sobota, 21 grudnia 2019

Od Sorena do Vaeril'a

Wędrówka w towarzystwie energicznej kompani była dla Sorena istną drogą przez mękę. Każde wypowiadane przez nich słowa, a tym bardziej taktyki, które decydowali się obierać, przyprawiały księcia o białą gorączkę i zwiększały wątpliwości co do wojskowej przeszłości całej piątki. Jeśli którakolwiek z armii przyjęła ich z takim nastawieniem, nic dziwnego, że zdezerterowali - wojaczka to nie przelewki i błahostka, której nie trzeba traktować z odpowiednim szacunkiem. Trzymając się na tyłach, obserwował poczynania reszty, nie zamierzając choćby kiwnąć palcem, dopóki nie zostanie wywołany z imienia. Soren wciąż czuł się lekko urażony wczorajszą wymianą zdań i brakiem zdrowego rozsądku u nadąsanych kompanów - milczeniem próbował więc uniknąć dalszego krzywdzenia ich kruchego ego. 
Po całym dniu morderczej wędrówki nieubitymi ścieżkami grupa rozbiła obozowisko, a białowłosy jęknął z ulgą, dając swym nogom choć chwilę wytchnienia. Robił się miękki i zdecydowanie zbyt wygodnicki. Nie odmówił skradzionego posiłku, ignorując subtelne wyrzuty sumienia, które ostatnim razem zaszczepił w nim Vaeril. Soren kątem oka spojrzał w jego stronę, szykując się na wysłuchanie skierowanej ku dezerterom reprymendy, lecz brunet milczał, ze smutkiem wypisanym na twarzy delektując się kolacją. Acedia poczuł lekkie ukłucie w sercu na tak żałosny widok - doskonale zdawał sobie sprawę, że to on stał za powolnym upadkiem Iversena. Westchnął ciężko, przenosząc wzrok z powrotem na tańczące radośnie płomienie. Wzbierające na sile koszmary, potęgowane dodatkowo obawami związanymi z powrotem do ojczyzny, dały Sorenowi wiele czasu na rozmyślania. Siedząc w ciemnościach, słuchając miarowych oddechów tymczasowych towarzyszy, jedyną rzeczą, która nieustannie zaprzątała mu głowę, był właśnie Vaeril. Czy gdyby tamtego wieczoru, zdewastowany niedawnym kontraktem, nie pojawił się w barze, cokolwiek potoczyłoby się inaczej? Czy zaatakowane przez polimorfa kobiety dożyłyby świtu? Czy elf kontynuowałby swój spokojny, miejski żywot, desperacko czekając na powrót brata? Acedia nie potrafił udzielić odpowiedzi na żadne z tych pytań, coraz głębiej zatracając się w spirali wyrzutów sumienia. Podjął tragiczne w skutkach decyzje i odczuwał ogromną ochotę wybuchnięcia żałosnym śmiechem na samą myśl, że jeszcze cztery lata temu gotów był przywdziać koronę, zapewne doprowadzając Terpheux do upadku.
- Jeśli dobrze pójdzie, dojdziemy do portu za dzień czy dwa. - Rozmyślania białowłosego przerwał wyjątkowo radosny głos jednego z mężczyzn.
Wszyscy zdawali się ucieszeni na samą myśl o dobiegającej końca wędrówce, a Soren nie zamierzał w żaden sposób psuć ich dobrego humoru własnymi problemami. Nim zdążył się choćby obejrzeć, czarodziejka zdjęła jeden z targanych przez mulicę pakunków, ukazując wszystkim pokaźną kolekcję różnorakich alkoholi. Kompania zareagowała radosnym krzykiem, najpewniej zaskoczona, że trunki wcześniej umknęły ich uwadze. Całą piątką natychmiastowo otworzyli butelki, podsuwając je niemal pod nos dwójce towarzyszy. 
- Nie ma szans. - Skrzywił się. - Ostatnim razem moje pijaństwo źle się skończyło. - Posłał Vaeril'owi podszyte skruchą spojrzenie.
Katakan wzruszył jedynie ramionami, samemu w jednej chwili opróżniając butelkę cuchnącego spirytusem alkoholu. Wraz z upływem czasu konsekwencje niespodziewanej uczty stawały się coraz bardziej odczuwalne. Kompania bredziła od rzeczy, wspominając wyjątkowo upokarzające momenty ich żołnierskiego życia. Pomimo początkowych oporów, Soren i Vaeril również włączyli się do rozmowy. I choć Acedia ostrożnie dobierał informacje na temat swej przeszłości, na bieżąco modyfikując wspominane osoby, bawił się niesamowicie dobrze przy komentowaniu życiorysu całej reszty. Rozmowa obierała przeróżne tory, przeskakując pomiędzy dzieciństwem, wyssanymi z palca opowiastkami, a nawet życiem prywatnym wszystkich zebranych.
- Najbardziej to mi będzie mojej baby brak. - wymamrotał zabliźniony mężczyzna - W domu została, a ja tam wrócić nie mogę przecież. - Otarł ściekające po brodzie wino. - Głowę by mi urwała, jakby się dowiedziała, żem zdezerterował. Milczysz ciągle, masz ty ino jaką? A może promiskuityzm? - Przeniósł wzrok w stronę Acedii.
- Mam narzeczoną. - odparł po chwili zawahania - Ustawione małżeństwo, zero uczuć, nie spieszy mi się wracać. - Wzruszył ramionami, sięgając po porcję gotowanej nad ogniskiem strawy. - Zresztą nieszczególnie gustuję w kobietach. - Zaśmiał się cicho, mrugając sugestywnie w stronę myślącego nad czymś Vaeril'a. 
Kompania zdawała się nie zrozumieć aluzji na temat orientacji białowłosego, powracając do wspominania wspólnych wypraw. Acedia przestał ich słuchać, a targany dziwnym, nieodczuwanym od tygodni zmęczeniem, zasnął niedługo potem. 
***
Wstał o świcie, a widok drzemiących spokojnie towarzyszy sprawił, że zdecydował się przedłużyć nieco ich ostatnie chwile odpoczynku. Zabrał puste bukłaki, kierując się ku płynącej nieopodal rzece. Napełniwszy wszystkie wyjątkowo słoną wodą, zdecydował doprowadzić samego siebie do względnego porządku. Obmył twarz i włosy, a powróciwszy do obozowiska, zmienił również odzienie - niepraktyczną, brudną od zakrzepłej krwi i kurzu koszulę zastąpił uzyskanym od Gildii skórzanym, zdecydowanie cieplejszym, odzieniem, z którym niegdyś nie rozstawał się ani na chwilę. Z braku lepszego zajęcia usiadł przy zasypanym ognisku, czekając na właściwy moment, by zbudzić swych towarzyszy. 
Zrobił to niecałą godzinę później, gdy znudzenie bezczynnością stało się szczególnie uciążliwe. Zaczął od zabliźnionego mężczyzny, kończąc na drobnej blondyneczce. Kompania zebrała się wyjątkowo szybko, biorąc pod uwagę ilość spożytego niedawno alkoholu. Przewodzący ich grupie katakan natychmiastowo wznowił wędrówkę, przeciągając ich po terenach tak odizolowanych, że Acedia dziwił się, w jaki sposób wampir dowiedział się o ich istnieniu. Nie zadawał jednak pytań, co pewien czas nawiązując rozmowę z Vaeril'em i dziwnie przychylną mu dziewczyną. Nie dyskutowali o niczym szczególnym, wymieniając się uwagami oraz planami na dalsze etapy niebezpiecznej podróży. 
Do celu dotarli po zmroku, zmęczeni walką z napotkanymi po drodze drapieżnikami i wyjątkowo uciążliwą hordą nekkerów, których pazury zmusiły ich do kilku dodatkowych postojów, by opatrzeć rannych. Vaeril, choć zapewniany, że nie musi się przemęczać, wykorzystywał swe lecznicze zdolności, by zasklepić niebezpiecznie wyglądające rany. Soren z uwagą przypatrywał się poczynaniom elfa, czując nieuzasadnioną dumę, jak bardzo się poprawił - zarówno magicznie, jak i fechtunkowo. Być może cały ten kataklizm niesie ze sobą jakieś plusy. Liczne trudności wynagrodził jednak widok unoszącego się na wodzie statku, który, ku ogromnemu zaskoczeniu dwójki niewtajemniczonych, przypominał bardziej wojenny okręt, aniżeli ukrywaną przez grupę dezerterów łódź, jakiej się spodziewali.
- Przecież to prawdziwa galeota. - Białowłosy nie krył zdumienia, podszytego lekką dozą podejrzeń. - Jak chcecie nim płynąć przy zaledwie siódemce osób? Nie starczy nam wioślarzy. - Wskazywał otwory na burcie okrętu, popisując się nabytą na zamku wiedzą.
- Widzę, że mamy do czynienia ze specjalistą. - mruknęła czarodziejka - Wystarczy odrobina telekinezy, nie musisz nawet kiwnąć palcem. - Żachnęła się, jakby kwestionowanie doskonałego planu uderzało prosto w jej dumę.
Nikt nie podjął dalszej próby dyskusji z oburzoną rudowłosą. Soren i Vaeril wymienili jedynie spojrzenia, pomagając wnieść cały bagaż na pokład galeoty. Statek był przepiękny, przypominając białowłosemu te, którymi pływał za dziecka, gdy ojciec zgodził się zabrać syna na którąkolwiek ze swych licznych wypraw. Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, zajmując dla siebie miejsce w jednej z kajut. Klaustrofobiczne, surowe wnętrza nie były miejscem, w którym chciałoby się spędzić resztę dnia, dlatego niemal wszyscy członkowie załogi przebywali na zewnątrz, ogrzewając się magicznie wytworzonymi płomieniami, rozmawiając lub odsypiając trudy podróży. Według doniesień wprawionych dezerterów powinni dopłynąć do dzikich brzegów Pablares w ciągu dwóch dni, o ile nic nie przeszkodzi im w żegludze. Soren nie reagował, wciąż zastanawiając się, jak przygotować siebie, a przede wszystkim towarzyszącego mu Vaeril'a na nieprzyjemności, których najpewniej doświadczą na drugim kontynencie. Cześć, ukrywałem to przed tobą, ale jestem księciem i to mnie szuka gwardia. Znajomość profesjonalnej nomenklatury i barwnego słownictwa nie pomogła w zagajeniu problematycznej rozmowy. Soren błąkał się więc po pokładzie, przechadzając z kąta w kąt. Do elfa podszedł po dłuższym czasie, dzierżąc w dłoniach kilka zabranych ze spiżarni owoców. Z pozoru niewinna rozmowa, ubarwiona dodatkowo słodkim poczęstunkiem trwała w najlepsze, a Acedia czuł się wręcz winny, że zmuszony będzie skierować ją na mniej przyjemne tory. Odkaszlnął, opierając się o burtę statku. 
- Wiem, że bardzo zależy ci na odnalezieniu brata i pomogę ci w tym na tyle, na ile będę w stanie. - Zaczął, obdarzając bruneta ostatnim, subtelnym uśmiechem. - Ale muszę ci o czymś powiedzieć. Przez to, kim jestem, mam w Terpheux sporo wrogów. - W głębi duszy błagał, by Vaeril nie zadawał dodatkowych pytań. - Jeśli mogę cokolwiek ci doradzić, nie przyznawaj się nikomu, że miałeś ze mną coś wspólnego. To problem, który muszę rozwiązać samemu, ale nie chciałem trzymać cię w niewiedzy. - Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. - Gdybyś chciał poćwiczyć, będę gdzieś na pokładzie. Daleko tu uciec nie można. - Szybko zmienił temat, powracając do wcześniejszego szwendania się po pokładzie.

[Vaeril? ^^]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz