czwartek, 28 listopada 2019

Od Lu do Ayany

Ostatnie tygodnie wiele zmieniły w życiu polimorfa, siedząc w wejściu prowadzącym do jego pokoju, patrzył na światło wychodzące spod drzwi Ayany. Całą noc przesiedział w jednym miejscu, rozmyślając, jednak gdy promienie wschodzącego słońca, zaczęły ogrzewać jego twarz, wstał, przeciągnął się i zszedł na dół. Jego matka oczywiście od świtu była na nogach, szykując śniadanie dla wszystkich, Lutobor pospieszył jej z pomocą, spędzając czas niczym w sielance. Niespełna półtorej godziny później na dół zeszła Nancy, a chwilę po niej Ayana. Cała czwórka zjadła śniadanie niemal w milczeniu, przy wymianie krótkich zdań i okazywaniu wdzięczności. Zaraz po tym nekromantka razem z blondynką zniknęły na dobre pół dnia. Dało to cudną okazję, aby Taghain załatwił swoje sprawy, czym prędzej pospieszył w stronę wybrzeża, znajdowała się tam rodzinna łajba. Żaglowiec, choć nie był pierwszej klasy statkiem, wyglądał na wytrzymały i zadbany. Mężczyzna zaczął oporządzać i badać pokład w razie ewentualnych uszkodzeń, po kilku godzinach skończył i skierował się w stronę miasta, zatrzymała go jednak matka, wyczekująca wyjaśnień.
***
Atmosfera panująca w tym momencie w salonie Taghainów była bardzo napięta. Choć syn z matką nie dawali pozoru, ich rozmowa była nasycona emocjami. Siedzieli naprzeciw siebie, jak gdyby Lu odpowiadał przed sądem. Poważnie opowiedział jej ze szczegółami o ostatnich wydarzeniach, ale także o tym, czego jego towarzyszka jeszcze nie wiedziała.
- Podczas naszej podróży, znalazłem wiele poszlak, dotyczących tej sprawy. - Polimorf bardzo spoważniał. - To nie mógł być zbieg okoliczności, więc mnie od tego nie odciągaj. Jeżeli się nie mylę, mój cel znajduje się w drodze morskiej z Fluctus do Porreiry, jednak dość silne prądy morskie utrudniały zbliżenie się do wyspy.
- Sam nie dasz rady tam dotrzeć. - Maureen westchnęła, po czym kontynuowała. - Nawet dla tak dobrego żeglarza, jak ty, ta podróż może okazać się ostatnią.
- Dlatego jej potrzebuję, wpierw musimy udać się tylko do Tohetes. Muszę jej pomóc.
- Zbyt wiele ryzykujesz dla tej dziewczyny, tak długo pracowałeś na to wszystko. - Matka Lutobora wstała z krzesła i spojrzała w okno.
- To dlatego, że...
W progu pojawiła się nekromantka, a polimorf momentalnie zamilknął. Oboje spojrzeli na czarnowłosą dziewczynę.
- Czy mogłabym pożyczyć kocioł lub sporych rozmiarów garnek? Nie chciałam przerywać rozmowy.
- Oczywiście, zaraz ci przyniosę.
Maureen minęła dziewczynę w progu i zniknęła w kuchni. Taghain spojrzał na Ayanę i lekko się uśmiechnął do niej. Ta spiorunowała go chłodnym spojrzeniem, dając do zrozumienia, że nadal się gniewa za podsłuchiwanie. Zanim mama polimorfa wróciła z wielkim garnkiem, oboje z nekromantką milczeli.
- Dziękuję pani bardzo. - Sardothien chwyciła garnek z subtelnym uśmiechem na twarzy.
- Jeśli jest taka potrzeba, możesz skorzystać z pieca w kuchni. - Kobieta odwzajemniła uśmiech.
- Dziękuję.
Dziewczyna poszła do kuchni. Zapaliła ogień na piecyku i położyła garnek, który napełniła do połowy wodą. Zaciekawieni domownicy stanęli w progu i zaglądali na całe zdarzenie. Zanim woda się zagotowała, dziewczyna wycisnęła do niej sok z jarzębiny, wrzuciła kilka rodzajów ziół i zamieszała, później dodała dwa bliżej nieokreślone składniki, bynajmniej nikt prócz dziewczyny ich nie znał. Na koniec dziewczyna zalała całość alkoholem i dodała garść soli. Zadowolona z efektu uśmiechnęła się do siebie.
***
Reszta dnia minęła na przygotowaniach nekromantki i polimorfa do podróży. Wieczorem Nancy spakowała im zioła i maści lecznicze, a Maureen suchy prowiant. Zanim Lu z Ayana opuścili jego rodzinny dom, pani domu podeszła do dziewczyny i z serdecznym uśmiechem szepnęła jej.
- Dbaj o niego... - Kobieta spojrzała dziewczynie prosto w oczy, chwytając ją za ramiona. W jej wzroku widać było troskę. - Zależy mu na tobie.
Chwilę przed zmrokiem pożegnali się, opuścili Ahlai i wyruszyli. Czekała ich tygodniowa podróż, więc podróż noca była dla nich mniej męcząca, zwłaszcza iż kierowali się na pustynię. Po tygodniu podróży, zarówno konno, pieszo, sami, jak i przyłączając się do karawany, zbliżyli się do granic miasta Linceiras, gdzie planowali odpocząć, by potem bezpośrednio udać się do Tohetes. Musieli jednak poczekać na zmrok, gdyż w dzień na pustyni skwar dawał się we znaki.

[Ay?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz