Elf wracał znajomą drogą do domu. Jedyne, czego
pragnął, to położenie się w bezpiecznym łóżku. Był wycieńczony całym
dniem. W głowie huczało mu od miliona myśli. To, co się wydarzyło,
wydawało się tak nieprawdopodobne, że Vaeril nie potrafił w to uwierzyć.
Wspomnienia spotkania Sorena, plan morderstwa i skrzywdzenie polimorfa
ciągle męczyły umysł elfa.
Z zamyślenia wyrwało go znajome miauknięcie.
Spojrzał więc pod swoje nogi, o które właśnie ocierał się rudy kocur.
Wtedy chłopak przypomniał sobie o obietnicy - miał zabrać im coś do
jedzenia. Wiedział, że futrzaki i tak nie rozumiały jego słów, ale
poczuł się znacznie gorzej.
- Jutro. Nie zapomnę. - Elf schylił się, by
pogłaskać kota. Rudzielec, czując na swojej głowie jego rękę, zaczął
głośno mruczeć. Była to krótka chwila, dzięki której Vaeril poczuł się
trochę lepiej. W końcu, po chwili słabości do zwierzaka, pożegnał się z
nim i kontynuował drogę do domu.
***
Opadł bezwładnie na krzesło. W końcu znajdował się
we własnej, bezpiecznej kuchni. Oparł łokcie o stół i schował twarz w
dłonie. Miał dosyć. Pragnął, by ten dzień nigdy się nie wydarzył.
Ostatecznie westchnął przeciągle. Było, minęło. Wiedział, że czasu nie
cofnie.
Zbierając się w sobie, wstał z miejsca. Elf chciał
pozbyć się wszelakich śladów zbrodni. Postanowił więc przywrócić się do
porządku. Wyglądał jak siedem nieszczęść. Był niemal całkowicie pokryty
zaschnięta już krwią. Brzydził się sam sobą. I to bardziej niż zwykle.
Zdjął więc brudne buty, zrzucił z siebie ubrania oraz okrył się zwiewnym
kocem. Wrzucił przedmioty do chwilę wcześniej przygotowanej miski z
zimną wodą. Starał się usunąć z odzieży wszystkie odrażające plamy.
Ciesz po chwili nabrała rubinowego koloru. Vaeril skrzywił się na jej
widok.
Po chwili ubrania wyglądały zwyczajnie - nic nie
wskazywało na to, że niegdyś były całkowicie ubrudzone skrzepniętą krwią.
Elf zajął się więc doprowadzeniem do porządku butów. Swoją drogą -
bardzo je lubił i nie chciał, by kojarzyły mu się z czymś niemiłym.
Usiadł na ziemi i zaczął je przecierać zwilżoną szmatką. Poświęcił temu
zadaniu wiele czasu. Skończył dopiero wtedy, gdy ciemna skóra ponownie
odzyskała błysk.
Chłopak w końcu uznał, że nastał moment,
by zająć się sobą. W czystej, ale identycznie zimnej wodzie, zaczął
obmywać wszystkie zakrwawione części ciała. Zaschnięta krew nie była
ciężka do usunięcia. Najwięcej czasu poświęcił jednak na włosy -
pozlepiane końcówki przykleiły się elfowi do czoła i ograniczały
delikatnie pole widzenia. Poczuł ulgę, gdy pozbył się z siebie wszelkich
śladów walki. Niezwykle łatwo zniknęły namacalne dowody zbrodni, a
wspomnienia tego dnia najpewniej będą go dręczyć jeszcze przez wiele
lat.
Vaeril, wyjątkowo zmęczony, udał się do swojej
sypialni. Tam rozłożył się na łóżku, zakrywając głowę poduszką. Nim
jednak usnął, myślał o Sorenie. Zastanawiał się, co białowłosy teraz
robi. W końcu zostawił go kompletnie pijanego i samego. Miał nadzieję,
że wszystko u niego dobrze.
***
Poranek był zwyczajny. Elfa, tak jak dnia poprzedniego, obudziła kłótnia sąsiadów. Wstał i przeciągnął się.
- Zaczynajmy - szepnął do siebie. Poczuł chwilową
obawę, co przyniesie dzień. Ostatecznie doszedł do winsoku, że nie może
być gorzej niż wczoraj.
Ubrał się w czyste rzeczy i zawiązał umyte buty. W
kuchni przygotował sobie śniadanie. Nie było ono, tak jak zwykle,
skromne. Vaeril czuł potworny głód. Mianowicie wczoraj ze zmęczenia
zapomniał o kolacji.
Dzisiaj pamiętał o zabraniu miecza. W głębi serca
jednak miał nadzieję, że mimo wszystko nie będzie mu potrzebny. Elf miał
już po uszy wszelakiej przemocy. Wiedział jednak, że najgorsze dopiero
przed nim - konfrontacja z szefem. Na myśl, że będzie musiał prosić go o
wybaczenie, poczuł, że mu niedobrze. Zwyczajnie nawet nie poszedłby
dzisiaj do pracy, mając to gdzieś. Problem pojawił się, gdy w okolicy
zabrakło miejsc, gdzie ktokolwiek chciałby go przyjąć. Tym samym musiał
bronić aktualnej posady.
Droga do karczmy minęła mu zaskakująco szybko.
Przeskoczył po dziurawych schodkach i znalazł się przy drzwiach
przeznaczonych dla personelu. Otworzył je niepewnie i zajrzał do środka.
Wszystko wyglądało zwyczajnie - pracownicy przebierali się w uniformy,
rozmawiali o błahych sprawach i wesoło się śmiali. Vaeril, już
pewniejszym krokiem, wszedł do wnętrza budynku. O dziwo, nikt nie patrzył
na niego krzywo. Pojawiło się zaś kilka ciepłych powitań. Jedno z nich
oczywiście padło ze strony barmana. Nawiązali krótką rozmowę, z której
wynikało, że elf nie ma powodów, by martwić się o posadę. Ich pracodawca
nawet nie dowiedział się o incydencie z wylanym na klienta piwem.
Vaeril był bezpieczny.
- Szef był wściekły na jakiegoś obcokrajowca -
współpracownik ciągnął dalej. Elf od razu domyślił się, o kogo chodzi.
Wczoraj w barze była tylko jedna osoba o egzotycznej urodzie.
- Co się stało? - zapytał, aby mimo wszystko upewnić się w swoich podejrzeniach.
- To ten białowłosy, co wczoraj rozpętał bójkę -
wyjaśnił chłopak, który w międzyczasie wycierał szklanki. - Jakiś gruby
polimorf podobno wczoraj w nocy poszedł do domu szefunia złożyć skargę,
czy coś tego typu.
- Poważnie? - Vaeril nie mógł uwierzyć w jego słowa. To definitywnie pachniało kłopotami.
- W końcu wywołał bitwę na kufle i jedzenie. Nie
dziwię się, że klientom się to nie podobało. - Barman wstał z miejsca i
ruszył w stronę sali. - Zaraz zaczynamy, zbieraj się.
Elf pokiwał głową i podążył na współpracownikiem.
Nie był zbyt chętny do produktywnej pracy. Powrócił więc do swojego
typowego zajęcia - oparł się o bar i obserwował kręcących się po
obszernym pokoju ludzi.
Dzień w pracy minął mu szybko. Po wczorajszej
bójce nie mieli dzisiaj urwania głowy z klientami. Vaeril wyczekiwał
tylko jednej osoby - Sorena. Białowłosy nie pojawił się jednak w lokalu.
Elf nie dziwił się temu w żadnym stopniu, choć poczuł się trochę
zawiedziony. Spotkany chłopak nie miał powodów, by powracać tutaj.
Najpewniej po tym wszystkim już dawno opuścił miasto.
Nastał zmrok, kiedy kelner po skończonej robocie
zaczął wracać do domu. Pamiętał o resztkach dla swoich puchatych
przyjaciół. Nakarmił wszystkie koty mieszkające w szopie, odpoczął
chwilę przy nich w akompaniamencie mruczenia i powrócił do dalszej
drogi. Dzisiaj wszystko było takie zwyczajne. W porównaniu do wczoraj -
delikatnie nudne i monotonne. Vaeril zastanawiał się, jak długo jeszcze
jego życie będzie tak wyglądać.
***
Kończył jeść śniadanie. Minęły trzy dni od
spotkania Sorena. Do tego czasu wszystko układało się wyjątkowo
pomyślnie. Elf prawie zadławił się kaszą, gdy usłyszał głośne dudnienie
do drzwi. Nieczęsto miał gości, tym bardziej tych niezapowiedzianych. W
pierwszej chwili pomyślał, że nie warto się fatygować i został na
miejscu, ignorując głośne dźwięki. Pukanie nie ustawało, więc Vaeril
zebrał się w sobie i wstał otworzyć.
Czekająca go za drzwiami niespodzianka nie była wcale przyjemna. Grupka żandarmów wpatrywała się w niego poirytowana.
- W czym mogę pomóc? - zapytał najspokojniej jak potrafił. Doskonale wiedział, o co chodzi.
- Pan Iversen? - Elf kiwnął głową potakująco, gdy
padło jego nazwisko. Jeden ze strażników kontynuował: - Dostaliśmy
informację, że był pan świadkiem bójki w karczmie. W związku ze
zgłoszeniem tej sprawy, jesteśmy zmuszeni poprosić pana o złożenie
szczegółowych zeznań.
Vaeril chciał się trzymać od tej sprawy jak najdalej. Pójście z nimi wiązało się pewnie ze spotkaniem polimorfa.
- Rozumiem... - odparł tak miło jak tylko potrafił. - Jednak za kilka minut zaczynam zmianę i nie chciałbym się spóźnić...
- To nie problem - odpowiedział jeden ze
strażników niemal natychmiastowo. - To pana szef skierował nas tutaj. Ma
świadomość, że nie pojawi się pan dzisiaj w pracy.
- Cudownie. - Ostatnia deska ratunku przepadła.
Elf jedynie uśmiechnął się niewinnie i ruszył za żandarmami. Wpatrywał
się w ziemię z niemiłym wrażeniem, że to skończy się źle.
Vaeril nie mylił się. Wchodząc do obszernego
budynku aresztu niemal od razu wpadł na wściekłego polimorfa. Mężczyzna
kłócił się z jednym ze strażników. Wydawał się wyjątkowo trzeźwy. Jego
ogon, a właściwie to, co z niego zostało, było zawinięte w jasny
materiał. Przykry widok.
- Możemy już zaczynać?! - burknął polimorf,
spoglądając na wchodzących do budynku ludzi. Elf nawiązał z nim chwilowy
kontakt wzrokowy. Z ulgą stwierdził, że go nie rozpoznał. Vaeril chyba
nie wyszedłby stąd żywy, gdyby ten pijaczyna połączył fakty. Na
szczęście nie wydawał się zbyt rozgarnięty.
- Tak, tak, wchodźmy na salę. - Stojący obok
brodaty mężczyzna otworzył dotychczas zamknięte, drewniane drzwi. Iversen
nie do końca rozumiał, po co to wszystko. Miał złożyć tylko zeznania na
temat bójki, a tu ktoś popycha go w stronę zaciemnionego pomieszczenia
wraz z tłumem innych, głównie obcych, ludzi.
Sala, w której się znalazł, do złudzenia
przypominała zrobiony na szybko sąd. Obecność składu sędziowskiego mocno
zaniepokoiła Vaeril'a, do tego krępowała go obecność stojącego obok
polimorfa. Jego nieprzemijający nigdy zapach alkoholu oraz głośne i
irytujące oddychanie przez usta przypominały mu o bójce.
Pozostając dalej w cieniu, elf rozejrzał się po
zgromadzonych osobach. Ogarnęło go niebywałe zaskoczenie, gdy po
przeciwległej stronie sali, na niewielkim podwyższeniu rozpoznał znajomą
twarz. Soren, otoczony strażnikami, siedział na drewnianym, starym
krześle. Vaeril poczuł się okropnie, widząc, w jakim stanie znajduje się
białowłosy - ranny, brudny i zgarbiony, nie przypominał osoby, którą
elf spotkał. Po jego twarzy spływała powoli kropla krwi wypływająca z
rany na skroni.
W momencie, gdy ich spojrzenia spotkały się,
ciemnowłosy chłopak poczuł się niekomfortowo. Palący, wściekły wzrok
rogatego sprawił, że Vaeril cofnął się do tyłu. Nie chciał, by Soren tak
skończył. To nie była jego wina! Wnioskując po obrażeniach białowłosego
i tym, że nie stał obok niego, elf domyślił się, że jego tożsamość
pozostawała dalej tajemnicą. Elf, chociaż tego nie pokazał - był
wściekły. Nigdy nie prosił się o litość, nie miałby nic przeciwko, jeśli
zostałby wydany. W końcu to on jest winowajcą, nie Soren. Czuł się
podle z tym, że ktoś cierpiał za jego błędy.
- Elfie, podejdź. - Usłyszał wezwanie i zbliżył
się o kilka kroków do przodu. - Pracujesz w karczmie, w której ten demon
wywołał bójkę. Opowiedz nam o tym.
- Mam nadzieję, że wiesz, co masz mówić. - Tuż za
jego uchem rozgrzmiał głos polimorfa. Elf skrzywił się nieznacznie.
Doskonale wie.
Vaeril rzucił okiem w stronę białowłosego, który nieustępliwie wpatrywał się w jego osobę.
- Zgadza się... - odparł cicho, czując na sobie
wzrok wszystkich. Przełknął ślinę na pośpieszające go chrząknięcie
polimorfa. Chłopak powoli układał w swojej głowie plan. Jeśli chce
ratować Sorena, musi się postarać. Rozważył też opcję porzucenia go. W
końcu nikt by mu nie uwierzył, że nagle przypomniał sobie, kto był jego
towarzyszem. Odrzucił jednak pójście na łatwiznę. Białowłosy, chociaż
nie musiał, ratował mu skórę. Vaeril poczuł się zobowiązany do tego
samego. Przełknął głośno ślinę. Czas zagrać. Zerknął ostatni raz na
więźnia i rozpoczął opowieść. - Doskonale pamiętam tamten dzień. Mylnie
państwo sądzą, że odpowiedzialnym za całą tę historię był ów
młodzieniec. - Tu skinął w stronę obserwującego go Sorena i zwrócił się w
stronę polimorfa. - Może zechce pan wyjaśnić całą tę pomyłkę?
Okrągła twarz mężczyzny zrobiła się cała czerwona.
- Nie mam pojęcia o czym on mówi... - burknął.
- Z przyjemnością panu przypomnę o tym, jak przez
podstawioną przez pana nogę wylądowałem na ziemi - odparł najspokojniej
na świecie. - Wielu klientów odebrało to jako umowny znak rozpoczynający
walkę. Głupi incydent, skutki opłakane, prawda, proszę pana?
Na sali zapanowało chwilowe poruszenie. Vaeril przysłuchiwał się cichym szeptom. Wiedział jednak, że to jeszcze za mało.
- Jesteś pewien, elfie? - zwrócił się do niego sędzia. Wydawał się zaskoczony usłyszanymi rewelacjami.
- Absolutnie - przytaknął.
- Trochę inaczej zapamiętałem tamto wydarzenie...
Ale myślę, że ten głupi kelner trochę wyolbrzymia całą sytuację -
mruknął polimorf, wysuwając się trochę do przodu. Wzrokiem mordował
stojącego przed nim Iversen'a, który uśmiechnął się do mężczyzny
najniewinniej jak potrafił. - To nie ma zresztą większego znaczenia.
Tamtego dnia prawie umarłem! Bójka w karczmie była niczym przy tym ataku
na moją osobę! Ledwo uszedłem z życiem!
Ostatnie zdanie rozzłościło elfa. Głosy aprobaty rozeszły się po sali. Czy oni wszyscy naprawdę są przekonani o winie Sorena?
Gruby polimorf rozpoczął po chwili długi wywód na temat nieudanego morderstwa.
- Wracałem spokojnie do domu, gdy zostałem
napadnięty przez tego mężczyznę i jego wspólnika - żalił się, obserwując
reakcję zgromadzonych. - Nikomu nie wadziłem, a oni postanowili dla
własnej przyjemności pozbawić mnie życia!
Vaeril z każdą chwilą coraz bardziej nienawidził
mężczyzny. Kłamstwa przechodziły mu przez gardło z taką łatwością, jakby
sam w nie wierzył. Dalszy opis walki, w którym postawił się ofiarą, z
każdą chwilą bardziej irytował elfa. Wszyscy zdawali się ufać jego
słowom. Chłopak poczuł się zdeptany. I to nie pierwszy raz. Wprawdzie
miał już dosyć bycia popychadłem. Jedna z nielicznych osób, która
traktowała go jak istotę myślącą, stała właśnie przed sądem. Vaeril
patrzył zmrużonymi oczami na rozemocjonowanego polimorfa, który co
chwila rzucał mu wyzywające spojrzenie. Jak on śmie patrzeć na niego z
góry? Nikt nie miał do tego prawa. Elf już nieraz odpuszczał i był
przeciwko swoim własnym poglądom. Płaszczył się, aby tylko zatrzymać
pracę i przeżyć. Teraz czuł się inaczej. Nie miał zamiaru dać się
poniżyć temu pijaczynie. Już wolałby umrzeć, niż pozwolić przegrać tę
sprawę. Co zresztą będzie całkiem prawdopodobne, jeśli jego plan nie
wypali.
Słuchając dalej rozpaczliwego, pełnego kłamstw
wywodu, zaczął się śmiać, zwracając na siebie uwagę całej sali. Nie ma
rodziny, przyjaciół, żadnego majątku, tym samym - nie miał nic do
stracenia.
- Wiesz co, mości panie? - przerwał kolejną lawinę
łgarstw. Tym razem pełną wyzwisk w stronę sądzonego oprawcy. - Gdybym
miał okazję, odciąłbym ci ten ogon jeszcze raz, bo chyba niczego cię to
nie nauczyło.
Na sali zapanowała głucha cisza. Vaeril przestał
żałować skrzywdzenia polimorfa. Poczuł nawet dziwną dumę. Nie było
powodów, by żałować faceta, który znęca się nad słabszymi i nie wynosi
żadnej nauki z dosadnych lekcji. Elf uśmiechnął się i spojrzał w stronę
zaskoczonego Sorena.
- Coś ty powiedział, kundlu?! - krzyknął mężczyzna. Wściekły ruszył w stronę chłopaka, ale powstrzymali go strażnicy.
- Czy więc przyznajesz się do winy, elfie? - Sędzia najwyraźniej powoli tracił panowanie nad rozprawą.
- Tak - odparł, wzruszając ramionami. - Jednak nim
wydacie ostateczny wyrok, pragnę opowiedzieć resztę historii. Mnie
wierzyć nie musicie, ale byłoby miło, gdybyście wysłuchali zeznań dwóch
kobiet, które tamtej nocy miały zostać prawdziwymi ofiarami tego faceta.
Wraz ze swoim przyjacielem jedynie tamtędy przechodziliśmy. To był
przypadek, a skończyło się jak się skończyło. Mieliśmy zostawić dwie
niewiasty w potrzebie?
- Nic mi nie wiadomo o żadnych poszkodowanych kobietach - odparł sędzia i spojrzał na polimorfa, wyczekując na wyjaśnienia.
- Jedna została poważnie ranna. - Elf ciągnął dalej. - Gdyby nie moja pomoc, kogoś innego sądzilibyście tutaj za morderstwo.
- Oszczerstwa! - oburzył się polimorf.
- Mnie możecie nie wierzyć, ale skoro macie kogoś
ukarać, dobrze byłoby je wysłuchać. - W tym momencie Vaeril podał
dokładny adres kobiet. Odprowadzenie ich do domu było jednak dobrym
pomysłem.
- Weźmiemy to pod uwagę - stwierdził sędzia. Przez
chwilę milczał, głaszcząc się po białej brodzie. - Chociaż twoja
opowieść brzmi przekonywająco, twój towarzysz pytany o twoją tożsamość
dał nam do zrozumienia, że aby kogoś zabić nie potrzebował wspólników.
Czy więc tak naprawdę nie było to planowane morderstwo?
Cały plan Vaeril'a popadł w ruinę. Co strzeliło Sorenowi do głowy, by to powiedzieć?! Musiał jednak brnąć w to dalej.
- Coś ty im znowu naopowiadał?! - zwrócił się w
stronę białowłosego. Była to pierwsza rzecz, jaka przyszła mu do głowy.
To, co starał się zrobić coraz mniej miało sens. Początkowa pewność, że
jego plan się powiedzie, całkowicie zniknęła. Do tego sam bezmyślnie
przyznał się do popełnionej zbrodni. Był skończony.
***
Rozprawa skończyła się. Ostatecznie sędzia był
zmuszony zatrzymać zarówno Sorena, Vaeril'a, jak i polimorfa. Sprawa
miała zostać kontynuowała po wysłuchaniu relacji kobiet.
Tak więc elf szedł za białowłosym prowadzonym
przez strażników. Nawet teraz, będąc w śmierdzącym i ciemnym więzieniu,
nie żałował swojej decyzji. Wierzył, że wszystko jakoś się ułoży. Doszli
w końcu do pustej celi. Vaeril wszedł do niej bez awantur. Chciał
sprawiać wrażenie osoby niewinnej, przypadkowo wplątanej w całą tą
sprawę. Soren cały czas milczał. Elf domyślał się, jak trudna rozmowa
czeka ich, gdy zostaną sami.
Ciężkie metalowe drzwi zamknęły się z głuchym
trzaskiem, całkowicie odcinając pomieszczenie od światła. Cela była
mała. Nikt chyba nigdy nie zaprzątał sobie głowy, by tu posprzątać.
Vaeril'a pocieszał fakt, że polimorf został zamknięty w innym miejscu.
- Nim cokolwiek powiesz, wiedz, że miałem dobry plan - odparł dumnie elf.
- Genialny. Czy uwięzienie tutaj jest jego
częścią? - Soren wydawał się być zmęczony. Jego głos, choć ostry i
kąśliwy, był cichy.
- Udał się w połowie. Skąd miałem wiedzieć, co im powiedziałeś? W życiu bym się nie przyznał, gdyby ktoś mi o tym powiedział!
- Dobrze wiedzieć - mruknął. Choć w celi panował
mrok, elf widział zarys sylwetki białowłosego, który właśnie usiadł na
wyłożonej kamieniami posadce. - Co planujesz więc dalej?
- Wszystko w rękach tamtych kobiet - wyjaśnił. Tak naprawdę nie wiedział, czy jest jakieś inne legalne wyjście z tej sytuacji.
- A co jeśli ich zeznania będą na naszą niekorzyść? Pomyślałeś o tym chociaż przez chwilę?
- Dlaczego miałyby być? - zdziwił się Vaeril. - W
ich oczach jesteśmy bohaterami. Uratowaliśmy im życie. Nie widzę
powodów, by miały nas pogrążyć.
Soren nie odezwał się więcej. Elf usłyszał jedynie
głośne westchnięcie. Domyślał się, jak niezadowolony musi być
białowłosy. Całe jego poświecenie, by go chronić poszło na marne. Vaeril
właściwie sam oddał się w ręce policji.
Nie wiedział, jak długo będą musieli tutaj
siedzieć. Z każdą chwilą trochę zaczynał żałować swojej brawury.
Więzienie to nie było miejsce dla niego. Wolał jednak przyznać się
teraz, niż cierpieć później. Choć wiecznie pozostawał pesymistyczny, tym
razem liczył, że chociaż raz szczęście mu będzie sprzyjać.
Iversen przypominając sobie o ranie Sorena,
uklęknął naprzeciwko niego. Nie uległo to uwadze białowłosego, który
poruszył lekko głową, obserwując poczynania elfa, który właśnie
wyciągnął rękę w jego stronę.
- Co robisz? - zapytał, gdy jego dłoń spoczęła na skroni rogatego chłopaka.
- Ratuję cię od zakażenia - wyjaśnił i użył mocy,
by zasklepić ranę. Minęła chwila, a całemu procesowi leczenia
towarzyszyła nieprzyjemna cisza. - Masz jeszcze jakieś inne obrażenia?
[Soren? Bądźmy dobrej myśli, że jednak się im upiecze]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz