Minęło już prawie pół roku, od
kiedy Lutobor opuścił granice kraju. Porreira tętniła życiem jak zawsze, na
ulicach grali artyści, tańczyły piękne kobiety, a z bazaru unosiła się woń
lokalnego jedzenia. Polimorf pozwolił sobie zapomnieć na chwilę o towarzyszce i
cieszyć się chwilą. Nie trwało to długo, gdy czarnowłosa zagrodziła mu drogę z
założonymi ramionami.
- Prowadź do rycerskiej siedziby.
- Wedle życzenia mademoiselle.
Sam z chęcią zobaczę po latach swoich mentorów. - Uśmiechnął się, po czym
wskazał drogę. Po chwili zwrócił szeptem uwagę Ayanie. - Wiedz jednak, iż idąc
po mojej prawicy, ludzie uznać cię mogą za moją lubą, co kraj to obyczaj.
Oczywiście, mnie to nie przeszkadza, jednak zważając na twoje samopoczucie,
zalecam, abyś stanęła po lewej stronie.
Policzki Sardothien pokrył lekki
rumieniec, po czym zmieniła stronę, szturchając przy tym Lutobora. Nie musieli
udawać się daleko, gdyż Akademia Rycerska Porreiry, była także siedzibą główną
wojsk królewskich, a stała ona cztery przecznice od portu, zaraz przy rynku.
Widok budowli zapierał dech w piersiach niejednego przybysza. Samo wejście do
budynku zdobione było pięknymi kariatydami, a całą wieżą była jedną wielką
płaskorzeźbą, przedstawiającą scenę walki. Szczyt wieży przyodziany był w
kryształowy zegar, mieniący się w promieniach słońca. Choć zarówno Taghain, jak
i Sardothien widzieli budynek wiele razy, oboje z radością i podziwem patrzyli
na marmurową budowlę. Przy głównej bramie stało dwóch strażników, polimorf
podszedł do nich z towarzyszką i przywitał się w ojczystym języku, po czym
weszli do środka. Korytarz akademii był równie piękny, co wieża wejściowa,
jednak zachwycał on swoją skromnością. Jedyną ozdobą były kryształowe witraże w
jasnych odcieniach, każdy przedstawiający inne wydarzenie historyczne. Nie
minęło pięć minut, gdy na ich drodze pojawił się wysoki, dobrze zbudowany
mężczyzna. Elf szedł z otwartymi ramionami i uśmiechem, patrząc na Lutobora,
ten odwzajemnił uśmiech.
- Fàilte Taghain! Dawno się nie
widzieliśmy, towarzyszu! - Mężczyzna donośnym głosem przywitał polimorfa. -
Witam też panią, chyba się jeszcze nie znamy. - Ukłonił się przed nekromantką z
uśmiechem.
- Fàilte dowódco! - Lutobor
położył prawą dłoń na ramieniu i ukłonił się przed elfem.
- Po cóż te konwenanse Lutoborze?
Gdyby nie twój ojciec, sam dobrze wiesz. Jesteś mi jak rodzina. - Mężczyzna
przełknął tylko ślinę i kontynuował. - Chodźcie szybko, ach, przepraszam, gdzie
moje maniery. Nazywam się Xander, madame.
- Ayana Sardothien, miło mi pana
poznać.
Przywitał ich sam Xander Chiffon
I, dowódca armii królewskiej, dyrektor akademii oraz osobisty mentor Lutobora.
Po kilku minutach znaleźli się w gabinecie, wpierw chwilowo rozmawiali o
podróży, Lu wspomniał, iż przebyli przez Ocean Nieznany, po czym przeszli do
sedna. Ayana wyjęła list zlecający zabicie jej osoby. Lutobor przysunął go na
biurku i wskazał na podpis i pieczęć znajdujące się na nim.
- Pieczęć na pewno pochodzi z
Vertfolque, jednak pierwszy raz ją widzę. Czy wiesz, do kogo należy? To sprawa,
być może, wagi światowej. - Mężczyzna bardzo spoważniał, miał nadzieję, że
dowódca jakoś im pomoże.
- Ach tak, rzeczywiście rzadko
kiedy widuje się ową pieczęć. Należy ona do pewnego monarchy pochodzącego z
Linceiras. - Chiffon zamyślił się chwilowo. - Jednak przesiaduje on obecnie
bardziej na południu, w małej miejscowości Tohetes, jedynej oazie na pustyni
centralnej. - Spojrzał na polimorfa surowym wzrokiem. - Wiesz, że nie możemy
się w to mieszać, zabicie urzędnika uchybiłoby renomie akademii. W najlepszym
wypadku musielibyśmy ci odebrać tytuły.
- Dobrze zdaję sobie z tego
sprawę. Dziękuję za pomoc, wiele ci zawdzięczam. - Taghain spojrzał na Ayanę i
wstał. Dziewczyna wstała razem za nim i skierowali się do wyjścia. - Jeszcze
raz Ci dziękuję mistrzu.
- Nie mogę cię powstrzymać synu,
decyzja oczywiście należy do ciebie, jednak przemyśl sprawę jeszcze raz.
Namárie towarzyszu, niech droga będzie ci szeroka.
Opuścili siedzibę armii tak
szybko, jak się tam znaleźli. Razem usiedli na rynku i rozwinęli mapy.
- Czyli kierujemy się na południowy
zachód? Zajmie nam to dobry tydzień drogi. - Ayana spojrzała na Lu pytająco.
- Muszę cię zmartwić, ale wpierw
musimy udać się na północ, poza granice do Ahlai.
- I mamy nadrobić drogi o dwa
dni? Nie ma mowy! Po co byś chciał tam iść? - Podirytowana dziewczyna spojrzała
z pretekstem na polimorfa.
- Jest tam ktoś ważny, kogo muszę
zobaczyć, nie przyjmuję odmowy. - Wyraz twarzy Taghaina był bardzo poważny, a
spojrzenie zdeterminowane.
Ayana tylko skinęła głową,
ostatni raz takie spojrzenie miał podczas walki z niewidzialną nimfą. Wolała
nie dyskutować na ten temat i tym razem posłuchać towarzysza.
Przed podróżą oczywiście nie
obyło się bez zrobienia odpowiednich zapasów, oboje rozkoszowali się widokiem
lokalnych przysmaków, nie można było też opuścić stolicy, bez zakupienia
delikatnych tkanin i odzień. Ayanie wręcz lśniły oczy na widok nowo zakupionych
rzeczy. Kilkukrotnie porównano ich przy straganach do pary, czy nawet
małżeństwa, co zazwyczaj kończyło się śmiechem polimorfa i uderzeniem go przez
Ayanę, lecz kilkukrotnie się zarumienili. Przygotowani na podróż, wyruszyli
wieczorem.
~*~
Podróżowali całą noc, o świcie
odpoczęli pod drzewem. Po chwili znowu ruszyli, w międzyczasie Ayana próbowała
pobudzić swoją magię jednak nadal bezskutecznie. Gdy zmrok znowu zapadał, oboje
opadali ledwie z sił. Postanowili zrobić jeszcze jeden postój, aby nad ranem
dotrzeć na miejsce. Choć nekromantka spała z założonym plecakiem w niewygodnej
pozie jak dziecko, to polimorf nie mógł zmrużyć oka. Wziął dziewczynę na plecy
i niosąc ją oraz bagaż ruszył dalej. Ayana tylko otworzyła na chwilę oczy, ale
po chwili zapadła z powrotem w sen. Obudziły ją promienie słońca, Taghain nadal
nią niósł w ciszy, po czym zatrzymał się przy ogrodzeniu małego gospodarstwa.
- Szedłeś całą noc? Powinieneś
odpocząć, musisz mieć siły, by dalej iść, przecież...
- Już jesteśmy. - Polimorf z
szerokim uśmiechem na twarzy patrzył przed siebie. Odstawił Ayanę na ziemię i
przetarł zmęczone oczy.
- Tutaj? Chciałeś odwiedzić ten
dom? - Zdziwiona lekko czarodziejka spojrzała na towarzysza. Gdy ten otworzył
bramkę i ruszył w stronę drzwi, podążyła za nim.
Oboje stanęli przed drewnianymi
drzwiami, domek był zadbany, wokół rosło pełno kwiatów, a na ganku stygło
świeże ciasto. Taghain podniósł rękę, by zapukać do drzwi, chwilowo się
zawahał, aby po chwili trzykrotnie zastukać. Drzwi otworzyły się a stałą w nich
blond dziewczyna, otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, po czym uśmiechnęła się
szeroko i objęła oboje. Po chwili Lu uspokoił dziewczynę i wszedł do środka, a
Nancy chwyciła Ayanę za rękę i zaciągnęła do środka. Choć z pozoru niewielki,
dom był bardzo przestrzenny, znajdowały się na parterze pokój, łazienka,
kuchnia i jadalnia z wyjściem na taras. W pokoju gościnnym znajdowały się
schody, prowadzące na górę. Polimorf od razu udał się do kuchni, odchylając
girlandy wiszące w przejściu, stanął za średniego wzrostu kobietą. Była to
kobieta bardzo piękna, jej ciemne lekko kręcone włosy sięgały aż do bioder,
oliwkowa skóra pięknie komponowała się z ciemnymi oczami, które w blasku słońca
nabierały jednak lekko bursztynowy odcień. Pod jej smukłym nosem, znajdowały
się wydatne usta. Kobieta odwróciła się powoli, zauważając czyjąś obecność.
Polimorf stał z otwartymi ramionami, by po chwili objąć kobietę, zdeterminowany
rycerz w jednej chwili stał się czułym i zapłakanym chłopcem. Oboje jeszcze
chwile rozkoszowali się uściskiem, gdy Lu wskazał dłonią w stronę Ayany,
przecierając oczy.
- Mamo, to jest Ayana. Ayano, to
moja mama i Nancy, o której ci już wspominałem.
Po kilku chwilach, oboje zostali
ugoszczeni w rodzinnym domu polimorfa. Nie obyło się bez poczęstunku i długich
rozmów. Czas powoli leciał, aż zapadł już zmrok.
- Synu, mogłeś powiadomić nas w
liście o zaręczynach, lepiej byśmy was ugościli! - brunetka uśmiechnęła się do
towarzyszki.
- Nie! T-to nie tak! My tylko
razem pracujemy! - Chłopak poczerwieniał ze wstydu i zakrztusił się jedzeniem.
[Ay? Weź sie jakoś ratuj z tej sytuacji xD]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz