Tym razem nogi zaprowadziły go do
Pablares. Nigdy nie lubił tego kraju, jego historia kojarzyła mu się ze swoją
własną. Chciwość mieszkańców miała swoje konsekwencje, tak jak chciwość jego
ojca. Ingerencja w piękne środowisko i zniszczenie młodego ciała, a na koniec
drastyczna zmiana w obu przypadkach. Wzdrygnął się na to wspomnienie.
Było późne popołudnie. Przekroczył bramy Torte, jednego z nadmorskich miast Pablares, cel był taki, jak zazwyczaj: znaleźć nocleg i zarobek. Pomimo późnej pory nie trudno było o kogoś nie zaczepić na ulicy. Alarath wpadł na pomysł, że się przejdzie i przypomni sobie strukturę miasta. W sumie nie miał nic lepszego do roboty. Liczne ulice, rynek, rezydencje, kościoły, port - były to budynki typowe dla każdego miasta. No i oczywiście gospody, jedna, druga, trzecia, czwarta i pewnie jeszcze kilka innych. Na pewno było gdzie nocować. Niefortunnie nigdzie nie było widać możliwości zdobycia kilku monet, wszyscy pochłonięci swoimi obowiązkami, kto by się przejmował jakimś włóczęgą? Nie wiedzą, co potrafi, ale to jest zmartwienie na później, elfy zawsze mają czas. Spacer po mieście trwał do momentu zachodu słońca, miejski tłok z czasem się rozrzedził, po czym całkowicie zniknął i zostały tylko puste ulice. Alarath obrał drogę do najbliższej gospody, kilka ulic dalej. Chyba pech chciał, żeby drogę zaszła mu kobieta. Spuścił wzrok i starał się ją sprawnie ominąć. Kobieta pociągnęła go za rękę.
- Przepraszam, może ty byłbyś w stanie mi pomóc
Elf obejrzał ją dokładnie, młoda kobieta w zadbanej,
aksamitnej sukni w kolorach nocnego nieba. Twarz miała zapłakaną, ale za to,
jak piękną, żadnej zmarszczki, żadnych worów lub innych niedoskonałości.
Błękitne oczy, w których mógłby się zatopić niejeden mężczyzna i ogniste włosy
- kogoś takiego nie widuje się na co dzień.
- Taka piękność nie powinna chodzić sama o tej porze –
Zauważył Alarath i uśmiechnął się szyderczo – myślę, że zbiry to tu codzienność.
- Proszę, moja… – kobieta zawahała się na chwilę –
przyjaciółka. Jest bardzo chora i potrzebuje natychmiastowej pomocy.
Twarz elfa z cynicznej od razu przekształciła się w
zatroskaną.
- Gdzie jest twoja przyjaciółka? Myślę, że mogę jej pomóc.
- Naprawdę? – otarła łzy – Jest w domu mojego pana męża. To
niedaleko.
Pobiegła w stronę posiadłości. Kobieta biegła dość szybko, co
było dość problematyczne i elf miał lekki problem, żeby ją dogonić. Minęli kilka
gęsto zabudowanych ulic i zatrzymali się przed bogatą rezydencją. Alarath był
zdyszany, dawno nie biegał na tak długi dystans, wyciągnął z torby jakąś
szklaną fiolkę z pastelowo błękitnym specyfikiem, po czym wypił go duszkiem.
Schował pustą buteleczkę z powrotem do torby i zbliżył się do domu. Przypominał
bardziej luksusową willę, niż dom, ozdobne parapety, piękny ogród, pełen
egzotycznych kwiatów, nieskazitelnie czyste ściany, których biel w dzień
mogłaby razić w oczy. W międzyczasie, kiedy się przyglądał, rudowłosa
dziewczyna podeszła do strażników, zamieniła z nimi kilka słów, po czym zawołała.
- Chodź, moja przyjaciółka pilnie potrzebuje pomocy.
Ocknął się z lekkiego rozmarzenia i skierował się w stronę
drzwi. Zatrzymał go jeden strażnik.
- Chwila! Z bronią nie wchodzimy.
- No tak. Kostur, jak mógłbym zapomnieć.
Elf odrzucił laskę za siebie, a ta w dziwny sposób rozpłynęła
się w eterze. Strażnicy wymienili spojrzenia, ale go puścili. W środku budynek
miał jeszcze więcej przepychu niż na zewnątrz. Marmurowa podłoga, niezliczone
obrazy na ścianach, najwyżej jakości meble i gdzieniegdzie trochę zieleni.
Zwykły dom, okrążyliby już jakieś dwa razy, tutaj szli istnym labiryntem
korytarzy i jeszcze nie dotarli. Eliksir zdążył już przywrócić trochę sił
Alarathowi, więc błąkanie się po plątaninie korytarzy i pokojów nie było takim
problemem. Zatrzymali się przed jakimiś drzwiami.
- To tutaj – powiedziała kobieta i powoli otworzyła drzwi.
Pomieszczenie było wielką sypialnią, naprzeciwko znajdowało
się wielkie, bogate łoże, na którym leżała jakaś kobieta, a wokół niej stało
kilka osób, w tym jeden starszy, niższy i trochę grubawy mężczyzna ubrany w
strój, o którym nie jeden szlachcic mógłby pomarzyć. Rudowłosa dama podeszła do
niego.
- Panie, ten elf mówi, że może pomóc Caelishy.
Odwrócił się, uważnie przyjrzał się Alarathowi i ręką wykonał
gest oznaczający podejście.
- Podejdź. Znasz się na medycynie?
- Coś tam potrafię. – odparł czarodziej.
Podszedł do łoża, a reszta domowników odstąpiła mu miejsca.
- Wiadomo, co jej dolega? – spytał.
- Nie, leży w takim stanie już od kilku dni. Pije bardzo
rzadko i w ogóle nic nie je. – odpowiedział inny mężczyzna.
Stan kobiety rzeczywiście był fatalny. Ciężki oddech,
zapadnięta twarz, przekrwione oczy, a twarz cała zalana potem.
Pochylił się nad łóżkiem, wyciągnął ręce w stronę chorej,
oczy zaświeciły mu purpurowym blaskiem, przez jego hebanowe włosy prześwitywał
ten sam blask kształtujący się w jakiś wzór, wokół rąk pojawiła się lekka,
fioletowa mgła. Dłonie skierował bliżej głowy cierpiącej. Utkwił w takiej
pozycji przez dłuższą chwilę, po czym wrócił do pierwotnego stanu. Alarath
zastanowił się przez chwilę.
- Ona umiera. – zaczął tak cicho, że niemal szeptem – Żadne
leki tu już nie pomogą. Potrzebna jest magiczna interwencja.
Milczał przez chwilę.
- Wyjdźcie z pokoju.
- Chwila to jest mój dom. – Grubszy mężczyzna niemalże krzyknął
– Nikt nie będzie mi mówił co mam robić we własnym domu.
- Mam jej pomóc czy nie?
Głos elfa w tym momencie był tak donośny, że, kilka kobiet
się wzdrygnęło. Wziął głęboki oddech i się trochę uspokoił.
- Zaklęcie, którego użyje, pomoże, ale ma fatalne skutki dla
osób trzecich. Lepiej będzie, jeśli nikogo nie będzie w środku.
Dostojny mężczyzna zmarszczył brwi.
- Ale ma wyzdrowieć. I przeżyć. – Odwrócił się do wyjścia –
Wszyscy wyjść.
Kiedy drzwi się zamknęły Alarath rozpoczął inkantacje.
- Nie ruszaj się.
Oczy znowu mu się zaświeciły, lecz tym razem mgła wylatywała
z jego dłoni prosto na leżącą kobietę, oplatając ją i wlatując przez usta, nos
i uszy. Pierś kobiety gwałtownie uniosła się do góry, jej twarz zamarła, pokój
wypełniło fioletowe światło. Elf nie przestał wymawiać zaklęcia, kobieta
zaczęła się gwałtownie przewracać, jakby dostała nagłego ataku padaczki. ‘Jest
człowiekiem, ma za słaby organizm.' Ta myśl zniknęła równie szybko, jak się
zjawiła. Czarodziej z coraz większym trudem utrzymywał zaklęcie, stróżki magii
coraz szybciej wędrowały do wnętrza kobiety. ‘Jeszcze… chwila’ Nagle kobieta
zaczęła krzyczeć. Niewidzialny impuls uderzył w rzucającego. Drzwi się
otworzyły. Do środka wparowali domownicy na czele z gospodarzem. Wszelkie ślady
magii w pokoju zniknęły. Alarath leżał oparty o ścianę pokoju, pęknięcie za nim
mogło świadczyć, że w nią uderzył. Magnat podbiegł do łóżka. Kobieta się nie
ruszała. Zacisnął pięści, jego twarz nagle poczerwieniała.
- Ty pomiocie diabła zabiłeś ją! – Krzyknął, kierując się w
stronę elfa.
- Denvo nie!
Zamarł. Odwrócił się i spojrzał na łoże.
- Caelish ty... – nie wiedział co powiedzieć – Wyzdrowiałaś.
Dzięki Bogu wyzdrowiałaś!
- To nie Bogu powinieneś dziękować, tylko jemu – wskazała na
Alaratha, który resztką sił wypił błękitny specyfik.
- Zanieść go do jakiegoś łóżka. Ten jegomość ma u mnie
immunitet.
Obudziło go łaskotanie po policzku. Otworzył oczy i ujrzał
małe stworzenie przypominające połączenie szynszyla z kotem.
- Już, już Leliv, nic mi nie jest.
Zwierzątko zatoczyło kilka kółek na klatce piersiowej, kiedy
skończyło, elf pogłaskał pupila. Zabawę przerwało otwarcie drzwi. Leliv
natychmiast schował się pod pościel. Do pokoju weszła ta sama rudowłosa
dziewczyna, którą spotkał na ulicy. W rękach trzymała tackę z dzbankiem i
szklanką.
- Oh. Nie śpi już pan. To wspaniale, pan Denvo byłby
zaszczycony, gdyby zobaczył pana na kolacji.
- Na kolacji? – Odparł niepewnie.
- Tak. Właśnie nakrywamy do stołu.
Wymienili się spojrzeniami, zauważył lekki rumieniec na
twarzy kobiety. Spuściła głowę.
- Przyniosłam panu wodę. – Napełniła szklankę. Po czym wzięła
tackę i skierowała się do wyjścia.
- Jadalnia jest na parterze, po schodach od razu w prawo i
pan trafi.
- Zaraz przyjdę, tylko się…ubiorę?
Zauważył, że jest półnagi, całe jego brzemię było odsłonięte.
Zawstydził się. Kiedy drzwi się zamknęły, nie mógł znaleźć swoich rzeczy,
zauważył tylko jakieś ubrania schludnie ułożone na stole. Założył je, po czym
skierował się do jadalni, zostawiając Leliva w sypialni. Poszedł, tak jak mu
wskazano, trafił do wielkiej sal, w centrum której był długi stół. Do stołu
dosiadali się kolejni domownicy.
- Ah jest i nasz magiczny uzdrowiciel. – usłyszał gromki głos
Denva. – Chodź, przygotowałem dla ciebie specjalne miejsce. – Wskazał siedzenie
po jego lewej stronie. Po jego prawej siedziała Caelish.
Czarodziej wykonał polecenie.
- Jak cię zwą elfie? – Zaczął gospodarz.
- Jestem Alarath mości panie – odparł, powoli nakładając
sobie jedzenie.
- Oh już bez takich formalności. Mów mi Denvo.
- Bardzo mi przyjemnie Denvo.
- Dziękuję ci za uratowanie mojej ukochanej pani żony. Jak
mogę ci się odwdzięczyć?
Elf zawahał się na pół uderzenia serca.
- Nie pogardziłbym kilkoma monetami, mości. Ekhem. Denvo
- Och widzę, że jesteś bardzo skromny. – Zaśmiał się – Trzymaj.
W stronę Alaratha poleciał dość ciężki mieszek monet.
Zakrztusił się.
- To bardzo… hojne wynagrodzenie.
- Daj spokój, ocaliłeś życie Caelish, myślę, że ci się należy.
– mężczyzna uśmiechnął się do niego. – Dodatkowo możesz zostać u mnie w domu
tak długo, jak tylko zechcesz!
- Byłoby wspaniale, ale nie zawitam tu dłużej niż kilka dni.
- Jak uważasz. - Denvo wstał. – No, koniec gadania. Jedzmy!
Kolacja trwała w milczeniu, tylko pod koniec obaj mężczyźni
wymienili kilka zdań na temat pochodzenia, domu i tak dalej.
Alarath poczuł wyraźne zmęczenie i ból w plecach. To było
mocne uderzenie. Przeprosił wszystkich i udał się z powrotem do pokoju.
Wycieńczony padł na łóżko. Rozmarzył się. Zastanawiał się nad tym, na co wyda
otrzymane pieniądze. ‘Trzeba w końcu pomyśleć o nowej akademii.’ Z myśli
wyciągnęło go drapanie w szyję. To Leliv.
- Co jest mały. Ahh. Wybacz, zapomniałem przynieść ci coś do
jedzenia.
Zastanowił się. Teoretycznie pamiętał, gdzie jest kuchnia,
ale musiał się do niej jakoś zakraść.
- Hmmm. Poczekaj jeszcze trochę. Jak tylko się słońce
całkowicie zajdzie, coś ci przyniosę.
Czekanie trwało jakieś dwie godziny, poświęcił ten czas na
regeneracje bolących pleców. Zszedł na dół, najciszej jak tylko mógł, sprawnie
okrążył kilkoro domowników i wszedł do kuchni. Rozejrzał się, zgarnął kilka
wiszących pasków suszonego mięsa i skierował się z powrotem do pokoju.
Da drugim końcu długiego korytarza, ktoś szedł w jego stronę.
Nie wiedząc co robić, teleportował się za ścianę.
Uśmiechnął się chytro, wychwalając w myślach swój spryt.
Obrócił się i wpadł na jakąś kobietę
-Najmocniej przepraszam ja tylko… Oh.
[Agnessi?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz