poniedziałek, 25 listopada 2019

Od Sorena do Nyx

Czuł ich obrzydliwy oddech na plecach, gdy skręcali w każdy obrany przezeń zakręt, nie spuszczając z oczu choćby na sekundę. Soren klął jak szewc, będąc niemal pewnym, że spoglądająca z niebios matka bliska jest wybuchu i przeklęcia go na wieki. Mężczyzna nie miał jednak chwili do stracenia, poruszając się coraz cięższymi ścieżkami, pokonując ogromne odległości pomiędzy koronami drzew, a nawet brodząc w leśnych strumieniach. I choć kilkukrotnie przeskakiwał, zwiększając dzielący ich dystans, magowie wciąż deptali mu po piętach, nie chcąc odpuścić. Cholerni adepci i jeszcze gorszy system parowy - gdyby od samego początku wiedział, jak beznadziejny okaże się młodzik, którego miał szkolić, zaparłby się rękami i nogami, nie dopuszczając, by zepsuł wszystkie jego plany. W oczach Sorena przyjęte przez nich zlecenie było przeraźliwie proste - wejść, zabić trójkę nieuzbrojonych dłużników i uciec, nim zrobi się gorąco. Nieszczęsna wróżka, Asteria, czy jakkolwiek brzmiało jej prawdziwe imię, zapragnęła więcej i w pogoni za złotem wpadła prosto na grupę groźnie wyglądających strażników. Acedii nie dano choćby czasu na reakcję, nim zobowiązany gildyjnymi zasadami zmuszony został do uratowania towarzyszki za wszelką cenę - przeklął po raz kolejny, żałując, że kiedykolwiek powołał się na morderczy kodeks.
Świst strzały przemknął mu koło ucha, a śmiercionośny przedmiot wbił się w korę leżącego nieopodal drzewa. Książę wzdrygnął się, niechętnie spoglądając w miejsce uderzenia. Wtem poczuł napływ adrenaliny, zmieszanej z nikłym promieniem nadziei, że być może uda mu się uniknąć trzeciej w tym miesiącu ucieczki z aresztu. Gwałtowny skręt poskutkował wznieceniem zasłony piachu i porozrzucanych wokół liści, chwilowo odwracając uwagę nieugiętych żołnierzy, dając białowłosemu wystarczająco czasu, by skryć się pomiędzy zniszczonymi murami tajemniczych ruin. I choć z tyłu głowy rozbrzmiewały liczne pouczenia ze strony matki i Ayany, by trzymał się jak najdalej od takich miejsc, w obecnej sytuacji nie miał lepszego wyjścia - cokolwiek kryło się wśród ton gruzu, zdawało się znacznie przyjemniejsze, niż wilgoć lochów i narażenie na wykrycie ze strony macochy i omamionego iluzją ojca. Terpheux zdecydowanie nie należało do miejsc, w których powinien przebywać, jednak desperacja i potrzeba zarobku przemawiały głośniej, niż zdrowy rozsądek.
Skryty za jedną z niewielu wciąż stojących kolumn odczuwał coraz większy niepokój - opresorzy bez wątpienia pognali jego śladem i niemożliwe było, by tak szybko odpuścili. Coś ich zatrzymało. Soren uśmiechnął się złośliwie, rozmasowując zmęczone od nadmiernego wysiłku kończyny. Gotów był odejść, wykorzystując pozory wolności, jednak nagły ciężar na ramieniu skutecznie wyprowadził go z równowagi. W jednej chwili dobył puginału, przeskakując kilka metrów do przodu. Pustka.
- Co jest do jasnej cholery. - mruknął pod nosem
Wtem, jakby wyrastając z podziemi, pojawiła się przed nim kobieta o jasnoniebieskiej skórze, wbijająca w niego swe zimne, wyprute z emocji spojrzenie. Soren czuł się niemal zazdrosny, że ktoś mógł zagrozić mu w starciu na najbardziej kamienną twarz, co z całą pewnością dobitnie pokazał, krzywiąc się nieznacznie. Powrócił jednak na ziemię, nie spuszczając wzroku z tajemniczej istoty - nigdy wcześniej nie widział kogoś podobnego i z trudem przychodziło mu wymyślenie, którą z ras reprezentować mogła znikająca niewiasta. Przygryzł wargę, szczerze żałując, że podczas swych królewskich lat nie przykładał się lepiej do nauki o kulturowych mieszankach Roanoke. Nie zapytał jednak - ostatnią rzeczą, której obecnie potrzebował, było wychodzenie na ignoranta przed zupełną nieznajomą. Do tego mieszkającą na terytorium jego niedoszłego królestwa. Trwali więc w bezruchu, przeszywając spojrzeniami, nim do ich uszu dotarły stłumione wrzaski i huk rozbijanych kamieni. Strażnicy najwidoczniej zdecydowali się rozebrać pozostałość ruin, by tylko dopiąć swego. Soren obejrzał się za siebie, a jego przypuszczenia zdecydowanie się potwierdziły. I choć stali w niewielkiej odległości od wysłanników królestwa, ci zdawali się ignorować obecność Acedii i tajemniczej istoty. Nie mogli być przecież tak ślepi. Jego wzrok, jakby przypominając sobie o czymś, powrócił na twarz kobiety, która wykrzywiła się w ledwo zauważalnym grymasie. Czyżby działania żołnierzy ją bolały? Soren nie miał zbyt wiele czasu na namysły, zdając sobie sprawę, że odnalezienie go było jedynie kwestią czasu. Przełamał więc wewnętrzną barierę, stawiając krok w stronę nieznajomej. 
- Wygląda na to, że zaleźli nam obu za skórę. - mruknął, przygotowując się do przeskoku - Nie wiem, czym jesteś i jakie masz zamiary, ale chyba zależy ci na tym miejscu. Pomożesz mi się ich pozbyć?

[Nyx? Wybacz, że takie krótkie :< ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz