sobota, 16 listopada 2019

Od Lu do Ayany

Taghain przecierał zakrwawione ręce, słuchając towarzyszki. Nagle wzdrygnął się na słowo "Vertfolque". Kto w jego kraju mógłby chcieć śmierci magów? Od dawna żyją z nimi w pokoju, przecież mieli jednoczyć się, aby odbić zajęte ziemie. Nie mógł być to nikt u władzy, na pewno nie ludzie, w których towarzystwie się obracał podczas obrad, nie może to też być ktoś z prostego ludu, przecież oni mają swoje troski. Strapienie na twarzy polimorfa prędko zauważyła Ayana.
- Lu? Słuchasz mnie? - W wyciągniętej w stronę polimorfa ręce nadal trzymała list.
- Tak, przepraszam, zamyśliłem się... - Chwycił kontrakt i od razu się przyjrzał. Nie jego treści, a znakom szczególnym, jak pieczęci, podpisy i inne detale. Do głowy nic mu nie przychodziło. - Musimy odwiedzić królestwo, jeśli chcemy się czegoś więcej dowiedzieć.
- Nie dam rady teraz nas tam przenieść, sam wiesz dlaczego. Nawet jeżeli zregeneruję siły, to zbyt daleko. - W głosie Ayany coraz bardziej było słychać frustrację. - Musimy dostać się co najmniej na wschodnie wybrzeże kontynentu, a to zajmie nam miesiąc. Szlag by to trafił!
- Wcale nie musimy. - Lu spojrzał na Ayanę, a ta odpowiedziała pytającym wzrokiem. - Jeśli wypłyniemy na zachód, przez Ocean Nieznany, z dobrymi wiatrami żegluga zajmie nam tydzień.
Czarnowłosą czarodziejkę przeszły dreszcze na wieść o wodzie. Nie trzeba było słów, aby Taghain zrozumiał, że pomysł nie podobał się nekromantce. Chciała protestować, ale to było najszybsze wyjście z sytuacji. Teraz musieli jedynie odnaleźć statek. Udali się więc w stronę miasta.
~*~
Choć w trakcie podróży Ayana próbowała znaleźć jakikolwiek inny sposób, a jednocześnie pobudzić swoje zdolności magiczne, wszystko na marne. Choć to nie był odpowiedni moment, Lutobora podbudowało poczucie, że ich los spoczywa na jego barkach, tak długo, jak Ayana nie przebudzi mocy. Kroczył jednak w milczeniu, aby nie trapić bardziej swojej towarzyszki. Dotarli do celu, port jak zwykle był pełny statków kupieckich. Jednak oni potrzebowali nieco mniejszego, aby szybciej uciec. Oczy polimorfa wręcz zabłysły na widok pięknie zdobionego, verfolkańskiego krajera. Złapał Ayanę i szybko zbliżyli się do żaglowca, kryjąc się za kilkoma beczkami.
- Musimy go uprowadzić. - Lu wskazał na krajer zacumowany naprzeciw ich. - Czy możesz już nas na niego przenieść?
Dziewczyna pokiwała przecząco tylko głową, polimorf zmarszczył brwi. Musieli się tam zakraść, osłona nocy im sprzyjała, jednak kilkuosobowa załoga ciągle kręciła się wokół statku. Musieli wykorzystać odpowiedni moment i zwinność polimorfa, chłopak spojrzał na towarzyszkę stanowczo i wziął ją na plecy. Sprawnie zmieniając pozycję co kilka minut, przemieścili się i znaleźli na pokładzie. Lutobor odstawił dziewczynę i oboje odetchnęli. Już miało być dobrze, gdy nagle ktoś im przyłożył dwie lufy do pleców. Dwóch członków załogi pilnowało pokładu i zauważyło intruzów.
- Nie ruszać się, bo strzelę! Kim jesteście i czego chcecie?! - Donośny, lecz młody męski głos rozbrzmiał za nimi. Lutobor chwycił za bandaż na prawej ręce, gdy ten znowu krzyknął. - Przecież mówiłem, żebyście się nie ruszali!
Ayana przygryzła wargę i spojrzała na Taghaina, ten miał inny wyraz twarzy niż zwykle, jak gdyby był... smutny? Polimorf złożył uszy, spojrzał na dziewczynę i tylko szepnął do niej.
- Przepraszam, że tak niezręcznie wyszło, ale nie chciałem budzić podejrzeń...
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, szukając odpowiedzi. Polimorf szybkim ruchem rozwinął żółte płótno z nadgarstka i skierował rękę, tak aby pokazać załogantom za nimi.
- Ja Lutobor Taghain syn Kalmira oraz rycerz korony Verfolque, należący do Armii Wyzwolenia rekwiruję tę łódź w celach, o których informacje są zastrzeżone przez koronę królestwa. - Na wewnętrznej stronie nadgarstka Lutobora widniał tatuaż z herbem armii i charakterystycznym "V" oznaczającym Verfolque. - Opuśćcie broń albo spotka was kara za groźbę władzy.
Dwóch młodzieńców ukłoniło się polimorfowi, ze spuszczonymi głowami. Odłożyli strzelby i zrobili krok do tyłu. Gdy przepraszali, Taghain ich tylko pocieszył i wyjaśnił, że musi zabrać łódź, ale nie może zdradzać żadnych informacji. Ayana nadal stała jak wryta, patrząc na towarzysza. Statek odbił od portu i wypłynął w morze, byli na nim tylko Lu i Ayana, jednak panowała tam tylko cisza. Minęło dobre pół godziny rejsu, gdy przerwała ją nekromantka.
- Czemu po prostu mi nie powiedziałeś? Przecież to nic takiego, chyba że masz coś do ukrycia... - Dziewczyna usiadła na skrzyni stojącej w pobliżu Taghaina.
- Nie wiem... Po prostu widząc twoje zmartwienie, nie chciałem cię jeszcze bardziej trapić. Myślałem, że powiem później. - Skrzywił lekko usta i spojrzał z poczuciem winy na Ayanę.
- Później, czyli kiedy? Z każdą chwilą byłoby coraz gorzej, z resztą, o co ja się denerwuję? Wszystko się skończy, jak tylko wyjdziemy z tego bagna.
Rozmowa nie trwała długo, polimorf wolał przemilczeć sprawę, nie wiele miał do powiedzenia. Zajął się raczej ustalaniem kursu, gdyż nie znał tutejszych wód. Czas leciał, a chłopak nie opuszczał steru, analizując leżącą obok niego mapę. Noc minęła, a kolejny dzień był cichszy od pierwszych chwil rejsu, a atmosfera wyjątkowo napięta.
~*~
Po czterech dniach żeglugi, rozmowa pomiędzy Taghainem a Sardothien ograniczała się jedynie do poleceń związanych ze statkiem, czy wymiany prostych zdań. Słońce chyliło się ku zachodowi, ostatni rozbłysk czerwieni na niebie powoli zanikał, odbijając się w falach, a karmazynowe niebo ciemniało z każdą chwilą. Taghain odstąpił od steru, by na chwilę odpocząć. Przeciągnął się i kątem oka spojrzał na Ayanę, westchnął i podszedł do siedzącej przy drzwiach kajuty niezadowolonej nekromantki. Znajdowała się na środku oceanu, ktoś chciał ją zabić i nie miała do kogo się odezwać. Lutobor usiadł przy niej, przekroił jabłko na pół i poczęstował ją.
- Przepraszam... Wymagałem od ciebie zaufania, jednocześnie cię okłamując, a raczej nie wyjawiając prawdy, dopóki nie była szkodliwa. Nie jestem rycerzem z wyboru, gdybym mógł, byłbym tylko rybakiem i wiódł spokojne życie. - Przerwał, by wziąć kawałek jabłka do ust, przełknął i kontynuował. - Musiałem iść do szkoły rycerskiej, bo to obowiązek mojego rodu...
Tak zaczęła się długa opowieść o życiu nieszczęsnego chłopaka i jego matki z Vertfolque. Lutobor opowiedział jej wszystko, szczerze prosto z serca. Ayana ani na chwilę mu nie przerwała. Na niebie zawitały gwiazdy, a on nadal opowiadał. Chwila ta trwała nie dłużej jak dwadzieścia minut, ale była bardzo ważna dla Lu, w tym momencie powierzał wszystkie swoje informacje jednej osobie, składając świadectwo zaufania.
- To wszystko... Nie chciałem niczego zatajać, po prostu bałem się reakcji w tamtej chwili. - Odpowiedzią była tylko cisza, chłopak westchnął. - Jutro wieczorem dopłyniemy do Porreiry, stolicy Vertfolque. - Wstał i skierował się z powrotem w kierunku steru, by dalej nie trapić czarnowłosej.

[Ayana? Weź go jakoś pociesz bo smuta :C]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz