sobota, 23 listopada 2019

Od Sorena do Vaeril'a

Nie wierzył, że zdołają wyjść z tak pogmatwanej sytuacji cało. Całą wiarę stracił wraz z chwilą, w której strażnicy załomotali w drzwi mieszkania Vaeril'a, do którego, po długich naciskach, zgodził się udać. Idea, w mniemaniu Sorena, była proszeniem się o śmierć i wciąż dziwił się, jakim cudem zdołali jej umknąć. Gdy tylko nadarzyła się okazja, szaleńczym pędem ruszyli w stronę kanałów - jedynej ostoi, mogącej zagwarantować im przetrwanie kilku najbliższych nocy. Każdy krok napawał Acedię nieznanym dotąd rodzajem stresu, podszytego dozą osobliwego przestrachu - po raz pierwszy z własnej woli wprowadzał kogoś w swe mordercze progi, które dotychczas tak żarliwie próbował ukrywać. Pytania Vaeril'a zbywał krótkimi pomrukiwaniami, tak długo, jak zdoła ukryć przed nim swój zawód, tak długo oboje pozostaną względnie bezpieczni.
Elf oponował, wzdrygał na samo napomnienie o przemknięciu kanałami. Soren skrzywił się zdenerwowany, coraz bardziej wątpiąc, czy zaciągnięcie współwięźnia ze sobą nie było najgłupszą decyzją, jaką mógł podjąć. Zbliżył się jednak do drzwi, niemal jęcząc z przerażenia, gdy ujrzał palące się we wnętrzu światło. Źle skończysz, mój drogi. Przywołał jednak kamienny, zdaniem niektórych nieludzko drażniący, wyraz twarzy, reagując prychnięciem na komentarz bruneta. Jakby na zawołanie skłonił się nisko, przykładając dłoń do piersi.
- Ja, Soren Władca Kanałów, pragnę ugościć cię w mych skromnych progach. Uroczyście przysięgam, że nie kierują mną żadne zniewieściałe intencje. - Wyszczerzył się głupio, ponownie unosząc się do pionu. - Czy ty, Vaelirze Panie Kotów, przyjmiesz me zaproszenie?
Nie potrafił stwierdzić, czy twarz jego towarzysza spowiło zmęczenie, irytacja, czy może najzwyczajniej coraz bardziej kontemplował nad szaleństwem młodego księcia. Cokolwiek snuło się wówczas w jego głowie, poskutkowało stłumionym prychnięciem i przyzwoleniem na wprowadzenie w cztery ściany budzącego wątpliwości mieszkania. Otwarcie drzwi poskutkowało wznieceniem iście potężnej chmury kurzu, przesiąkniętej duszącą wonią rozlanego gdzieś, wyjątkowo drogiego wina i wilgoci. Soren odkaszlnął, czując, jak jego płuca powoli pękają od ciężaru wdychanego powietrza. Gildia zdecydowanie powinna zadbać o jakość swych lokum. Zaklął pod nosem, stawiając kolejne kroki po karmazynowym, ciągnącym się w nieskończoność dywanie. Nie spoglądał w stronę swego towarzysza - być może nie chciał oglądać jego reakcji na nieszczególnie zachęcający przedpokój, być może z tyłu głowy wciąż majaczyła wizja zapalonego światła, które automatycznie powiązał z zagrożeniem. Nieważne, co zaprzątało wówczas jego umysł, nie pomogło przewidzieć gwałtownego uderzenia, pod którego wpływem przeturlał się przez pozostały odcinek korytarza, z głuchym trzaskiem uderzając w ścianę. Syknął przeciągle, po raz kolejny lądując na lodowatej posadce, co poskutkowało kolejną zasłoną kurzu. Poczuł ciężar metalu na swym gardle i ciepło pojedynczych, spływających po jego szyi kropli krwi. Miał ochotę kląć wniebogłosy na samą myśl, że dał się tak łatwo zaskoczyć, jednak długotrwałe tortury i ogólne wyczerpanie poskutkowały ogromnym uszczerbkiem na zdrowiu. Soren najzwyczajniej nie miał siły się bronić. Jego spojrzenie omiotło błyszczącą bladym światłem klingę, zaskakującą wygrawerowanymi na niej runami. Oczy Acedii wytrzeszczyły się gwałtownie, a usta wykrzywiły w zrezygnowanym uśmiechu.
- Hail Tsiskan. - rzucił niedbale, chwytając się ostatniej, dostrzeżonej w akcie desperacji deski ratunku
Uścisk zwolnił, a wyprany z emocji mężczyzna natychmiastowo stanął o własnych siłach, nieumyślnie zasłaniając Vaeril'a swym ciałem. Stał w bezpiecznej odległości, jednak białowłosy wolał mieć pewność, że nie rzucą się również na niego. Narobił towarzyszowi wystarczająco kłopotów. Nie musiał długo czekać, nim domostwo rozbłysło ciepłym blaskiem świec, odsłaniając oblicza jego niedoszłych oprawców.
- M'ach. Nie sądziliśmy, że cię tu zastaniemy. - Syrena odgarnęła swe skręcone, zielone kosmyki za ucho, obnażając ostre jak brzytwa zęby. - Nie myśleliśmy, że w ogóle jeszcze żyjesz.
- Nic dziwnego, skoro tak łatwo cię powalić, księżulku. - Chwilę zajęło, nim Soren dojrzał skrytego przy ścianie satyra.
- Mam naprawdę zły dzień. Może i kilka dni, straciłem rachubę. - warknął, pragnąc jak najszybciej zakończyć wymianę zdań z gildyjnymi towarzyszami - I nie nazywaj mnie tak.
Duet jedynie wzruszył ramionami, wymieniając znaczące spojrzenia. Białowłosy znał ich aż za dobrze - Aerwyna i Craag uchodzili w morderczych kręgach za nadpobudliwe trzpiotki, mające problem z samokontrolą. I choć Acedia z początku nie wierzył w niepochlebne plotki, sam stał się żywym dowodem na ich problemy z oceną sytuacji. Nie odezwał się, mając nadzieję, że zabójcy wykażą się odrobiną instynktu samozachowawczego, znikając w drugiej izbie, jednak ich wzrok spoczął na stojącej w korytarzu postaci. Soren otarł spływający z czoła pot, czując, jak serce podchodzi mu do gardła. Co on sobie myślał, prowadząc Vaeril'a prosto do gniazda degeneratów?
Nie minęła choćby sekunda, nim znaleźli się u jego boku, lecz, ku ogromnej uldze Sorena, nie zaszczycili go błyskiem swych ostrzy, ograniczając się jedynie do ciekawskich spojrzeń i zdecydowanego naruszenia strefy komfortu. Do jego uszu natychmiastowo dotarło oburzenie bruneta, przeplatane serią aroganckich uwag. Acedia, obawiając się o konsekwencje dalszej wymiany zdań, zdołał wykrzesać resztki sił, by przeskoczyć w sam środek osobliwego kółka towarzyskiego, odgradzając elfa od coraz zuchwalszych komentarzy Aerwyny.
- Nienawidzę, kiedy tak robisz. - Wzdrygnęła się, gdy tylko białowłosy zmaterializował się jej przed oczami. - Myślałam, że nie dają ci już chłopców. - Sugestywny ruch brwiami wystarczył, by Soren załamał się kompletnie, obdarzając ją spojrzeniem tak nienawistnym, że momentalnie spuściła głowę.
Doskonale rozumiał, że impulsywnie uznała Vaeril'a za początkującego członka Gildii, oddanego pod doświadczone skrzydła Acedii, choć ten sam nie wiedział, jak powinien czuć się z tym faktem. Nie mógł przecież zaprzeczyć, narażając towarzysza na niebezpieczeństwo, lecz przytaknięcie wcale nie prezentowało się w lepszych barwach - wystarczyło słowo, by Elf dowiedział się wszystkiego, czym nigdy nie powinien zaprzątać sobie głowy. Soren ponaglił więc wzrokiem Craag'a, by wraz z syreną zostawili ich w spokoju, a samego Vaeril'a osobiście zaprowadził do oddalonego jak najdalej, wolnego pokoju. Jeśli choć w ten sposób może zminimalizować szanse na ich ponowną konfrontację, zamierza w pełni je wykorzystać. Otworzył drewniane drzwi, wpuszczając młodzieńca do środka i, ku własnej uldze, zauważył, że wnętrze wygląda znacznie schludniej niż nieszczęsny przedpokój. Może cała ta sytuacja jeszcze wyjdzie im na dobre.
- Słuchaj...wybacz za to wszystko. - Wzruszył ramionami, opierając się o framugę. - A nimi się nie przejmuj. Są drażniący, ale nie zrobią ci  krzywdy. - Ostatnie słowa zabrzmiały jak podszyta żądzą krwi obietnica. - Poszukam ci jakiejś odtrutki.
Ruszył przed siebie, przeczesując kolejne pomieszczenia. Pomimo przebywania tu dość często, rozległość domostwa za każdym razem wywierała na nim takie samo wrażenie. Po zdecydowanie zbyt długich poszukiwaniach natrafił na prowizorycznie sklecone ambulatorium, sprawnym ruchem przechwytując resztki bandaży i fiolkę naloksonu - jeśli nie pomylił się w swym osądzie, a zważając na nieustanny kontakt z trucizną, szczerze wątpił, by mógł cokolwiek pomylić, powinien zneutralizować działanie toksyn. Nim zdecydował się wrócić do Vaeril'a, wstąpił do okupowanej ostatnim razem sypialni, zmieniając odzienie na coś czystszego - pieszczota aksamitu wywołała subtelny uśmiech, wzmagany uczuciem błogiej przyjemności. Zwariowałby, gdyby spędził w zakrwawionych, cuchnących lochem szmatach choćby chwilę dłużej. Pochwycił z kufra jeszcze jeden zestaw, choć bardziej przyziemny i zdecydowanie mniej wyzywający, przeznaczony dla elfa, choć Soren szczerze wątpił, że na tym etapie zdecydowałby się jeszcze cokolwiek od niego przyjąć.
Wstąpił do pokoju pełen nieuzasadnionych niepewności, odkładając wszelkie przechwycone po drodze przedmioty na krawędź łóżka. Vaeril przyglądał mu się uważnie, nie obdarzając jednak żadnym komentarzem. 
- Gdybyś czegoś potrzebował będę na dole. - mruknął, wychodząc na korytarz - Może ci idioci zostawili jakiekolwiek zapasy.

[Vaeril? Wybacz za jakość ;--; ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz