niedziela, 10 listopada 2019

Od Sorena do Vaeril'a

    Świst powietrza zmroził mu krew w żyłach, powodując niemal automatyczny unik. Krok w tył, chroń lewą flankę, piruet - niczym mantrę powtarzał pod nosem wyuczone za dzieciaka schematy, nie będąc tymczasowo w stanie samodzielnie dostosować kontrataków. W uszach mu brzęczało, a wzrok z każdą chwilą zdawał się mniej wyraźny, czyniąc z polimorfa jedynie kolorową, zionącą furią plamę, starającą się skrócić Sorena o głowę. Pojedynek wydłużał się, a fizyczna sprawność młodego księcia wciąż się pogarszała - serce biło jak oszalałe, niemal wyskakując z klatki piersiowej, oddech zwalniał, stając się ciężki i miarowy. Nim zdążył choćby pomyśleć, sytuacja nabrała wyjątkowo niebezpiecznych obrotów, kończąc się udaremnioną przez Acedię próbą morderstwa. Pochwycił dłoń polimorfa, a ton jego głosu stał się ostry, niemal oskarżycielski, zmuszając oprawcę do zniknięcia z miejsca zdarzenia. Soren nie mógł dojść do siebie przez kolejne kilka minut - targany przerażającymi konsekwencjami własnych czynów. Cholera, zaproponowany pod wpływem chwili plan niemal przekreślił dalsze życie Vaerila, wciągając go na dewiacyjną ścieżkę. Białowłosy złapał się za głowę, czując odrazę samym sobą - ze wszystkich osób w tym nieszczęsnym mieście powinien doskonale wiedzieć, jak destrukcyjne i niewdzięczne okazywało się mordercze piętno. Odwrócił się gwałtownie, lecz nie zdążył wypowiedzieć choćby słowa, nim elf wyrzucił z siebie serię zarzutów wymierzonych wprost w Sorena. Zmienne ekspresje wprawiły monarchę w niemożliwy do opisania stan poczucia winy, nie będąc jednak w stanie przebić się przez zobojętniałą, pozostałą po walce z polimorfem maskę. Oczywiście, że był pijany. W innym stanie nigdy nie spróbowałby namówić nikomu winnego młodzika do splamienia swych rąk czyjąś krwią.
    - Nie kompletnie pijany. - Rozmasował obolały nadgarstek. - Ale nie jestem też całkowicie trzeźwy.
    - To naprawdę dla ciebie tak zabawne? - Głos elfa pełen był wyrzutu. - Mogliśmy zginąć. Jesteś idiotą, Sorenie. 
    Mężczyzna napuszył się, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Doskonale wiedział, że zachował się nierozsądnie, ale wysłuchiwane od kilku godzin obelgi nieustannie kierowane w jego stronę w końcu zaczęły go męczyć. Kose, opływające w srogość spojrzenie wystarczyło, by Soren ze zmęczonego bójką pijaczyny przeistoczył się w łaknącego krwi arystokratę. Postawione powoli kroki przybliżyły go ku Vaerilowi, sprawiając, że niemal stykali się torsami, łypiąc na siebie surowo. 
    - Następnym razem zastanów się dwa razy, nim zażyczysz sobie czyjeś śmierci. - Acedia wycedził przez zęby. - Poza tym, prędzej walkirie zaczęłyby kłamać, niż pozwoliłbym komukolwiek tu zginąć.
    Bezcelową kłótnię przerwało stłumione, agonalne jęknięcie, które skutecznie przypomniało mężczyznom o skrzywdzonych przez polimorfa kobietach. Sparaliżowane strachem i odniesionymi obrażeniami nie zebrały się na odwagę, by czym prędzej uciec w swoją stronę. Wojownicy wymienili spojrzenia, bezgłośnie zgadzając się, że nie mogli najzwyczajniej zostawić ich na pastwę losu i kolejnych oprawców. Przyklęknęli przy drżących damach, próbując zapewnić je o swych dobrych zamiarach. Z początku nie słuchały, jakby wciąż rozpamiętując uderzenie siekierą i głuchy trzask wymierzanych ciosów, lecz po kilku minutach spokojnej rozmowy potajemnie wspieranej Perswazją, odczuły wyraźną ulgę, decydując się zaufać dwójce nieznajomych mężczyzn. Soren przejął inicjatywę, jakby próbując w ten sposób odpokutować za sprowokowanie całej sytuacji. Uniósł ranną dziewczynę, uważając, by nie uszkodzić świeżo zabliźnionego urazu, w głębi duszy podziwiając, jak doskonale się zaleczyła. Kątem oka spojrzał na Vaerila, zajmującego się drugą poszkodowaną, posyłając mu spojrzenie pełne osobliwej dumy i podziwu. Szybko zrezygnował jednak z przyjaznych gestów, kierując się we wskazaną przez kobiety stronę. Szli w milczeniu, otulani zimnymi powiewami wiatru i bladym światłem ulicznych latarnii - wszyscy zdawali się pochłonięci w myślach na temat nieprzyjemnych doświadczeń dzisiejszej nocy. I choć w normalnych warunkach Soren doceniłby kojącą ciszę, w tamtej chwili zdawała się wręcz przytłaczająca, powoli doprowadzając go do szaleństwa. Nie potrafił jednak przywołać tematu, który nie poskutkowałby kolejną kłótnią z elfem - obawiał się, że stracił w jego oczach już wystarczająco, zastanawiał, jakie konsekwencje pociągnąłby za sobą kolejny dialog. Wybawieniem okazało się nagłe dzwonienie metalu, który rozpędzony uderzył w zwisający z szyi księcia ryngraf. Rozejrzał się za źródłem dźwięku, odnajdując jedynie zdumione spojrzenie trzymanej na rękach kobiety, przeskakującej wzrokiem pomiędzy symbolami zdobiącymi ich piersi. Serce podskoczyło mu do gardła, a widmo uśmiechu rozświetliło kamienną dotychczas twarz. Złoto i purpura, wszędzie poznałby charakterystyczne ornamenty wykute na skrawku metalu.
    - Nie spodziewałem się spotkać tu kogoś z drugiego kontynentu. - wypowiedział niemal natychmiastowo, posługując się charakterystycznym dla Terpheux dialektem - Jesteś daleko od domu.
    - Mieszkam tu od dziecka, na zachodzie spędziłam tylko kilka lat. - Próbowała wpasować się w ton rozmowy, lecz język wciąż lekko się jej plątał. - Podobno źle się tam teraz dzieje.
    Nie odpowiedział, choć słowa cisnęły mu się na język. Niezależnie od tego, jak bardzo pragnął wyrazić swe opinie w tych tematach, z obawy o własne bezpieczeństwo nie wydał najcichszego dźwięku. Skinął jedynie głową, ukradkiem spoglądając w stronę Vaerila, przyłapując go na świdrującym wpatrywaniu się w plecy białowłosego. Otworzył usta, by zagaić rozmowę, zamykając je zaledwie kilka sekund później, decydując się na powrót przygnębiającego milczenia. 
    Do domostwa kobiecin dotarli niedługo potem, odchodząc dopiero w chwili, gdy upewnili się, że weszły do środka, zamykając za sobą drzwi. Soren odwrócił się pospiesznie, jakby w obawie, że elf w każdej chwili może zniknąć za zakrętem, uciekając jak najdalej.
    - Przepraszam. - Zbierał się do wypowiedzenia tego pojedynczego słowa zdecydowanie za długo. - Namieszałem, nie powinienem był. - Czuł, że czas depcze mu po piętach, ograniczając się do rzucania krótkich sformułowań. - Masz moje słowo, że nikt nie dowie się o tym, co zaszło. Mam nadzieję, że bezpiecznie dotrzesz do domu.
    Chaotyczną wypowiedź skwitował eleganckim ukłonem, rzucając młodzieńcowi ostatnie, rozgoryczone spojrzenie, nim samemu skierował się ku wynajętemu w pobliskiej karczmie pokojowi. Szedł pieszo, zbyt zmęczony, by ponownie użyć przeskoku. Czuł się potwornie, nie do końca wiedząc, czy jego stan spowodowało wysokie stężenie alkoholu we krwi, czy narastające, większe niż kiedykolwiek poczucie winy. Nigdy wcześniej nie wciągał w swe plany osób niedoświadczonych, niesplamionych krwią drugiej istoty - z reguły na swych towarzyszy wybierał innych morderców gildyjnych, dla których morderstwo było jedynie kolejną cyfrą na liczniku. Vaeril był jednak niewinny, niemal niszcząc swe życie przez pijaństwo Sorena. 
    - Naprawdę jestem idiotą. - parsknął, przeplatając pomiędzy palcami złoty łańcuszek.
    Brzęk metalu, ciężkie dyszenie, świst. W sekundę znalazł się po drugiej stronie chodnika, cudem unikając rzuconego w jego stronę zaklęcia. Podwinął rękawy, obnażając skrywany w pochwie, zaklęty puginał, przenosząc lodowate spojrzenie w stronę trójki zakutych w zbroję mężczyzn, przyozdobionych emblematami z herbem rodu Insidiae. 
    - Czego chcecie? - warknął, przeklinając w duchu. Nie wytrzyma kolejnej walki, nie w tym stanie.
    - Myślę, że doskonale wiesz, czego chcemy, kryminalisto. 
    Rzucili się na niego, próbując przedziurawić ostrzami swych mieczy. Byli silni, lecz ciężkie zbroje spowalniały ich na tyle, by dać Sorenowi iluzję szansy na wyjście z tego cało. Odskakiwał, kilkukrotnie próbując użyć swych zdolności, by uciec jak najdalej, jednak organizm odmawiał mu posłuszeństwa. Walczył zaciekle, lecz niewystarczająco, żeby umknąć wrogim ostrzom. Przygnieciony do ziemi, łapczywie walczący o każdy oddech - zdążył jedynie siarczyście przekląć, nim pozbawili go przytomności.
    ***
    Otworzył oczy, z trudem ignorując ciężar powiek i dudnienie w uszach. Dojście do siebie zajęło znacznie dłużej, niż powinno, skutkując natychmiastowym atakiem kaszlu i przeraźliwego palenia w klatce piersiowej. Zgiął się w pół, sycząc z bólu. W odpowiedzi usłyszał jedynie gardłowy, wyjątkowo paskudny śmiech, który momentalnie przykuł jego uwagę. Właścicielem obrzydliwej ekspresji był niski, krępy mężczyzna, zionący potem i kurzem - wyglądał jeszcze gorzej, niż brzmiał. 
    - Już żeśmy myśleli, że się nie obudzisz, słodziutki. - Śmiał się nieustannie, a Soren odczuwał coraz większą ochotę skrócenia go o głowę. - Nigdy żem wcześniej nie zoczył, żeby komuś podawali taką dawkę. Twarda sztuka z ciebie. 
    Dopiero w tamtej chwili Acedia odzyskał świadomość, zdając sobie sprawę, gdzie się znajdował. Ceglane, śmierdzące szczynami pomieszczenie - ze wszystkich miejsc musiał trafić akurat do obskurnego aresztu. Mogli go okraść, pobić i odejść, wszystkie te opcje zdawały się znacznie bardziej obiecujące, niż tkwienie skrępowanym, zdanym na czyjąś łaskę w lochu. 
    - Potrafię znacznie więcej. - Splunął prosto pod nogi mężczyzny, posyłając mu pełne nienawiści spojrzenie. - Nie rozumiem, dlaczego w ogóle się tu znalazłem.
    - Tacy jak ty nigdy nie wiedzą. - Strażnik osunął się na stojące przy ścianie krzesło. - Wszczęcie bójki w karczmie, usiłowanie morderstwa...szybko zapominasz o swoich grzeszkach, szczylu. 
    Mógłby przysiąc, że wszystkie organy wywróciły się do góry nogami, powodując atak nudności. Ktoś wzniósł przeciw niemu oskarżenia, zdążył to zrobić wyjątkowo szybko, skoro pojmano go jeszcze tej samej nocy. Kłamstwa i źle zinterpretowane gesty sprowadziły Sorena prosto przed wymiar sprawiedliwości i jeśli szybko czegoś nie wymyśli, skończy tragicznie.
    - Odprowadzałem przyjaciółki do domu. Boją się same chodzić po zmroku. - zaczął spokojnie, panując nad tonem swego głosu. - Zaszło nieporozumienie. 
    - Nie wydaje mi się. Dostaliśmy całkiem precyzyjny rysopis białowłosego, rogatego mężczyzny o egzotycznej urodzie. Powiedz mi, ilu widziałeś takich w Ekhynos? - Zaśmiał się po raz kolejny. - Podobno miałeś wspólnika, wydaj go, a rozważymy złagodzenie wyroku.
    Milczał. Choć wiedział, że strażnik próbuje wyciągnąć z niego tożsamość Vaerila, białowłosy nie zamierzał pisnąć choćby słowem. Obiecał elfowi, że nikt się o tym nie dowie i nie zamierzał łamać raz danego słowa. Głowy Sorena od lat nie zdobiła już korona, nie oznaczało to jednak, że na dobre zapomniał o wpajanych przez matkę wartościach i królewskich cnotach, wzmaganych dodatkowo przez Gildię. 
    - Nikogo ze mną nie było. Naprawdę myślisz, że potrzebuję kogokolwiek do pomocy? - Uśmiechnął się złośliwie. - Jesteście żałośni.
    Szybko pożałował nieprzemyślanych przebłysków brawury. Gwałtowne ukłucie ponowiło palenie w piersi, szybko odbierając Sorenowi resztki świadomości.
    ***
    Następne godziny, może nawet dni, były jedynie naprzemiennym ciągiem ocknięć, przesłuchań i faszerowania toksyczną substancją. Białą dotychczas koszulę pokrył kurz i zakrzepła krew, będąca efektem licznych aroganckich odzywek, których Soren nie potrafił sobie odmówić. Gdy odzyskał przytomność po raz kolejny, syknął z bólu, oślepiony jaskrawym, magicznym blaskiem. Przez długi czas spędzony w lochach oczy Acedii zdążyły przywyknąć do ciemności, kompletnie odzwyczajając się od światła. Zamrugał kilkukrotnie, powstrzymując łzawienie, by chwilę później zorientować się, że posadzono go przed prowizorycznie wyglądającym sądem złożonym ze składu sędziowskiego i kilku skrytych w cieniu świadków. Odchylił głowę do tyłu, przeklinając pod nosem. A więc tak dokona żywota - skrępowany, ozdobiony siniakami i w brudnej odzieży. Z samoużalania wyrwało go chrząknięcie jednego z mężczyzn, który gestem dłoni przywołał do siebie niewidoczne dotychczas osoby, jednocześnie zmuszając Sorena do spojrzenia w ich stronę. Z niechęcią wypisaną na twarzy przejechał wzrokiem po trójce zupełnie nieznanych mu istot, zatrzymując spojrzenie dopiero na dwóch ostatnich. Serce przestało bić, a mężczyzna z trudem powstrzymał zaskoczenie. Charakterystyczny, krótszy o połowę ogon napełnił go wściekłością, a widok Vaerila stojącego tuż obok wzmógł cały efekt. Czyżby ta dwójka zdecydowała się współpracować, karając Acedię za dewiacyjne zapędy? Czy to bóg tragedii zdecydował się rzucić pod jego nogi kolejne kłody, upewniając się, że tym razem nie wstanie tak szybko?
    - Jesteś toporny i niebywale uparty. - Chwilę zajęło, nim Soren zdał sobie sprawę, że strażnik zwraca się do niego. - Wezwaliśmy świadków, którzy mogą coś wiedzieć na temat twoich zbrodni i towarzysza, którego nie chcesz wydać. Nie myśl, że ujdzie ci to na sucho. 
    - Jak mógłbym śmieć. - Przewrócił oczami, żałując swej decyzji wraz z chwilą, gdy rozcięta skroń ponownie dała o sobie znać.
    Soren, niby od niechcenia, wpatrywał się w znane sobie osoby, które najwidoczniej dopiero teraz zdały sobie sprawę, przeciw komu będą zeznawać. Polimorf, wyraźnie świadomy całej sytuacji i niebywale z niej zadowolony, posłał białowłosemu parszywy, pełen wyższości uśmiech. Vaeril zaś wydał się wręcz zaskoczony widokiem Sorena, jakby nie spodziewał się, że to właśnie jego zastanie po drugiej stronie. Książę nie potrafił stwierdzić, czy jego ekspresje były całkowicie prawdziwe, czy może stanowiły jedynie formę pewnej gry, która miała przynieść mu jakieś korzyści. Acedia nie miał jednak zbyt wiele czasu, by się nad tym zastanowić, gdyż stojący u jego boku strażnik wydał wyraźny sygnał, by rozpocząć przesłuchanie.
    - Elfie, podejdź. - Soren mógł się spodziewać, że nie poświęcą ani minuty, by choćby poznać swych świadków. - Pracujesz w karczmie, w której ten demon wywołał bójkę. - Białowłosy niemal prychnął, słysząc, do jakiej rasy próbowali go podporządkować. - Opowiedz nam o tym.
    Więzień wyprostował się na krześle na tyle, na ile pozwoliły mu wciąż gojące się rany i wbił zniecierpliwiony wzrok prosto w Vaerila. 

    [Vaeril? Skończymy w więzieniu razem, czy nam się upiecze? :v ]

    Brak komentarzy:

    Prześlij komentarz