sobota, 2 listopada 2019

Od Sorena do Vaeril'a

Mężczyzna był uparty i zdecydowanie rozsądniejszy niż towarzyszący mu białowłosy. Przemyślał propozycję, niemal zbywając zionącego morderczym entuzjazmem Sorena i gdyby nie delikatna, magiczna pomoc, zniknąłby za pierwszym napotkanym zakrętem. Acedia nie przywykł jednak do tak bestialskiego traktowania, a nieposkromiona żądza sama zadecydowała o dalszym rozwoju zdarzeń. Spacerowali więc od dobrej godziny, snując się wzdłuż ciemnych uliczek, ukryci przed bladym światłem miejskich latarni i wzrokiem rozbudzonej nieszczęsną burdą gwardii. Elf nie wydawał się ucieszony takim obrotem spraw, raz po raz wtrącając kąśliwe uwagi wymierzone prosto w Acedię. Nie przyniosły jednak oczekiwanych rezultatów - Soren był zbyt skupiony i niekoniecznie wystarczająco trzeźwy, by wziąć je do serca. Poruszali się więc dalej, a książę wciąż starał się udawać, że ma pojęcie, co robi. Im dłużej ciągnął tę szopkę, tym bardziej zdawał sobie sprawę, jak ogromnym był idiotą. Wiedział jednak, że nie mógł tak po prostu odejść, a tym bardziej kontynuować tej farsy w nieskończoność, licząc na to, że jakimś cudem wszystko ujdzie mu na sucho. Nagły skręt w stronę głównej ulicy wyraźnie zaskoczył bruneta, a niespodziewanie wciśnięte mu w dłonie pieczywo jeszcze bardziej wzmogło efekt. Soren roześmiał się delikatnie, obserwując zmieniające się na twarzy młodzieńca ekspresje.
- Skąd to wziąłeś? - zapytał nagle, jakby nie będąc pewnym, czy przyjęcie podarunku nie okaże się podpuchą
- Pożyczyłem od pewnej miłej pani. - Acedia wzruszył ramionami, spoglądając na nieświadomą niczego kobiecinę, dalej sprzedającą swe wyroby. - Podobno byłeś głodny, ale spokojnie, przecież to nie ciebie próbuję otruć. 
- Dlaczego miałbym ci zaufać? - Chłopak wciąż nie wydawał się przekonany gestem swego towarzysza. - Jesteś zwykłym złodziejem, do tego z morderczymi zapędami. Niczego od ciebie nie chcę. - syknął, szybko zwracając podarek. - Wyglądasz na kogoś ze sporym kapitałem i być może dla ciebie kilka monet nie ma najmniejszej wartości, ale dla tych ludzi liczy się każdy grosz, który właśnie parszywie im odbierasz. - Kontynuował wywód, a Soren mógłby przysiąc, że z każdą chwilą czuł się coraz gorzej. - To cholernie egoistyczne z twojej strony.
Mężczyzna nie zamierzał tak szybko przestać, wyliczając na palcach trudności, z jakimi zmagali się mieszkańcy Ekhynos, czerpiąc wyraźną satysfakcję ze skrzywionej mimiki białowłosego. Acedia doskonale wiedział, jak odrażającą istotą stał się, odkąd uciekł z zamku, i choć swego czasu na własnej skórze odczuł potworność biedy, destrukcyjny wpływ braku podstawowych zasobów, wykazał się rażącą pazernością, popełniając zbrodnię za zbrodnią bez mrugnięcia okiem. Strach pomyśleć, że ktoś jego pokroju miał niegdyś szansę przejęcia tronu. Chwilę zajęło, nim Soren zorientował się, że elf skończył reprymendę, wbijając w niego przepełnione wściekłością spojrzenie. Grdyka Acedii zadrżała niespokojnie, a on sam był niemal zdumiony, jaki wpływ mógł mieć na niego zupełnie przypadkowo spotkany, drobny mężczyzna. Kilkuminutowym monologiem osiągnął więcej niż jakakolwiek inna osoba, która w ciągu ostatnich pięciu lat starała się stłamsić dewiacyjne zapędy białowłosego. Cisza pomiędzy nimi stawała się wręcz przytłaczająca, a brunet nie wyglądał, jakby zamierzał tak szybko odpuścić. Cholera, naprawdę był twardy. Soren westchnął żałośnie, wyciągając z kieszeni pokaźny mieszek, podzwaniając nim ostentacyjnie.
- Czy tyle wystarczy, by zmienić twą nienawiść z powrotem w suchą obojętność? - zapytał z nadzieją, przypominając porzuconego szczeniaka, a nie potwora z krwią na rękach
- To się okaże. - Zirytowanie w jego głosie nieco opadło, choć wciąż zdawało się oceniać każdą podjętą przez Sorena decyzję.
Białowłosy odwrócił się na pięcie, przeskakując bliżej zamykanego powoli straganu. Staruszka zastygła w bezruchu, wyraźnie onieśmielona i nieco przerażona nagłym pojawieniem się rogatego młodzieńca. Niekoniecznie wiedział, jak powinien się zachować - czuł się wręcz żałośnie, że spełnienie dobrego uczynku stresowało go bardziej, niż skrócenie kogoś o głowę.
- Chcę, żeby pani to wzięła. - wyrzucił niezrozumiale, po chwili zdając sobie sprawę, że swej wypowiedzi nie sformułował nawet we wspólnym języku - I nie zadawała żadnych pytań, a tym bardziej nikomu o tym nie wspominała. Najlepiej, żeby zapomniała pani, że kiedykolwiek ze mną rozmawiała.
Wepchnął połyskujący złotem mieszek w jej pomarszczone dłonie, oddalając się jeszcze szybciej, niż nadszedł. W ułamku sekund zmaterializował się przed brunetem, którego ekspresja prezentowała się na tyle tajemniczo, że Soren nie potrafił jednoznacznie określić jego nastroju. Grobowa cisza stała się wręcz przytłaczająca, przerwana przez niemą decyzję Acedii, by powrócić do poszukiwań nieszczęsnego polimorfa, który zapoczątkował tę spiralę wzajemnej niechęci. Wstrzymywał oddech z każdym postawionym krokiem, czując, jak kamień spada mu z serca wraz z chwilą, gdy usłyszał stukot męskich butów za swymi plecami. A więc nie znienawidził go całkowicie. Pragnął się odezwać, nawiązać rozmowę, lecz zaistniała przed chwilą sytuacja wciąż zaprzątała mu głowę - nie był przyzwyczajony do tego, by ktokolwiek sprzeciwiał mu się do tego stopnia, a tym bardziej wpływał na podejmowane decyzje. Elf miał jednak coś przekonującego w swym osądzającym spojrzeniu i niesugerującej strachu postawie.  
- Zanim coś powiesz, tak wiem, że nie jestem specjalnie niewinnym kompanem. - wypalił bezmyślnie, niemal wariując od przeciągającego się milczenia. - Soren. Soren Niewdzięczny, Soren Pogromca Moralności. Nazywaj mnie, jak tylko chcesz. - Plótł całkowicie od rzeczy.
Towarzyszący mu elf nie zdołał jednak odpowiedzieć, gdyż uwaga ich obu momentalnie skupiła się na znajomej sylwetce. Polimorf stał w szarym blasku latarni, a raczej starał się utrzymać w pionie, dominowany wpływem niezaprzeczalnie spożytego alkoholu. Nawet z takiej odległości dało się zauważyć, że swój czas umilił niezaprzeczalnie emocjonalną dyskusją z dwójką skrytych w cieniu istot. Podniesione głosy niosły się wzdłuż wybrukowanej ulicy, by wkrótce ucichnąć na rzecz przecinającego powietrze metalu. Jedna z nieznajomych sylwetek zachwiała się, by chwilę później z głuchym trzaskiem upaść na ziemię, wtórując piskliwemu wrzaskowi swej towarzyski. Oczy Sorena rozszerzyły się gwałtownie - nie spodziewał się, że tani pocieszacz i podburzacz tłumów zdolny był do skrzywdzenia kogoś tak dotkliwie. Acedia, pomimo morderczej kariery, nie potrafił zaakceptować przemocy wymierzonej w bezbronne, nikomu winne istoty, a ofiary polimorfa niezaprzeczalnie zaliczały się do tejże grupy. Zrobił krok w przód, planując przeskoczyć tuż za agresora, lecz w ostatniej chwili zdał sobie sprawę, że nie mógł tak po prostu zostawić za sobą elfa, niezależnie od tego, jak napięte zdawały się ich relacje.
- Wchodzisz w to? - Soren nawiązał kontakt wzrokowy. - Nie musimy pozbawiać go życia, ale nie zaprzeczysz chyba, że należy mu się nauczka.

[Vaeril?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz