że będzie łatwo. - Zaśmiał się, wciąż próbując złapać oddech. - Zrobię z ciebie prawdziwego wojownika. Nawet przez sen wykonasz piruet, czy zaatakujesz fintą. - Zatoczył się, klepiąc Vaeril'a w ramię, nim zdecydował się spocząć, zagarniając do tyłu mokre od potu włosy. - Ale najpierw chwila odpoczynku.
- Spodziewałem się. - Elf wzruszył ramionami, siadając naprzeciw chłopaka. - A przerwa brzmi doskonale.
***
Soren wysunął jedną stopę do przodu, uginając ramię w łokciu. Vaeril naśladował jego ruchy, starając się powtórzyć wszystkie niespodziewane odchylenia tułowia i zgrabne odskoki w tył. Białowłosy przymknął oczy, całkowicie oddając się fechtunkowi i niczym artysta poruszający pędzlem, tak on przecinał powietrze swym puginałem. Mocny skręt nadgarstka, krok w tył, parada - Acedia był w swoim żywiole i niewyobrażalnie cieszył się, że mógł pokazać swe zdolności z lepszej strony, niż zrobił to podczas pijackiej potyczki z polimorfem. Opuścił w końcu broń, spoglądając na skupionego towarzysza, dając mu wyraźny sygnał, by samemu spróbował powtórzyć szermiercze ruchy. Chłopak, choć jego ruchom brakowało pewnej płynności, nie radził sobie najgorzej, wyprowadzając gładkie cięcia mieczem. Soren stał więc z boku, raz po raz wydając jedynie komendy, czy wtrącając swe uwagi na temat zachowania odpowiedniej postawy.
- Dość. - zasygnalizował w końcu, stając naprzeciw lekko zaskoczonego bruneta - Zaatakuj mnie. Zobaczymy, jak pójdzie ci z żywym celem.
- Przecież to prawdziwe bronie, pozabijamy się. - Zdrowy rozsądek Vaeril'a z całą pewnością uniemożliwiał mu zgodzenie się na plan białowłosego. 
- Zdążę odskoczyć. Poza tym będę uderzał tępą stroną. - Mrugnął ostentacyjnie, co poskutkowało przeciągłym westchnięciem ze strony elfa. - Przypomnę ci, że sam mnie o to poprosiłeś.
Mężczyzna przewrócił oczami i wciąż zmagając się z licznymi wątpliwościami, ruszył w stronę Acedii. Brzęk metalu odbił się echem wśród leśnej głuszy, płosząc tym samym siedzące na gałęziach ptactwo. Dzwonienie rozbrzmiewało w ich uszach jeszcze przez chwilę, gdy Soren bezceremonialnie wycelował swe ostrze w prawy bok Vaeril'a. Chłopak odskoczył, wykonując nieco niezgrabną ripostę. Dobrze. Lekki uśmiech rozświetlił twarz księcia, nim wzmógł swój atak, nie dając towarzyszowi ani chwili wytchnienia. I choć walczył dzielnie, uległ w końcu uderzeniom Acedii, lądując na ziemi. Soren wyciągnął ku niemu dłoń, pomagając podnieść się z powrotem do pionu i wręczył wytrącony podczas walki miecz.
- Nie jest źle. - Podsumował, chowając własną broń do przytwierdzonej u pasa pochwy. - Jeszcze się wyrobisz, masz moje słowo. - Przeciągnął się, wzbogacając swą wypowiedź o stłumione strzykanie kości.
- Gdzie się tego wszystkiego nauczyłeś? - Vaeril dochodził do siebie po kilkugodzinnym treningu, z uwagą mierząc całkiem rześkiego Sorena. 
- Na zamku. - wypalił bez zastanowienia, niemal natychmiastowo gryząc się w język. Ty idioto, pomyśl, zanim coś powiesz. - Oczywiście nie dosłownie i nie do końca legalnie. - Uśmiechnął się głupio, próbując w ten sposób uratować niezręczną dla siebie sytuację.
Pochłonęli część zapasów, wymieniając się uwagami na temat minionych wydarzeń, nim zdecydowali się powrócić do porzuconego zajęcia. Soren nie odpuszczał, wkładając w naukę Vaeril'a całe swe serce. Każde wypowiadane przezeń słowo i karcące spojrzenie przypominało mu o chwilach, gdy to on pobierał lekcje na zamkowym dziedzińcu, stając się pośmiewiskiem dam dworu i własnego ojca, nim w końcu opanował fechtunek na zadowalającym poziomie. Ciekawe, czy gdyby wciąż mieszkał w Terpheux, walczyłby jeszcze lepiej niż teraz. Męczący trening przerwali wraz z nadciągającym zachodem słońca, natychmiastowo decydując się na rozłożenie prowizorycznego obozowiska. Nie mieli namiotów, sypiając na rozłożonych płaszczach i podróżnych plecakach, które nie stanowiły raczej atrakcyjnych łóż. Usiedli więc przy rozpalonym w pocie czoła ognisku, wpatrując się w tańczące radośnie płomienie. Uczucie nostalgii i przeskakujące przed oczami wspomnienia wciąż trapiły Sorena, wpędzając go w iście żałosny nastrój. Minęły cztery lata, powinien już dawno zapomnieć o swej przeszłości. Trwał jednak zamknięty we własnej bańce, napastowany powracającymi wciąż marami. Westchnął, okrywając się ciaśniej zabranym z kryjówki odzieniem, przenosząc swój wzrok na Vaeril'a. 
- Ty i twój brat, Derek, byliście blisko? - Słowa zdawały się same opuszczać jego usta, a Acedia ani myślał ich powstrzymywać. 
Elf jedynie skinął głową, marszcząc brwi. Soren nie dziwił mu się - wcześniej mężczyzna nie zdawał się szczególnie zainteresowany otaczającym ich światem, a tym bardziej jego emocjonalną sferą. 
- Powiązania rodzinne są męczące, prawda? - Zaśmiał się smętnie, dorzucając kilka leżących wokół patyków do ognia. - Miała czternaście lat, kiedy się ostatnio widzieliśmy, a niedługo skończy osiemnaście. Nie wiem, czy w ogóle poznałbym własną siostrę, gdyby stanęła tuż przede mną. - Na jego twarzy malowała się nostalgiczna rozkosz, podżegana dodatkowo napomnieniami o najbliższej swemu sercu osobie. - Żałuję, że nie będę mógł być przy niej w tak wyjątkowej chwili. Mam nadzieję, że nie znalazła sobie męża. - Napuszył się teatralnie. - Ma fatalny gust.
Przerwał swój wywód w połowie, nim przypadkiem zdradził zbyt wiele. Położył się więc na prowizorycznym posłaniu, odruchowo kładąc dłoń nieopodal rękojeści puginału. Vaeril nie skomentował jego niespodziewanych zwierzeń - być może były dla niego zwyczajnie nieistotne, być może zrozumiał, jak ciężkie było dla Sorena odsłonięcie przed nim części swego życia. Białowłosy czuł się jednak źle, milknąc w takiej chwili. Wiedział doskonale, że nie zaśnie tak szybko - obawiał się nagłej wizyty łowców lub innych dybiących na ich głowy oprychów. Przekręcił się więc na drugi bok, ponownie łapiąc kontakt wzrokowy z Vaeril'em.
- Jeśli kiedykolwiek będziesz potrzebował towarzysza przy poszukiwaniach brata i jakimś cudem nie masz jeszcze dość mojej osoby, nie odmówię. - rzucił bezmyślnie, chwilę później ponownie zwracając się do elfa plecami. - Zaczynamy trening z samego rana. Tym razem przeciągnę cię jeszcze bardziej. - mruknął, wpatrując się pusto w nocny krajobraz

[Vaeril?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz