sobota, 30 listopada 2019

Od Sorena do Agnessi

Soren siedział w swej komnacie, przecierając osełką krawędzie rodowego puginału. Brzęk metalu pomagał  mu się skupić, a widok rękojeści, na której do niedawna znajdował się herb ojczyzny, napawał go pewnym rodzajem nostalgii. Czasem żałował, że zdecydował się wypalić emblemat. Westchnął ciężko, wsuwając ostrze z powrotem do skórzanej pochwy, opadając na łóżko. Sytuacja, w której się znalazł, nie należała do najłatwiejszych - o ile gromada rozochoconych, rzucających się wzajemnie do gardeł kobiet była przeszkodą łatwą do ominięcia, o tyle trójka napotkanych przy wejściu magów wciąż zaprzątywała umysł Sorena. Emanowali mocą tak silną, że nawet on mógł bez problemu ją wyczuć. Co gorsza, Agnessi właśnie ich upatrzyła za cel swych krwiożerczych fantazji. Gdy widzieli się po raz ostatni, emanowała wyjątkowo dobrym humorem, zważając na to, że zaledwie kilka sekund temu cudem powstrzymała się przed ścięciem kilku damskich głów - nie wiedział, czego powinien się spodziewać. Acedia uśmiechnął się pod nosem, dochodząc do wniosku, że cokolwiek chodziło jej po głowie, z miłą chęcią obejrzałby starcie dzikiego zwierzęcia, jak zwykły ją określać, z parą pozbawionych rozumu kobiecin.
- Może to właśnie tak się ich pozbędziemy. - Obnażył zęby, doznając nagłego porywu kreatywności.
Nie zdążył pogrążyć się głębiej w impulsywnej wizji, słysząc natarczywe, wyjątkowo rytmiczne uderzanie w drzwi pokoju. Wytężył wszystkie zmysły, ostrożnie pociągając za klamkę, nim bezwładne ciało niemal przygniotło go do ziemi. Gdyby nie zbawcze możliwości Przeskoku, spoczywałby obecnie pod śmierdzącym etanolem, nieszczególnie atrakcyjnym mężczyzną.
- Co ty zrobiłaś?! - Nie chciał podnieść głosu, ale absurdalność całej sytuacji zdawała się wręcz przytłaczająca.
- Opiłam. I przyniosłam. - Wzruszyła ramionami, jakby rozmawiała o sprawie całkowicie błahej.
Soren pokręcił jedynie głową z politowaniem, nie odpowiadając ani słowem. Na tym etapie powinien już dawno przyzwyczaić się do metod, na jakie decydowała się Agnessi. I choć zdecydowanie odznaczały się nadgorliwością i impulsywnością, Acedia nie odmówiłby im skuteczności. Cokolwiek sądził o tym wszystkim, nie miało jednak najmniejszego znaczenia - na podłodze gościnnej komnaty leżał na wpół przytomny mężczyzna, nucący pod nosem piosenkę w nieznanym księciu języku. Soren przyklęknął obok czarodzieja, układając go w pozycji siedzącej nieopodal łóżka. W duszy mężczyzna błagał tylko, by nie doszło do wymiany treści żołądkowych, wolałby uniknąć spania w cuchnącej pościeli.
- Ktoś cię widział? - rzucił niedbale, szukając wzrokiem czegokolwiek, czym mógłby skrępować niespodziewaną ofiarę
- Oczywiście, że nie. - Demonica obruszyła się, jakby Soren obraził właśnie jej skrytobójcze kwalifikacje. - Mówiłam już, że jestem mistrzynią załatwiania wszystkiego po cichu.
- No tak, jak mógłbym zapomnieć. - Acedia wywrócił oczami, co spotkało się z przeciągłym prychnięciem ze strony jego towarzyszki.
Po krótkiej wymianie nieuprzejmości i wspólnym wyśmiewaniu pijackich przyśpiewek czarodzieja, w końcu znaleźli sznur na tyle mocny, by choć stworzyć pozory odebranej wolności. Mężczyzna coraz bardziej żałował, że nie mógł wezwać do siebie Ayany i jej licyjskich węzłów - być może powinien w tej właśnie chwili odnowić utracony od lat kontakt? Gdy porwany przez sukkuba mag znalazł się w końcu w najniewygodniejszej pozycji, jaką można sobie wyobrazić, oboje przystanęli w bezpiecznej odległości, mierząc go szczególnie nieprzyjemnymi spojrzeniami. Soren wiedział, że Agnessi chciała pozbyć się mężczyzny i tylko czekała na krwawy finał całej tej szopki. I choć książę nie został wtajemniczony w łączące ich zażyłości, nie rozumiejąc ciążących w powietrzu pokładów nienawiści, wahał się, czy kosa pod żebra stanowiła odpowiednie rozwiązanie w tej sytuacji. Z tyłu głowy wciąż rozbrzmiewało przeświadczenie o konieczności wykonania gildyjnego zlecenia, przez które wpadł pomiędzy ściany rezydencji nieznanego szlachcica. Mąż Agne nie zaszczycił ich swoją prezencją podczas kolacji i Acedia szczerze wątpił, by mieli spotkać się w najbliższym czasie. 
- Miejmy to już za sobą. - Wzruszył w końcu ramionami, przyklękając przy torsie czarodzieja.
Starał się myśleć szybko, stworzyć sensownie brzmiący plan, który zadowoliłby ich obu. Twarz księcia momentalnie rozświetlił głupi uśmiech, zwiastujący jedynie kłopoty. Zdążył rzucić towarzyszce pojedyncze, przepraszające spojrzeniem, nim musnął wargi czarodzieja własnymi. Z początku niewinna, przelotna pieszczota szybko przeistoczyła się w gorący, zdecydowany pocałunek. Ciało drugiego z mężczyzn zaczęło słabnąć pod naporem Sorena, by w ostatecznym rozrachunku osunąć się bezwładnie na posadzkę. Stłumiony huk wypełnił pomieszczenie, gdy Acedia ocierał resztki wina z kącików ust. Otrzepał koszulę z nieistniejących drobinek kurzu, nim odwrócił się w stronę wyraźnie zdegustowanej Demonicy.
- I to niby ja wysługuję się seksualnością. - prychnęła, nie odrywając wzroku od sparaliżowanego toksyną czarodzieja - Jak to zrobiłeś?
- Słodka tajemnica. - Ostentacyjnie przejechał kciukiem po własnych wargach. - Jestem jak cukierek w truciźnie. Do tego z kryształowym sercem. - Kopnął lekko korpus więźnia, by upewnić się o jego nieprzytomności.
- I buchającym ze wszystkich stron ego. - Wywróciła oczami, siadając na skraju łóżka, z uwagą przypatrując się poczynaniom towarzysza. - Nie żyje?
- Bez pośpiechu. - Soren zacmokał ustami, krzyżując ręce na klatce piersiowej. - Nie wiem, kiedy twój ukochany zdecyduje się wrócić do domu. Muszę mieć alternatywę, którą mógłbym zabrać do gildii. - Pomachał ukrytym dotychczas za pasem kontraktem. - Chyba że zmieniłaś zdanie i wolisz udać się tam ze mną.
- Podziękuję. Sam jesteś wystarczająco irytujący.
Acedia stłumił śmiech, nim z przeciągłym westchnięciem opadł na łóżko. Wiedział, że nie mogli zachłysnąć się tym małym sukcesem - wytropienie młodzika przez resztę magów było jedynie kwestią czasu i oboje musieli dołożyć wszelkich starań, by do tego czasu zniknął z rezydencji. Książę gotów był wyjechać na każde skinienie Agnessi, dostał rekompensatę tego, czego faktycznie żądał, jednak złożona na końcu korytarza obietnica nie dawała o sobie zapomnieć. Dwie parszywe żmije spały kamiennym snem, bezkarnie zakażając swym jadem wszystkich wokół. Soren utarłby im nosa nawet z czysto egoistycznych pobudek, jednak perspektywa zrobienia czegoś miłego dla Demonicy, którą przeciągnął przez tak wiele niepotrzebnych kłopotów, stanowiła dodatkową korzyść. I choć żadna z nich nie wyglądała, jakby mogła długo się opierać, mężczyzna czułby wewnętrzny niedosyt, gdyby pozbył się ich w tak prosty sposób. Przysiągł, że odstawi w tym domostwie naprawdę spektakularne przedstawienie i nie zamierzał sobie tego odmawiać.
- Myślisz, że któraś z twoich prześladowczyń - Niemal wybuchnął śmiechem, wypowiadając ostatnie słowo. - dałaby się zaprosić na randkę? Czego Denwo nie zobaczy, tego sercu nie żal. A szczerze wątpię, że ani przez chwilę życia w haremie nie kusił ich skok w bok.
- Że co proszę? - Agnessi zdawała się zaskoczona i zirytowana w tym samym czasie. - Ohyda. Czyżby pocałunek z czarodziejem był tak okropny, że nagle zmienił ci orientację? - Wskazała w stronę upchniętego do skrzyni mężczyzny.
- Ani trochę. Są szkaradne i z zewnątrz, i z wewnątrz. - Z przesadą udał obrzydzone wzdrygnięcie. - Ale czy ktokolwiek poza tobą musi wiedzieć o moich preferencjach? Chętnie złamałbym komuś serce. - Wytrzeszczył oczy, przypominając bardziej skrzywdzonego szczeniaka, niż planującego zemstę mordercę.

[Agnessi? I'm so sorry za to, co właśnie przeczytałaś ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz