poniedziałek, 25 listopada 2019

Od Sorena do Vaeril'a

Pociągnął kolejny łyk cierpkiego napoju, a jego usta wykrzywiły się w niezadowolonym grymasie. Antagonistyczna trutka ulatniała się wraz z przyjmowanym antidotum, lecz płynące w żyłach, rodzime toksyny zdawały się płonąć żywym ogniem. Z każdym opuszczającym usta przekleństwem coraz bardziej wątpił w sens dalszego leczenia, jednak stan słabości, w którym nie potrafił obronić się przed niższymi rangą zabójcami, wprawiał go w nastrój godny dekadenty. A życie nasze nic niewarte.
- Nie spodziewałam się, że tak szybko go zostawisz. - Aerwyna pojawiła się w salonie, natychmiastowo zagęszczając atmosferę. - Obstawialiśmy, że już się dzisiaj nie zobaczymy. - Puściła do niego oczko, opadając na fotel po przeciwnej stronie.
Soren skwitował jej wypowiedź przeciągłym westchnięciem, poważnie żałując, że kiedykolwiek postawił stopę w tym domostwie. Gdyby nie pulsujące pieczenie paraliżujące całe jego ciało, już dawno ulotniłby się z pokoju, kierując do własnej sypialni. Trwał jednak w bezruchu, nie spoglądając nawet na siadającego tuż obok Craag'a. Mężczyzna śmierdział tabaką i mokrą sierścią, zupełnie przecząc całkiem przyzwoitej prezencji. 
- To nie wasz interes. - Soren odezwał się w końcu, przyjmując kolejną dawkę odtrutki. - Podobnie jak obecność elfa. Jeśli zobaczę, że węszycie zbyt blisko, skończycie w padole. - Spojrzenie, którym ich obdarzył, zdecydowanie pobiło podłością wszystkie, którymi dotychczas dysponował. - Mówię w szczególności do ciebie, paskudko. 
Syrena żachnęła się, obnażając zęby. Białowłosy doskonale wiedział, że nienawidziła uwag uderzających w jej aparycję, a on nie zamierzał się w tej kwestii powstrzymywać. W pełni zasłużyła na niełaskę z jego strony.
- Spokój! Nie zapominaj, po co tu jesteśmy. - Choć Craag z całą pewnością zwracał się do Aerwyny, jego oczy powędrowały prosto na Sorena. - Przynajmniej tej misji mogłabyś nie spieprzyć.
- Po co tu jesteście? - zapytał, przeskakując wzrokiem pomiędzy rozmówcami - Wątpię, że to spojrzenie było przypadkowe.
Zmarszczył brwi, siadając na skraju kanapy. Cała sytuacja zaczynała go przytłaczać, a odkrywane kolejno karty komplikowały ją coraz bardziej. Po kilkudniowym maratonie pijaństwa i tortur marzył jedynie o chwili spokoju, a nie tajemniczych szyfrach i niedopowiedzeniach. Towarzysze nie pisnęli choćby słowa, podając mu jednak starannie złożony list, ozdobiony czarną pieczęcią, której widok momentalnie odebrał mu mowę. Chwilę zwlekał, nim ostrożnie rozwinął wiadomość, lustrując gęsto spisane słowa. Nieuzasadniona aktywność. Niekompetentność niegodna Gildii. Więzienie. Twoje dni są policzone. Każde kolejne zdanie napawało Sorena nieznanym dotychczas rodzajem irytacji i psychicznego wyczerpania - ze wszystkich kar tego świata, reprymenda od mistrza była ostatnim, czego potrzebował. 
- A więc Festus chce mnie widzieć. - Westchnął teatralnie, udając, że wiadomość nie wzruszyła go ani trochę. - I naprawdę wysłał was jako nędznych listonoszy? Mógł skontaktować się bezpośrednio ze mną.
- Wątpił, że wyjdziesz z tego więzienia. - Aerwyna obdarzyła go prawdziwie paskudnym uśmiechem. - Mieliśmy cię wyciągnąć, ale wygląda na to, że staruszek cię nie docenił. 
- Nikogo nie docenia. - Wtrącenie ze strony satyra brzmiało jak marna próba rozładowania atmosfery. - Podkreślił, żebyś pojawił się najszybciej, jak tylko możesz. Wiesz, że ten stary Kambion nienawidzi czekać.
Oczywiście, że wiedział. Jako młodzik niejednokrotnie doświadczył tego na własnej skórze. Acedia skrzywił się na samą myśl o możliwym spotkaniu z Festusem, a świadomość, że prędzej, czy później zmuszony będzie poinformować o tym Vaeril'a zdawała się jeszcze gorsza. Kilka godzin temu cudem uniknęli stryczka - nawet jak dla niego, było to zdecydowanie zbyt wiele rewelacji, jak na jeden dzień. Uniósł się niezgrabnie, ciskając list prosto w języki rozpalonego w kominku ognia. 
- Zregeneruję się i ruszę w drogę. - mruknął, nie do końca pewien, czy którykolwiek z rozmówców go usłyszał
Ospałym krokiem ruszył po schodach, zatrzymując się na chwilę przed drzwiami elfa. Pięść powędrowała ku ich drewnianej powierzchni, w ostatniej chwili powstrzymując się od zapukania. Nie dzisiaj. Zrezygnowany zamknął się więc w swojej siedzibie, bezskutecznie próbując zasnąć.
***
Gdy w końcu zdecydował się powrócić do świata żywych, zorientował się, że minęła niemal cała doba. Szybka kąpiel zmyła resztki zakrzepłej krwi i z całą pewnością otrzeźwiła znużony niewielką ilością snu umysł. Ubrany w lekkie, zdecydowanie zbyt wyzywające odzienie ruszył na dół w nadziei, że znajdzie cokolwiek, co pomogłoby mu odciągnąć myśli od nadciągającej wizyty na Ziemii Niczyjej. Dobiegające z kuchni hałasy wywołały niezadowolony grymas na jego twarzy, a towarzyszący temu widok dwójki zabójców, zasypujących Vaeril'a toną niewygodnych pytań czynił całą sytuację jeszcze gorszą. Przecież wyraził się jasno. Duet wykazał się jednak zdrowym rozsądkiem, w jednej chwili przypominając sobie o wczorajszej rozmowie i czym prędzej opuścił pomieszczenie. Soren milczał jeszcze przez chwilę, upewniając się, że nie zawrócą, kierowani swymi żądnymi plotek sercami.
- Czego od ciebie chcieli? - burknął, opierając się o zlokalizowany w centrum stół
Vaeril unikał odpowiedzi, jakby odgryzając się w ten sposób za każdy raz, kiedy Acedia potraktował go w podobny sposób. Szybko się uczył. Białowłosy nie pozostawał jednak bierny, odbijając piłeczkę niewygodnych pytań. Jak ci smakowało? Czy dobrze spałeś? Odtrutka zadziałała? Musiał brzmieć i wyglądać doprawdy żałośnie.
- Coś się stało? - Głos Vaeril'a był delikatny, zupełnie inny od wszystkich tonów, do których zdążył się już przyzwyczaić. 
- Nie. Czuję się doskonale. - wyrzucił bez chwili zastanowienia - Chciałem się tylko upewnić, że nic ci nie zrobili. Skoro jesteś bezpieczny, to ja się ulotnię. - Odwrócił głowę, sprężystym krokiem zmierzając do wyjścia.
Chciał wrócić do pokoju i znów odciąć się od świata aż do chwili wyjazdu, jednak wiedział, że po tym wszystkim Vaeril zasługiwał na porządne wyjaśnienia. Soren namieszał mu w życiu do tego stopnia, że szczytem chamstwa byłaby notoryczna ucieczka od odpowiedzialności. Westchnął więc ciężko, zaciskając palce wokół framugi, nieznacznie ją wgniatając. Jednym susem przeskoczył na krzesło naprzeciw Vaeril'a, posyłając mu spojrzenie ociekające tak wieloma sprzecznymi emocjami, że on sam miałby problem z ich poprawnym odczytaniem.
- Tak naprawdę jest beznadziejnie. - Uniósł dłonie w geście poddania. - Muszę wyjechać. Jutro ma mnie tu nie być. - Nerwowo zastukał palcami o blat stołu.
Widział złość i rozczarowanie przemykające po twarzy towarzysza, gdy analizował jego słowa. Soren zamilkł, coraz bardziej wątpiąc, czy zdradzanie dalszych szczegółów nie skończyłoby się pojedynkiem na śmierć i życie. 
- Mało ci kłopotów? - Vaeril mruknął w końcu, a fakt, że wciąż nie podniósł głosu, stresował Acedię jeszcze bardziej. Wrzaśnij, bo zaraz zwariuję. - Najpierw prawie przez ciebie giniemy, chowamy się po kanałach jak byle szczury, a teraz próbujesz zniknąć nie wiadomo gdzie? Nie możesz tak po prostu udawać, że nie zniszczyłeś mi życia! - Jego głos był opryskliwy, całkowicie odmienny od tego, który usłyszał, gdy wszedł tu zaledwie kilka minut temu.
- Osoba, z którą muszę się spotkać, jest wyraźnie mną rozczarowana. - zaczął powoli, nawiązując kontakt wzrokowy ze zdenerwowanym elfem - Nie zostawia jednak śladów. I zrobi wszystko, żeby pozbyć się dowodów mojej porażki. - Soren miał nadzieję, że Vaeril zrozumie bezpośrednią aluzję do nieszczęsnego procesu. - Tyczy się to też twojego udziału. Może uda mi się to wszystko naprawić. - Posmutniał, przygryzając wargę. Szczerze wątpił, by zdołał wynegocjować z Festusem łaskę dla kogoś spoza gildyjnych kręgów. 
Nie spojrzał w stronę Vaeril'a - być może chciał dać mu więcej przestrzeni, a może najzwyczajniej konsekwencje jednej, podjętej w stanie nietrzeźwości decyzji zaczęły powoli go przytłaczać. Cokolwiek nim kierowało, nie pozwalało poprzestać na pojedynczych wyjaśnieniach, rzucając na język coraz to nowsze konkluzje.
- Nie zmuszam cię, żebyś jechał ze mną. Nawet bym się na to nie zgodził. - W końcu zdecydował się odpowiedzieć na jego spojrzenie, zaszczycając elfa pozornie poważną ekspresją. - Jeśli wrócę, będziesz mógł wrócić do domu i robić to, co wcześniej. Może w ten sposób odpokutuje za bycie skończonym idiotą.
Obietnica zdawała się jednocześnie podpisanym na samego siebie wyrokiem śmierci. Soren doskonale wiedział, że Festus należał do osób szczególnie nieobliczalnych, a zdetronizowany książę niejednokrotnie zaszedł mu za skórę swym bezczelnym zachowaniem. Gdzieś w głębi serca liczył jednak, że szczęście mu dopisze i zdoła powrócić żywo z niespodziewanej ekspedycji.

[Vaeril? ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz