sobota, 16 listopada 2019

Od Ayany do Lu

Ayana z cierpliwością wysłuchała opowieści swego towarzysza, chłonąc każdy szczegół, który wydał się jej interesujący. Początkowe zdziwienie i lekka złość związana z zatajoną, rycerską naturą minęła wraz z chwilą, w której poznała dokładne powody zdystansowania Lutobora. W jej głowie przewinęły się wszystkie chwile, w których mężczyzna zabłysnął sprawnością fizyczną i godną żołnierza siłą - wykonywane przezeń ruchy, przyjmowane pozy, jak i sam sposób bycia w jednej chwili stały się zupełnie jasne, łącząc porozrzucane dotychczas w eterze niewiadome. Opowieść skończyła się jednak równie szybko, jak zaczęła, a Taghain ze smutkiem wypisanym na twarzy zniknął w kajucie. Ayana siedziała na pokładzie jeszcze przez chwilę, długo wahając się, czy w ogóle powinna zareagować i podążyć śladami mężczyzny. Nie rozgryzła jeszcze, jak działała jego psychika - w chwilach takich, jak ta Sardothien preferowała samotność i byłaby rozczarowana, gdyby ktoś zdecydował się ją naruszyć. Pełna obiekcji ruszyła jednak przed siebie, bez skrępowania przekraczając próg kajuty. Mężczyzna siedział na prowizorycznym, niestabilnie wyglądającym łóżku, wyglądając, jakby miał w każdej chwili wybuchnąć płaczem. Dziewczyna przekrzywiła głowę, nie będąc pewną, jak wypadałoby się zachować - miała wiele talentów, jednak rozmowy motywujące i próby pocieszania zdecydowanie do nich nie należały. Lutobor przyglądał się jej z uwagą, wyczekując reakcji, nie poruszając się nawet o milimetr, gdy Sardothien usiadła tuż obok, łapiąc go za rękę. Robiła tak, gdy Soren stresował się przed audiencjami. Próbowała wykrzywić usta w delikatnym uśmiechu, jednak panujący wokół półmrok skutecznie przekonał ją, że nie ma po co się wysilać - Lu i tak niczego by nie zobaczył.
- Szczerość za szczerość. Też jestem ci winna wyjaśnienia. - skwitowała, wzdychając przy tym ciężko. Takie rozmowy zawsze przychodziły jej z ogromnym trudem. - Przez całą twoją opowieść czułam zazdrość. Masz dobre relacje z matką, z Nancy, tymczasem ja unikam rodziców jak ognia, siostra od lat próbuje mnie otruć, a wujek siedzi nie wiadomo gdzie, produkując masowo polimorfy. - Spojrzała wymownie w kierunku Lutobora. - Prawdziwie kochająca rodzina. Mogę cię zapewnić, że spotykanie się z nimi na święta to czysta przyjemność. Zwłaszcza że połowa z nich nie ma pojęcia o nekromancji, a druga najchętniej wygadałaby moją słodką tajemnicę całemu światu.
Zamilkła na chwilę, jakby licząc, że mężczyzna wesprze ją w wyczerpującym monologu, jednak nie odezwał się choćby słowem. Ani jednego pytania. Ayana nie miała pojęcia, o czym powinna opowiadać, by nie zanudzić go na śmierć.
- Pewnie zastanawiasz się, o co chodziło tamtej nimfie. - Zaczęła po chwili, chociaż jej głos drżał z lekka, zdradzając zestresowanie związane ze zdradzeniem tak poufnej informacji. - Soren jest moim przyjacielem, można powiedzieć, że pomogłam go wychować. Byłam przy nim we wszystkich trudnych chwilach, a on odwdzięczył się tym samym, nie opuszczając mnie nawet na sekundę. - Uśmiechnęła się na wspomnienia wszystkich spędzonych wspólnie lat. - A potem zniknął i nie pojawił się nigdy więcej. Tamtego dnia usłyszałam o nim po raz pierwszy od czterech lat i straciłam nad sobą panowanie. Boję się, jak bardzo ten dzieciak zniszczył sobie życie. - Z trudem powstrzymywała głos od załamania. - Ale koniec tego dobrego.
Poderwała się gwałtownie, stając naprzeciwko Lutobora. Pomimo ciemności, Ayana mogła przysiąc, że wywrócił oczami, szykując się na ponowną, wyjątkowo gwałtowną zmianę nastroju swej towarzyszki. Dziewczyna wyszczerzyła zęby w wyjątkowo złośliwym, jak na siebie uśmiechu, sprawnym ruchem wydobywając spod szat złoty ryngraf zawieszony na delikatnym łańcuszku. Połyskujący na nim herb odbijał nikły, wpadający do kajuty blask księżyca, dając pozorne źródło światła, dzięki któremu rozmówcy w końcu mogli dostrzec swoje twarze.
- Wiedz, że bliska przyjaciółka rodziny królewskiej i była doradczyni króla Lionela Acedii nie wybacza kłamstw, tym samym skazując cię na ciche traktowanie aż do odwołania. - Pokazała mu język, niemal wybuchając śmiechem na widok zmieszanej miny Lutobora.
Opuściła kajutę w wyjątkowo dobrym humorze, niemal natychmiastowo kierując się do łóżka.
***
Pomimo kilku prób zagajenia rozmowy z jego strony, Sardothien nie zamierzała złamać raz danej obietnicy, odczuwając niewyobrażalną satysfakcję, gdy zbywała Lutobora machnięciem ręki. Żeglowali w milczeniu, przerywanym jedynie przez szum fal i zapewnienia mężczyzny, że niedługo dopłyną na stały ląd. Gdy faktycznie dobili do portu, Ayana pisnęła ze szczęścia, czując pod nogami stabilny grunt, dający poczucie bezpieczeństwa. Nie czekając na Lutobora, wmieszała się w tłum, chłonąc egzotycznie piękne Vertfolque, którego nie miała okazji ujrzeć od lat. Niczym dziecko wpatrywała się w kolorowe, regionalne stroje i dziko rosnące kwiaty, nim przypomniała sobie, w jakim celu tu przybyła. Gwałtownie spoważniała, odnajdując Taghaina w tłumie. Stanęła przed nim, krzyżując ręce na piersiach, obdarzając sztucznie znudzonym spojrzeniem.
- Śluby milczenia chwilowo zakończone. Prowadź do rycerskiej siedziby. - mruknęła, przeciągając każdą sylabę - Jeśli się zgubimy, naślę na ciebie gwardię królewską i Francescę.

[Lu?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz