piątek, 15 listopada 2019

Od Sorena do Vaeril'a

Soren buzował z wściekłości, choć dla dobra własnego, a przede wszystkim Vaeril'a, zdecydował się przyjąć kamienny wyraz twarzy, łypiąc na wszystkich spojrzeniem pełnym nienawiści. Ciężki metal ponownie okalał jego nadgarstki, a związany z tym napór, niczym płachta na byka, wzmagał zirytowanie aż do chwili, gdy zniknął wraz ze wkroczeniem do celi. Milczał, nie miał do powiedzenia niczego, co nie skrywałoby za sobą rozwlekłego wywodu i kolejnych zarzutów. Głos Vaeril'a wkrótce przerwał ciszę, wypełniając ją upartymi staraniami wyjaśnienia swych działań. Acedia odpowiadał, jednak nieszczególnie wierzył, że którykolwiek z argumentów mógłby go przekonać - siedział w areszcie zbyt wiele razy, by nie wiedzieć, że to nie miejsce dla takich jak Vaeril. Nim choćby zareagował, uczucie przyjemności, paraliżującej wręcz ulgi wypełniło go od środka, kojąc skrajnie wycieńczony organizm. Elf trzymał palce przy jego skroniach, uparcie lecząc zadane przez żandarmów rany. I choć Soren nie był w stanie ujrzeć swego obecnego oblicza, doskonale wiedział, że siniaki ustąpiły miejsca lekkim, nietrwałym przebarwieniom, a rozcięcia zasklepiły, pozostawiając po sobie jedynie subtelne, ledwo widoczne blizny. Nie odpowiedział na pytanie Vaeril'a, ograniczając się jedynie do rozpięcia guzików zabrudzonej koszuli. Elf skrzywił się na widok szkarłatnych pręg i plam purpury, które bogato zdobiły tors księcia. Zaśmiał się żałośnie, by chwilę później zgiąć się pod wpływem narastającego ponownie bólu - zakrzepła krew odrywała się z każdym ruchem koszuli, zaogniając pozornie zasklepione rany. Dopiero teraz zrozumiał, w jak tragicznym był stanie.
- Bywałem w gorszych sytuacjach. To naprawdę nic takiego. - wysyczał przez zaciśnięte zęby - Zresztą sam się w to wpakowałem, nie potrafię utrzymać języka za zębami. - Swe żałosne położenie próbował przełamać łobuzerskim uśmiechem.
Vaeril jedynie pokiwał głową z politowaniem, ponawiając swój mały, magiczny rytuał. Soren odetchnął z ulgą, wbijając wzrok w swego towarzysza, rozpoczynając na nowo wewnętrzną batalię, która zaczęła się wraz z jego pojawieniem na sali sądowej. Ryzykowanie własnej przyszłości, by chronić niemal obcego mężczyznę, było skrajnie nieodpowiedzialne.
- Myślałeś o tym, co będzie potem? - zapytał w końcu, nie mogąc wytrzymać przygnębiającej ciszy - Gdzie pójdziesz, kiedy już stąd wyjdziemy? O ile wyjdziemy.
- Nie dbam o to. - wzruszył ramionami, choć po jego mimice widać było, że nie mówił całej prawdy - Coś wymyślę, jak zawsze zresztą.
Słodko-gorzką wymianę zdań zakłócił gardłowy śmiech, a samo jego brzmienie sprowokowało Sorena do gwałtownego odepchnięcia Vaeril'a jak najdalej, co poskutkowało przeciągłym warknięciem i pytającym spojrzeniem. Byliby skończeni, gdyby ktoś nakrył ich na wzajemnej pomocy. Białowłosy w pośpiechu zapiął koszulę, a właściwie to, co z niej zostało, by chwilę później spotkać się wzrokiem z dobrze znanym, paskudnym strażnikiem, którego obecność znosił przez ostatnie dni.
- Teraz mam już dwóch nieszczęśników do zabawy. - wyrzucił z przesadnym akcentem - Zobaczymy, który z was jest bardziej odporny.
- Jego też zamierzasz otruć? - Acedia jakby odzyskał zgubną brawurę, owijając zadrapane palce wokół krat celi. - Nie zostaliśmy jeszcze skazani, obejmuje nas immunitet. Słyszałeś kiedyś o domniemaniu niewinności? - Wyszczerzył zęby, w duchu dziękując, że za dzieciaka faktycznie słuchał wykładów swych profesorów.
Strażnik zmierzył go wzrokiem, spluwając pod nogi. Wiedział, że więzień ma rację.
- I tak się z tego nie wywiniecie. - Na jego twarzy ponownie zagościł parszywy uśmiech. - A wtedy odpowiednio się wami zajmę. - Z ostentacją zamachał przygotowaną wcześniej strzykawką, wypełnioną szarawą substancją.
Oddalił się jeszcze szybciej, niż nadszedł, po raz kolejny oddając się bliżej nieokreślonym czynnościom. Jedynym pozytywem całej tej sytuacji był fakt, że strażnik pojawiał się rzadko i na krótko, nie męcząc Sorena swą obecnością. Gdy tylko stukot ciężkich butów ucichł, Acedia ponownie osunął się na ziemię, nie czując się na siłach, by dłużej trzymać się na nogach.
- Wybacz. Nic ci nie zrobiłem? - Kamień spadł mu z serca, gdy Vaeril zaprzeczył. - Gdyby zobaczył, że mi pomagasz, skończyłbyś w podobnym stanie. - Z lekkim wstydem wskazał na kilka pozostałych ran i siniaków.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, choć Sorenowi ciężko było przywołać dokładny temat ich dyskusji. Oboje byli na skraju wytrzymałości, wciąż roztrzęsieni popołudniowym procesem, plotąc od rzeczy, by wkrótce paść z wyczerpania. Sen nadszedł wyjątkowo szybko - do tego pozbawiony koszmarów i nawracających wspomnień. Chłopak pierwszy raz od dawna spał spokojnie, choć w obecnej sytuacji zdawało się to wręcz absurdalne. Obudził go szczęk łańcuchów i podniesiony głos Vaeril'a - otępienie szybko przerodziło się w zainteresowanie, lecz rzucane przez mężczyzn zdania pozbawione jakiegokolwiek kontekstu były dla Sorena całkowicie niezrozumiałe. Zdążył przyswoić jedynie przeraźliwy uśmiech strażnika, nim jego wyjście oznajmiło koniec konwersacji. Elf był wściekły i rozżalony jednocześnie, przypominając tykającą bombę, gotową wybuchnąć w każdej chwili. Ich spojrzenia w końcu się spotkały, lecz Soren nie pisnął choćby słówka, czekając, aż towarzysz pozbiera myśli i sam zdecyduje się na rozmowę - białowłosem naprawdę nie zależało na kolejnej kłótni.
- Poświadczyły o naszej niewinności. - rzucił w końcu, nawiązując do dwójki wspomnianych na rozprawie kobiet - Obwiniły tego cholernego polimorfa i potwierdziły moją wersję wydarzeń. - Wyraźnie podkreślił swą wypowiedź, jakby przypominając Sorenowi o kłamstwach, którymi poił strażników podczas przesłuchań.
- Ale? - zapytał, spodziewając się, że wypuszczenie ich na wolność byłoby za prostym rozwiązaniem
- Szumowina ma pieniądze. Tutaj wszystko, do cholery, rozwiązuje się pieniędzmi. - Vaeril z każdą chwilą coraz bardziej pogrążał się w emocjach. - I uprzedzeniu do obcokrajowców. - Soren poczuł się wyjątkowo żałośnie, że jego narodowość coraz bardziej przybliżała ich do stryczka. - Sędzia łaknie poparcia, nie może przecież skazać przykładnego, poszkodowanego obywatela, by ratować cudzoziemca. - Na tym etapie każde słowo przypominało wyrzut w jego stronę. Nie prosił się przecież o złapanie w granicach Ekhynos.
- Kurwa mać. - Na tym kończyła się w obecnej chwili królewska elokwencja Acedii.
Gardził korupcją, nienawidził jej całym sercem i tuż przed koronacją przyrzekł, że gdy zasiądzie na tronie, dołoży wszelkich starań, by położyć jej kres, a teraz, cóż za ironia, sam stał się jej ofiarą. Zaufanie do publicznych władz i systemu karnego stracił już dawno temu, lecz gdzieś w głębi serca wciąż wierzył, że całą sprawą pokieruje sprawiedliwość i dobro jednostki, a nie ciężki mieszek pełen brzęczących monet. Zaklął pod nosem - był za młody, by ginąć na stryczku. Żałość, gorycz, złość - wszystkie uczucia zlewały się w jedno, potęgowane widokiem bezradnego, zrozpaczonego Vaeril'a. Soren poczuł ukłucie w sercu na samą myśl, że przez jego bezmyślność i pijackie decyzje skazał nikomu winnego mężczyznę na paskudną śmierć - pozbawił marzeń, szansy znalezienia miłości i zestarzenia w spokoju. Jesteś idiotą, Sorenie
***
Nie odzywali się, nie ruszali, ciężko powiedzieć, by w ogóle funkcjonowali, czekając na egzekucję, jak świnie na rzeź. Powieki Acedii stawały się coraz cięższe, lecz przytłaczające poczucie winy nie pozwalało mu zasnąć, zmuszając do bezmyślnej wegetacji i wewnętrznej bitwy z własnymi demonami. Był w kropce, wciąż zbyt słaby, by samemu utorować drogę wyjścia i najzwyczajniej opuścić lochy. Spojrzał w stronę Vaeril'a, który od dobrych kilku godzin spał lub wyjątkowo dobrze udawał, by wymigać się od rozmów. Książę nie winił go ani trochę - jego życie wywróciło się do góry nogami w zaledwie kilka dni, obierając wyjątkowo niewdzięczny tor. Soren westchnął ciężko, wpatrując się w ciemną, pustą głębię korytarza, gdy nagły impuls wstrząsnął jego ciałem. Dlaczego siedział i użalał się nad sobą, zamiast działać? Nie zachowywał się tak, jak zazwyczaj - dumny i butny następca Acediów już dawno zaryzykowałby wszystko, by ratować życie.
- Raz kozie śmierć. - mruknął pod nosem, podchodząc bliżej krat oddzielających go od wolności
Zamknął oczy, wytężając wszystkie zmysły, próbując wykrzesać choć odrobinę mocy. Gwałtowne szarpnięcie i zderzenie z lodowatą posadzką zdecydowanie nie było tym, czego się spodziewał, lecz, ku niebywałej uldze, poskutkowało. Dyszał ciężko, zdając sobie sprawę, że ogromna ilość obcej trucizny wciąż płynęła w jego żyłach, wydzierając resztki sił witalnych, jednak był już po drugiej stronie - teraz wystarczyło jedynie improwizować. Otrzepał ubrania z kurzu, skradając się w stronę, w którą każdego dnia udawał się znienawidzony strażnik - być może tam odnajdzie wolność. Niezliczona ilość schodów stawała się nużąca, lecz wkrótce zaprowadziła Sorena do niewielkiego pomieszczenia, z którego odchodziły dwie pary drzwi. Zawahał się, które z nich powinien otworzyć, by nie pogrążyć się jeszcze bardziej. Dylemat szybko rozwiązało dochodzące z lewej strony, sugestywne dyszenie, wywołujące ciarki na plecach Acedii - z całą pewnością nie chciał oglądać oprawcy w negliżu. Zdegustowany skierował się na prawo, trafiając do pokoju przypominającego w pośpiechu zagospodarowany salonik, do tego wyjątkowo brudny i pozbawiony dobrego smaku. Nie potrzebował zachęty, by rozpocząć poszukiwania - gospodarz najprawdopodobniej nie postawi tu nogi w najbliższym czasie. Szuflady pełne były alchemicznych składników i podejrzanie wyglądających przedmiotów, służących najprawdopodobniej jako osobliwe narzędzia tortur. Soren wzdrygnął się na samą myśl, że mógłby stać się testerem któregoś z nich. Po trwającej wieki szperaninie w jego dłoniach w końcu zabrzęczał pęk miedzianych kluczy. 
- Najłatwiejsza część za nami. - mruknął sam do siebie, szybko ulatniając się ze strażniczego skrzydła
W drodze powrotnej kilkukrotnie przystawał, ukrywając się w cieniach na samo brzmienie ciężkich kroków. I choć nikogo nie spotkał, wolał zachować wzmożoną ostrożność - strach pomyśleć, jak przyłapanie Sorena mogłoby odbić się na wciąż leżącym w celi elfie. Podczas skradania Acedia miał sporo czasu, by zastanowić się, co zamierza zrobić, jeśli pomyślnie uciekną z aresztu. Miał wiele kuszących możliwości, w przeciwieństwie do Vaeril'a, który nie mógł najzwyczajniej powrócić do wcześniejszego życia, udając, że cała sprawa nigdy nie miała miejsca - miejskie społeczności były zbyt małe, by jego wyjście na wolność nie niosło ze sobą poważnych konsekwencji. Musiał uciec z miasta, przynajmniej na pewien czas, nawet jeśli niekoniecznie tego pożądał. Soren zaklął pod nosem, zdając sobie sprawę, że nie ma nawet pewności, czy elf miałby dokąd się udać. Wtem, jak grom z jasnego nieba, w głowie księcia zrodziła się wyjątkowo nieodpowiedzialna myśl, będąca jednak jedyną opcją, dzięki której Vaeril nie wylądowałby na ulicy. Kanały pod miastem od lat służyły członkom Gildii jako tymczasowa kryjówka, gdy pojawiali się na terenie Ekhynos - zapieczętowane magią, niewielkie domostwo, w którym po udanych morderstwach wyczekiwali chwili, w której mogliby bezpiecznie opuścić miasto. Był sceptycznie nastawiony do tego pomysłu, obawiając się niewygodnych pytań, które mógłby zadać jego towarzysz, jednak rozbrzmiewające z tyłu głowy poczucie odpowiedzialności sprawiało, że postrzegał tę opcję za najlepszą z możliwych. W duchu błagał jednak, by nie zastał w środku żadnego ze swych nieszczęsnych współmorderców. 
Wkrótce pojawił się przed kratami, z trudem zauważając zwiniętego przy ścianie elfa. Westchnął ciężko, przekręcając klucz w zamku, wywołując tym samym przeciągłe skrzypnięcie. Skrzywił się, nasłuchując ewentualnych kroków zaalarmowanych strażników, które, ku ogromnej uciesze, nie nadeszły. Hałas zwrócił również uwagę Vaeril'a, jednak panujący wokół półmrok uniemożliwił Sorenowi dostrzeżenie wyrazu jego twarzy.
- Wiem, że po tym wszystkim nie masz żadnych powodów, żeby mi zaufać, ale musimy stąd uciekać. - wyrzucił na jednym tchu, łapiąc się za pulsujący bólem brzuch - Najlepiej poza granice miasta. Przynajmniej na jakiś czas. - Wyciągnął dłoń w stronę swego towarzysza niedoli, choć wewnątrz naprawdę obawiał się jego reakcji.

[Vaeril? c: ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz