poniedziałek, 30 grudnia 2019

Od Sorena do Vaeril'a

Pomimo początkowej niechęci, Soren ucieszył się na widok żyjących wciąż dezerterów. Pamiętna kłótnia w jaskini zeszła na drugi, a może i trzeci plan, ustępując miejsca niespodziewanej uldze, że jedyne istoty, które okazały sympatię względem dwójki uciekinierów, nie skończyły jako pokarm dla podwodnych bestii. I choć zarówno wspólny posiłek, jak i kojąca rozmowa zdawały się prawdziwą sielanką, Acedia zdawał sobie sprawę, że nie mógł narażać ich na zbędne niebezpieczeństwo. Wystarczyły mu zirytowane spojrzenia Vaeril'a i świadomość, że z każdym dniem chłopak ufał Sorenowi coraz mniej. Białowłosy, kierowany nieznanym dotąd ciężarem wyrzutów sumienia, obudził więc elfa i po krótkim, zwięzłym pożegnaniu, ruszyli w dalszą drogę. Przeprawa przez wyniszczone, zionące śmiercią pustkowia z całą pewnością nie należała do najprzyjemniejszych, negatywnie wpływając na nastrój wędrowców - nieustannie czujni, wypatrujący ewentualnego zagrożenia, które po tak wielu przebytych razem przygodach nie wydawało się czymś niezwykłym. Zdewastowana do cna, przybrzeżna flora okazała się jednak na tyle niezdatna do życia, że poza kilkoma wężami i bliżej niezidentyfikowanym robactwem nie natrafili oni na nic, co mogłoby zagrozić ich życiu. Jedynym czynnikiem działającym na ich korzyść był fakt, że zniszczone eksperymentami Pablares było znacznie cieplejsze, niż państwa drugiego kontynentu - i choć wysokie ciśnienie z czasem zaczęło im doskwierać, nie musieli brodzić po kostki w śniegu. Z czasem dotarli na wydeptaną, niewątpliwie prowadzącą do cywilizacji ścieżkę, stanowiącą pierwszy punkt orientacyjny, na jaki natrafili w ciągu ostatnich godzin.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - zapytał Vaeril, spoglądając na zadowolonego z odkrycia Sorena - Ostatnim razem prawie oberwałem bełtem w plecy.
- Pablares to ruina i mało kogo obchodzi tutaj prawo, zwłaszcza w stolicy. - Wskazał palcem w stronę piętrzących się przed nimi gór, skrywających cel ich podróży. - Robienie na złość rodzinie królewskiej to ich narodowa tradycja. - Zaśmiał się na samo wspomnienie swej ostatniej wizyty na dworze Invidiów.
Po trwającej jeszcze kilka minut rozmowie, przepełnionej silną argumentacją obydwu stron zdecydowali w końcu, że ryzyko opłaci się im bardziej, aniżeli wędrówka po nieprzyjaznych pustkowiach. Ruszyli więc dalej, pokonując strome, górskie ścieżki, pnąc się coraz wyżej, nim dotarli do surowego, wykutego w skale miasta. Triviae Centrux z całą pewnością nie należało do najpiękniejszych miejsc w Roanoke, jednak jego zagospodarowanie i walory praktyczne były godne pochwały. Z dłońmi zaciśniętymi wokół rękojeści swych broni przekroczyli bramy stolicy, stawiając kolejne kroki po twardych drogach i ku niebywałej wręcz uldze zdali sobie sprawę, że nikt nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi. Korzystając z chwili względnego spokoju, zdecydowali się przejść ulicami miasta, badając teren i uzupełniając zapasy - liczne stoiska z regionalnymi specjałami oraz znanymi na całym kontynencie przekąskami momentalnie poprawiły humor strudzonym wędrowcom, napełniając ich nadzieją, że w końcu odpoczną od ciągłych kłopotów i walki o własne życia. Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, odnaleźli bezpiecznie wyglądającą karczmę, gdzie zamierzali spędzić najbliższe kilka nocy. Właściciel nie wydawał się szczególnie zachwycony niedokładną liczbą dni, podczas których uciekinierzy zamierzali okupować pokój, jednak rzucony przez Sorena gruby mieszek wystarczył, by zyskać przychylność mężczyzny, a nawet skłonić go do okazania odrobiny sympatii. Lokum okazało się dość przestronne i wyjątkowo minimalistyczne, wyposażone jedynie w dwa łóżka i niewątpliwie starą, drewnianą komodę. W tamtej chwili, po tygodniach spędzonych pod gołym niebem i pirackiej celi, taki układ zdawał się im prawdziwym luksusem. Młodzieńcy niemal natychmiastowo opadli na miękkie materace, rozkoszując się wygodą i przyjemnym ciepłem. Nim zdecydowali się zasnąć, rozpakowali bagaż i doprowadzili do względnego porządku w równie prosto udekorowanej łazience. I choć nie mieli żadnych powodów do zmartwień, rozmawiając swobodnie, a nawet rzucając żartami, Soren czuł się przytłoczony przez ciężar ostatnich wydarzeń. Dopiero w tamtej chwili, gdy zdawali się względnie szczęśliwi, Acedia poczuł, jak niewidzialna pętla zaciska mu się wokół gardła. Chciałby, żeby szczęście już nigdy ich nie opuściło, jednak tak długo, jak trwał u boku Vaeril'a, tak długo oboje skazani byli na porażkę. Zastanawiałeś się może kiedyś, czy któryś z nas przynosi pecha? Pytanie wciąż dźwięczało mu w głowie, głównie dlatego, że doskonale zdawał sobie sprawę z odpowiedzi. Nie odezwał się jednak, w milczeniu leżąc na swym łóżku, omiatając wzrokiem drewniany strop dachu. Im dłużej trwał w bezczynności, tym bardziej bezsilny czuł się wobec losu. Przekręcił się więc na drugi bok, a widząc zamknięte oczy swego towarzysza, zdecydował się wyrzucić z siebie cały ciężar ostatnich tygodni. 
- To mało znaczące słowo, ale przepraszam, że wywróciłem ci życie do góry nogami i za to, jak wiele przed tobą ukrywam. - Jego głos załamał się w połowie, dziwiąc młodego księcia. - Przysięgam na własny honor, że kiedyś odpowiem na wszystkie twoje pytania, ale sam nie wiem, czy obecnie byłbym gotowy zrzucić na ciebie mój własny ciężar. Wystarczy, że sam ledwo daję sobie z nim radę.
Westchnął ciężko, wplatając palce we włosy, czując, jak część stresu momentalnie z niego uchodzi. 
- Zawsze decydujesz się na takie wyznania tuż przed snem? - Głos Vaeril'a sprawił, że Soren aż podskoczył.
- Do jasnej cholery, myślałem, że śpisz. - Białowłosy poczuł się głupio i mógłby przysiąc, że zrobił się czerwony na twarzy.
Nie odezwał się już ani słowem, a po chwili, wciąż przepełniony zażenowaniem własną osobą, zasnął.
***
Obudził się późnym rankiem, nie zastając w pokoju nikogo poza samym sobą. Początkowo wystraszył się, że Pablares nie było jednak tak bezpieczne, jak założył, a Vaeril odczuł to na własnej skórze, jednak energiczne wtargnięcie do położonej piętro niżej jadalni utwierdziło go w przekonaniu, że był zwyczajnie przewrażliwiony. Przeciągnął się w akompaniamencie strzykających kości, siadając naprzeciw kończącego śniadanie bruneta. Zakręcił się nerwowo na krześle, czekając na odpowiedni moment, by nawiązać rozmowę.
- Miałem chwilę słabości i jestem przekonany, że na którymś ze straganów podano mi alkohol. - Skrzyżował ręce na piersi, prychając z pogardą na samą myśl o wczorajszej, krótkiej wymianie zdań. - Nie kłamałem, ale dla dobra mojej reputacji zapomnijmy o tym. - Uśmiechnął się cwaniacko, jednocześnie szukając nowego tematu, na który mógłby skierować dyskusję.
W ostatniej chwili przypomniał sobie o przewieszonym przez ramę łóżka, zniszczonym płaszczu Vaeril'a. Jako że klimat wschodnich regionów Pablares nie należał do szczególnie surowych, nadarzyła się im idealna okazja, by na chwilę porzucić ciepłe odzienie i dokonać ewentualnych poprawek. Elf nie protestował, wręcz przeciwnie, wydawał się zadowolony z wysuniętej przez Sorena propozycji.
- Znałem tu kiedyś wyśmienitego krawca, jeśli nie zwinął interesu od mojej ostatniej wizyty, twój płaszcz będzie wyglądał jeszcze lepiej, niż wcześniej. - rzucił radośnie, przypominając sobie stare, dobre czasy
***
Podczas kilkunastominutowego spaceru mężczyźni utwierdzili się w przekonaniu, że miejscowi faktycznie nie przejmują się obowiązującym prawem. Chociaż wystawione za nimi listy gończe dotarły najpewniej aż tutaj, w ich oczy nie rzucił się ani jeden - tablice ogłoszeniowe świeciły pustkami, potęgując wrażenie, jakby ukryte w skałach miasto całkowicie odcięło się od reszty świata. W stosunkowo dobrym humorze przekroczyli więc próg ulokowanego w centrum zakładu, wypełnionego różnokolorowymi tkaninami wszelkiej maści. Właściciel nie kazał długo na siebie czekać i już sekundy później stał tuż przed dwójką klientów, wytrzeszczając oczy w stronę Sorena. Chłopak odpowiedział delikatnym uśmiechem, nie protestując, gdy rosły Atlant zamknął go w niedźwiedzim uścisku. Ciężko powiedzieć, by mężczyźni byli sobie szczególnie bliscy, jednak wsparcie, jakie książę otrzymał od niego po ucieczce z zamku, niewątpliwie uchroniło uciekiniera od śmierci głodowej.
- Myślałem, że już nie żyjesz, dziecko. - Oparł dłonie na biodrach, z politowaniem kręcąc głową. - No, no, zaczynasz wyglądać jak swój ojciec. 
Na samo wspomnienie Lionela białowłosy wzdrygnął się z odrazą, dając krawcowi wyraźny sygnał, by więcej o nim nie wspominał. Mężczyzna posłał Sorenowi znaczące spojrzenie, przenosząc swój wzrok na Vaeril'a, przyglądając się zarówno jemu, jak i dzierżonemu w dłoniach, dziurawemu płaszczowi. Chwila osobliwej adoracji trwała dłużej, niż powinna, a towarzysze zdawali się coraz bardziej zdziwieni otępieniem krawca. 
- Wybacz mi, młody człowieku, ale mógłbym przysiąc, że gdzieś już cię widziałem. - Otrząsnął się nagle, przeszukując szuflady w poszukiwaniu miarki i reszty niezbędnych przyborów. - Dałbym sobie głowę uciąć, że jakiś czas temu kupowałeś u mnie pelerynę. Tak samo wam z oczu patrzy. - Atlant rzucił Vaeril'owi kolejne przydługie spojrzenie. - A może im starszy się robię, tym bardziej szwankuje mi pamięć i wszyscy klienci zaczynają wyglądać tak samo.
Dwójka mężczyzn momentalnie powędrowała wzrokiem ku sobie, rozumiejąc, co spowodowało pomyłkę. Jeśli podróż nie uczyniła z nich przewrażliwionych na każdym punkcie szaleńców, nieświadomie natrafili na pierwszy trop starszego z Iversenów. Tryskająca wręcz z Vaeril'a nadzieja sprawiła, że w jednej chwili zalał właściciela potokiem pytań, mniej lub bardziej szczegółowych, a tembr jego głosu sprawił, że żadna z obecnych w pomieszczeniu osób nie odważyła się mu przerwać. W końcu zwolnił jednak, zdając sobie sprawę, że nie dał krawcowi dojść do głosu. Atlant machnął ręką, dając elfowi sygnał, że nic takiego się nie stało. Milczał jeszcze przez chwilę, mrucząc cicho pod nosem.
- Nie zdradził zbyt wiele, ale mówił, że gdzieś się wybiera. Na tym się skończyło, najwidoczniej nie uznał mnie za godnego kompana do rozmowy. - Wzruszył ramionami, rozpoczynając spisywanie niezbędnych do odtworzenia płaszcza wymiarów. - Miecz miał przy pasie, przepiękny artefakt, może wojownik jakiś? - Zmarszczył brwi, wytężając pamięć. - Widzę wasze miny, znacie go, co? Nie wiem, jakie macie relacje, ale możecie spróbować szczęścia na Duellum, a nóż traficie na jakiś ślad.
Soren westchnął zdziwiony, podchodząc bliżej dwójki mężczyzn.Wystarczyło jedno spojrzenie w stronę Vaeril'a by zrozumieć, że nieszczególnie rozumiał nagłą dezorientację Acedii. 
- To turniej rycerski, mający wyłonić młode talenty i posłużyć jako prestiżowy bankiet dla istot z wybujałym ego. Legowisko kłamstwa i kapitalizmu. - Przewrócił oczami na samo wspomnienie szkarłatnych namiotów cuchnących szlachecką pychą. - Nie wiedziałem, że władcy Pablares znieśli zakaz.
Krawiec zaśmiał się donośnie, przerywając na chwilę pokazywanie Vaeril'owi swych rozrysowanych szybko projektów. 
- Wiele się zmieniło, odkąd przepadłeś cztery lata temu. - Westchnął przeciągle. - Świat nie stał w miejscu, czekając, aż wrócisz. Lud potrzebuje rozrywki, to i turniej wznowiono. Za dwa dni miasto zmieni się w leże nadętych szlachciców i błędnych rycerzy. Z Terrynem Everettem na czele. - Sugestywne spojrzenie zielonych oczu wystarczyło, by spotęgować zaskoczenie Sorena.
Chłopak poczuł, jak uginają się pod nim kolana, zmuszając tym samym to opadnięcia na jeden ze stojących niedaleko stołków. Uciekając z zamku i zaszywając się na kompletnym odludziu zdawał sobie sprawę, że ogranicza tym samym swą wiedzę polityczno-gospodarczą, jednak zauważane podczas podróży zmiany wciąż brzmiały dla niego jedynie jak wytwór skrzywionej wyobraźni. Skoro jego uwadze umknęły rzeczy tak proste i powszechne, obawiał się, o czym jeszcze przekona się na własnej skórze. Sytuacji nie poprawiło usłyszenie znanego nazwiska, kolejnego mostu, który wciąż łączył Sorena z zamkową przeszłością. I choć wspomniany mężczyzna przywodził na myśl jedynie przyjemne wspomnienia, a białowłosy wiedział, że może uznać go za jednego ze swych nielicznych sojuszników, czuł, jak wnętrzności wywracają się mu do góry nogami. Gotów był odrzucić propozycję, zapominając o Duellum i odbytej w zakładzie rozmowie, jednak widok tryskającego radością Vaeril'a sprawił, że Soren nie potrafił wydusić choćby słowa. Brunet nigdy by mu nie wybaczył, gdyby z własnych pobudek zaprzepaścił szansę na odnalezienie Dereka. Westchnął więc ciężko, siadając wygodniej na drewnianym meblu. Raz kozie śmierć.
- Nadal w formie, co? - Potrząsnął głową, wyrzucając z niej wszelkie wątpliwości. - Przy odrobinie szczęścia Terryn, mój nauczyciel szermierki i największy plotkarz, jakiego nosiła ta ziemia, wyjaśni nam to i owo. Nie będziemy musieli długo prosić. - Soren oddychał płytko, próbując doprowadzić się do stanu całkowitej obojętności. - Jeśli oczywiście chcesz udać się ze mną na turniej i poudawać, że nie razi cię wszechobecny egoizm. - Spojrzał na przysłuchującego się rozmowie Vaeril'a.

[Vaeril? Gotowy? :v ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz