- Lu? Słuchasz mnie? - W
wyciągniętej w stronę polimorfa ręce nadal trzymała list.
- Tak, przepraszam, zamyśliłem
się... - Chwycił kontrakt i od razu się przyjrzał. Nie jego treści, a znakom
szczególnym, jak pieczęci, podpisy i inne detale. Do głowy nic mu nie
przychodziło. - Musimy odwiedzić królestwo, jeśli chcemy się czegoś więcej
dowiedzieć.
- Nie dam rady teraz nas tam
przenieść, sam wiesz dlaczego. Nawet jeżeli zregeneruję siły, to zbyt daleko. -
W głosie Ayany coraz bardziej było słychać frustrację. - Musimy dostać się co najmniej
na wschodnie wybrzeże kontynentu, a to zajmie nam miesiąc. Szlag by to trafił!
- Wcale nie musimy. - Lu spojrzał
na Ayanę, a ta odpowiedziała pytającym wzrokiem. - Jeśli wypłyniemy na zachód,
przez Ocean Nieznany, z dobrymi wiatrami żegluga zajmie nam tydzień.
Czarnowłosą czarodziejkę przeszły
dreszcze na wieść o wodzie. Nie trzeba było słów, aby Taghain zrozumiał, że
pomysł nie podobał się nekromantce. Chciała protestować, ale to było najszybsze
wyjście z sytuacji. Teraz musieli jedynie odnaleźć statek. Udali się więc w
stronę miasta.
~*~
Choć w trakcie podróży Ayana
próbowała znaleźć jakikolwiek inny sposób, a jednocześnie pobudzić swoje
zdolności magiczne, wszystko na marne. Choć to nie był odpowiedni moment,
Lutobora podbudowało poczucie, że ich los spoczywa na jego barkach, tak długo, jak Ayana nie przebudzi mocy. Kroczył jednak w milczeniu, aby nie trapić
bardziej swojej towarzyszki. Dotarli do celu, port jak zwykle był pełny statków
kupieckich. Jednak oni potrzebowali nieco mniejszego, aby szybciej uciec. Oczy
polimorfa wręcz zabłysły na widok pięknie zdobionego, verfolkańskiego krajera. Złapał
Ayanę i szybko zbliżyli się do żaglowca, kryjąc się za kilkoma beczkami.
- Musimy go uprowadzić. - Lu
wskazał na krajer zacumowany naprzeciw ich. - Czy możesz już nas na niego
przenieść?
Dziewczyna pokiwała przecząco
tylko głową, polimorf zmarszczył brwi. Musieli się tam zakraść, osłona nocy im sprzyjała, jednak kilkuosobowa załoga ciągle kręciła się wokół statku. Musieli
wykorzystać odpowiedni moment i zwinność polimorfa, chłopak spojrzał na
towarzyszkę stanowczo i wziął ją na plecy. Sprawnie zmieniając
pozycję co kilka minut, przemieścili się i znaleźli na pokładzie. Lutobor
odstawił dziewczynę i oboje odetchnęli. Już miało być dobrze, gdy nagle ktoś im
przyłożył dwie lufy do pleców. Dwóch członków załogi pilnowało pokładu i zauważyło
intruzów.
- Nie ruszać się, bo strzelę! Kim
jesteście i czego chcecie?! - Donośny, lecz młody męski głos rozbrzmiał za nimi.
Lutobor chwycił za bandaż na prawej ręce, gdy ten znowu krzyknął. - Przecież
mówiłem, żebyście się nie ruszali!
Ayana przygryzła wargę i
spojrzała na Taghaina, ten miał inny wyraz twarzy niż zwykle, jak gdyby był...
smutny? Polimorf złożył uszy, spojrzał na dziewczynę i tylko szepnął do niej.
- Przepraszam, że tak niezręcznie
wyszło, ale nie chciałem budzić podejrzeń...
Dziewczyna otworzyła szeroko
oczy, szukając odpowiedzi. Polimorf szybkim ruchem rozwinął żółte płótno z nadgarstka
i skierował rękę, tak aby pokazać załogantom za nimi.
- Ja Lutobor Taghain syn Kalmira
oraz rycerz korony Verfolque, należący do Armii Wyzwolenia rekwiruję tę łódź w
celach, o których informacje są zastrzeżone przez koronę królestwa. - Na wewnętrznej
stronie nadgarstka Lutobora widniał tatuaż z herbem armii i charakterystycznym
"V" oznaczającym Verfolque. - Opuśćcie broń albo spotka was kara za
groźbę władzy.
Dwóch młodzieńców ukłoniło się
polimorfowi, ze spuszczonymi głowami. Odłożyli strzelby i zrobili krok do tyłu.
Gdy przepraszali, Taghain ich tylko pocieszył i wyjaśnił, że musi zabrać łódź,
ale nie może zdradzać żadnych informacji. Ayana nadal stała jak wryta, patrząc
na towarzysza. Statek odbił od portu i wypłynął w morze, byli na nim tylko Lu i
Ayana, jednak panowała tam tylko cisza. Minęło dobre pół godziny rejsu, gdy
przerwała ją nekromantka.
- Czemu po prostu mi nie
powiedziałeś? Przecież to nic takiego, chyba że masz coś do ukrycia... -
Dziewczyna usiadła na skrzyni stojącej w pobliżu Taghaina.
- Nie wiem... Po prostu widząc
twoje zmartwienie, nie chciałem cię jeszcze bardziej trapić. Myślałem, że
powiem później. - Skrzywił lekko usta i spojrzał z poczuciem winy na Ayanę.
- Później, czyli kiedy? Z każdą
chwilą byłoby coraz gorzej, z resztą, o co ja się denerwuję? Wszystko się
skończy, jak tylko wyjdziemy z tego bagna.
Rozmowa nie trwała długo, polimorf
wolał przemilczeć sprawę, nie wiele miał do powiedzenia. Zajął się raczej
ustalaniem kursu, gdyż nie znał tutejszych wód. Czas leciał, a chłopak nie
opuszczał steru, analizując leżącą obok niego mapę. Noc minęła, a kolejny
dzień był cichszy od pierwszych chwil rejsu, a atmosfera wyjątkowo napięta.
~*~
Po czterech dniach żeglugi,
rozmowa pomiędzy Taghainem a Sardothien ograniczała się jedynie do poleceń
związanych ze statkiem, czy wymiany prostych zdań. Słońce chyliło się ku
zachodowi, ostatni rozbłysk czerwieni na niebie powoli zanikał, odbijając się w
falach, a karmazynowe niebo ciemniało z każdą chwilą. Taghain odstąpił od
steru, by na chwilę odpocząć. Przeciągnął się i kątem oka spojrzał na Ayanę,
westchnął i podszedł do siedzącej przy drzwiach kajuty niezadowolonej
nekromantki. Znajdowała się na środku oceanu, ktoś chciał ją zabić i nie miała
do kogo się odezwać. Lutobor usiadł przy niej, przekroił jabłko na pół i
poczęstował ją.
- Przepraszam... Wymagałem od
ciebie zaufania, jednocześnie cię okłamując, a raczej nie wyjawiając prawdy,
dopóki nie była szkodliwa. Nie jestem rycerzem z wyboru, gdybym mógł, byłbym tylko
rybakiem i wiódł spokojne życie. - Przerwał, by wziąć kawałek jabłka do ust, przełknął
i kontynuował. - Musiałem iść do szkoły rycerskiej, bo to obowiązek mojego
rodu...
Tak zaczęła się długa opowieść o
życiu nieszczęsnego chłopaka i jego matki z Vertfolque. Lutobor opowiedział jej
wszystko, szczerze prosto z serca. Ayana ani na chwilę mu nie przerwała. Na
niebie zawitały gwiazdy, a on nadal opowiadał. Chwila ta trwała nie dłużej jak
dwadzieścia minut, ale była bardzo ważna dla Lu, w tym momencie powierzał
wszystkie swoje informacje jednej osobie, składając świadectwo zaufania.
- To wszystko... Nie chciałem
niczego zatajać, po prostu bałem się reakcji w tamtej chwili. - Odpowiedzią
była tylko cisza, chłopak westchnął. - Jutro wieczorem dopłyniemy do Porreiry,
stolicy Vertfolque. - Wstał i skierował się z powrotem w kierunku steru, by
dalej nie trapić czarnowłosej.
[Ayana? Weź go jakoś
pociesz bo smuta :C]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz