piątek, 15 listopada 2019

Od Ayany do Lu

Ayana zaklęła pod nosem. Ostatnią rzeczą, której obecnie potrzebowała, był niewidzialny przeciwnik, który z jakiegoś powodu próbował skrócić ją o głowę akurat w chwili, gdy pozbawiono ją mocy. Cóż za cudownie ironiczny zbieg okoliczności. Sardothien nienawidziła chwil, w których nie mogła sama o siebie zadbać, będąc całkowicie zdaną na łaskę drugiej osoby - była na to wszystko zdecydowanie za stara. Nie czekali długo, nim niewidoczny oponent zaatakował ponownie, zderzając się z metalowym ramieniem Lutobora. Mężczyzna odbił jeszcze kilka ataków, walcząc wyjątkowo zaciekle, wprawiając tym samym Ayanę w niemałe zdumienie - nie sądziła, że potrafił bić się z tak zaskakującą skutecznością. I choć wyczulone zmysły nie dziwiły jej ani trochę, widoczne zwierzęce elementy same prosiły się o wysunięcie takich wniosków, jednak siła fizyczna była elementem, którego nigdy nie wzięła pod uwagę. Nekromantka czuła się żałośnie sama ze sobą, ograniczając swą rolę jedynie do wykonywania uników i nieodstępowania polimorfa na krok, obawiając się o własne życie - w chwilach takich, jak ta zaczynała żałować, że za czasów swej zamkowej kariery odmawiała każdego fizycznego treningu, do których tak żarliwie ją namawiano. Była wówczas przekonana, że magia w zupełności wystarczy, by poradzić sobie z trudnościami życia w Roanoke - żałosne, jak tragicznie się to na niej odbiło. Świst powietrza przemknął jej tuż obok ucha, pozbawiając przy okazji kilku kosmyków czarnych jak smoła włosów. Dziewczyna westchnęła zaskoczona, czując, jak jej serce gwałtownie zwalnia - każdego dnia obcowała ze śmiercią, utrzymywała z niej, traktując jak przedmiot handlu, jednak sama nie zamierzała witać się z nią tak szybko, miała zbyt wiele planów i marzeń, by sczeznąć na pierwszym lepszym polu. 
Do jej uszu dotarł agonalny jęk i huk zderzającego się z ziemią ciała. Podążyła za morderczą melodią, a jej oczom ukazał się wyjątkowo zaskakujący obrazek - Lutobor przygniatał do ziemi wątłą, odzianą w czerń kobietę o niebywałej urodzie. Nimfa. Wiła się i klęła jak szewc, próbując wyrwać z niewygodnego położenia, lecz bezskutecznie, Taghain nie wyglądał, jakby zamierzał tak szybko odpuścić. Sardothien zbliżyła się, wciąż zachowując bezpieczny dystans, z uwagą studiując zmieniające się ekspresje niespodziewanej towarzyszki. Gdy ich spojrzenia w końcu się spotkały, obnażyła zaostrzone zęby, spluwając nekromantce pod nogi. 
- Dość tego. - Lutobor warknął, znacznie agresywniej, niż kiedykolwiek wcześniej - Wytłumacz, co się tu dzieje.
- Po moim trupie, pchlarzu. - syknęła, lecz zwiększony nacisk ze strony polimorfa szybko rozplątał jej język - Ktoś sporo zapłacił za jej głowę, podobno odgrywasz ważną rolę w całej tej szopce. - Wymownie spojrzała w kierunku Ayany. - Średnio obchodziła mnie ta misja. Ale jest ktoś, kto zdecydowanie przejąłby się twoją śmiercią, suko. - Śmiała się przez łzy, ponawiając próby wyrwania się z pułapki. - Może twoja głowa w końcu utarłaby nosa Sorenowi. Ten dupek strasznie się rządzi, wiedziałaś o tym? Żałuję, że nie mogę zamordować was obu.
Sardothien poczuła, jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa, a źrenice rozszerzają do granic możliwości. Po tylu latach bezczynności zaczęła tracić nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek usłyszy to imię, a z całą pewnością nie spodziewała się, że padnie ono z ust kogoś, kto kilka minut wcześniej pragnął pozbawić ją życia. Nie była pewna, czy nimfa łgała jak pies, czy faktycznie coś łączyło ją z zaginionym od lat księciem. Ayana wiedziała jednak, że nie pozwoli nikomu wycierać własnych grzeszków jego nazwiskiem, do tego wyrażając się o nim w tak niepochlebny sposób. Emocje kumulowały się w jej wnętrzu, mieszając z niebywałym wręcz zmęczeniem ostatnimi wydarzeniami i ostatnimi wspólnymi wspomnieniami, nim Acedia przepadł jak kamień w wodę. W coś ty się wpakował, dzieciaku? Nekromantka oddychała głęboko, nierówno, przejeżdżając wzrokiem pomiędzy wyjątkowo usatysfakcjonowaną kryminalistką i skonsternowanym Lutoborem. Była wściekła, bardziej niż kiedykolwiek, a nagły przypływ siły sprawił, że całkowicie straciła nad sobą panowanie. Charakterystyczne ciepło pieściło jej ciało, by gwałtownie błysnąć czerwienią, wycelowaną wprost w leżącą na ziemi kobietę. Zdążyła jedynie jęknąć z zaskoczenia, nim jej głowa przeistoczyła się w szkarłatną papkę, przyozdabiając wszystko wokół, łącznie z dłońmi Lutobora, który zdawał się równie wstrząśnięty, co obrzydzony zaobserwowaną scenerią. Sardothien wypuściła powietrze ze świstem, próbując ukoić wyjątkowo rozeźlone nerwy. Dopiero teraz dotarło do niej, co zrobiła - poczuła się jak bezmyślny potwór, zniżając do poziomu nieszczęsnej nimfy. 
- Ayana, co ci strzeliło do głowy? - Taghain odezwał się w końcu, przeskakując wzrokiem pomiędzy kobietą a leżącym na ziemi korpusem - I od kiedy możesz używać magii?
Sardothien zamrugała oczami, jakby dopiero teraz uzmysławiając sobie, że faktycznie rzuciła zaklęcie. Z nadzieją wyciągnęła dłonie przed siebie, próbując ponownie przywołać czerwone iskry, lecz bezskutecznie - wygląda na to, że pod wpływem emocji zdołała wykrzesać z siebie skryte głęboko zapasy mocy nietkniętej działaniem dwimerytu. Niestety zdawał się to jednorazowy przypływ szczęścia.
- Nie wiem, do cholery, naprawdę nie mam pojęcia. - warknęła, chcąc jak najszybciej porzucić temat Sorena i popełnionej nieumyślnie zbrodnii 
Bez słowa wyminęła towarzysza, przyklękając koło urokliwej nimfy. Z niechęcią wypisaną na twarzy wsunęła dłoń do kieszeni jej stroju, poszukując czegokolwiek, co pozwoliłoby zrozumieć coraz bardziej zawiłą sytuację - Ayana zaczynała mieć powoli dość Atlantei i całego otaczającego ją świata, z duchami nigdy nie miała podobnych problemów. Po trwających wieczność przeszukiwaniach kobieta trafiła w końcu na zwinięty w rulon list, przyozdobiony nieznaną dotychczas pieczęcią. Rozwinęła świstek, wgłębiając w wyjątkowo interesującą lekturę. Zaśmiała się żałośnie, zauważając, że trzymała w dłoniach kontrakt na własną głowę. 
- Wygląda na to, że ktoś w Vertfolque bardzo chce zobaczyć mnie martwą. - Z lekkim oporem podała znalezisko Lutoborowi. - I najpewniej nie tylko mojej. Chcesz, czy nie, to nasz jedyny ślad.

[Lu? Ahoj przygodo ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz