sobota, 23 listopada 2019

Od Ayany do Lu

Natłok sprzecznych sygnałów i gwałtowna zmiana celu podróży wprawiły ją w konsternację, napawając lekką irytacją. Ktoś dybał na jej życie, nie miała czasu na rodzinne schadzki i mamine czułości. Czarę goryczy przelały nieustanne napomnienia o pozornych zaręczynach - Ayana miała ochotę krzyczeć i z przytupem zaprzeczać, że ją i Lutobora łączyły jakiekolwiek romantyczne zażyłości. Wyuczone na zamku dobre maniery, połączone z wysoką kulturą osobistą sprawiły jednak, że milczała, z uwagą słuchając wywodów Taghaina, próbującego przekonać matkę do własnych racji. Gdy w końcu zwrócono się bezpośrednio do niej, wymieniając z imienia, dygnęła lekko, obdarzając kobiety subtelnym uśmiechem.
- Wykładam alchemię w Akademii Magii Terpheux i aktywnie wspieram Ministerstwo. - zaczęła powoli, zwlekając z wyjaśnieniami - Obowiązki wzywają mnie na zachód, niestety to daleka i niebezpieczna droga, szczególnie dla damy. Pański syn był tak miły, że zgodził się mnie eskortować. - Wbiła łokieć pod żebra Lutobora, spojrzeniem błagając, by nie wygadał od razu faktycznego celu ich podróży. - To czysto biznesowa relacja. Nie musi się pani martwić, jestem pewna, że gdyby Lutobor kogoś znalazł, od razu by napisał.
Krótka, mało znacząca wymiana zdań, która nastąpiła później, całkowicie wyleciała Ayanie z głowy. Skupiła się jedynie na dokładnych instrukcjach dotyczących pokoju gościnnego, nim zmęczona padła na łóżko, nie marząc o niczym innym niż spokojnym śnie. Wstała jednak, doprowadzając się do względnego porządku - jej ubrania cuchnęły wilgocią i kilkudniową przeprawą - jako czarodziejka nie mogła pozwolić na takie traktowanie. Kąpiel przyniosła upragnione ukojenie, wpędzające na usta Sardothien nikłe widmo uśmiechu. Okryta nowymi, nadającymi się do snu szatami ułożyła się na łóżku, mając nadzieję, że sen przyjdzie jak najszybciej.
***
Nieustannie przekręcała się z jednej strony na drugą, warcząc przy tym, jak zranione zwierzę. Była wycieńczona, do tego dotknięta wyjątkowo uporczywym przypadkiem bezsenności. Z braku lepszych perspektyw, rozłożyła dzierżony w sakwie megaskop, który pod wpływem dotyku natychmiastowo urósł do rozmiarów na tyle ogromnych, by zająć niemal połowę pomieszczenia. Nekromantka w pośpiechu zasłoniła okna, wprowadzając pokój w stan całkowitej ciemności, by następnie umieścić w centralnym punkcie urządzenia połyskujący fioletem kryształ. Westchnęła ciężko, wypowiadając odpowiednią inkantację. Nie miała pewności, czy jej plan zadziała, niemagiczne połączenia megaskopowe nie należały do szczególnie stabilnych, jednak w obecnej sytuacji Ayana nie mogła pozwolić sobie na żadne inne. Z nadzieją przenosiła więc ciężar z nogi, na nogę, niemal piszcząc ze szczęścia, gdy ujrzała migoczącą srebrem sylwetkę przyjaciółki.
- Sor'ca! Jak dobrze cię widzieć. - Nekromantka uśmiechnęła się szeroko, siadając na skraju łóżka. - Mam kłopoty. Poważne kłopoty.
- Mam wrażenie, że kontaktujesz się ze mną tylko wtedy, kiedy w jakieś wpadasz, Wedd. - Głos Francesci ociekał wręcz sarkazmem, choć Sardothien doskonale wiedziała, że skrywała się za nim jedynie troska. - Jak mogę ci pomóc?
Dziewczyna opowiedziała towarzyszce wszystko, począwszy od opieki nad Lutoborem, kończąc na wizycie w rycerskiej siedzibie Vertfolque. Nie pomijała żadnego szczegółu, wiedząc, że na całym tym świecie to właśnie elfce mogła w pełni zaufać. Kobieta milczała przez dłuższy czas, analizując usłyszane informacje, a Sardothien szykowała się na reprymendę od starszej przyjaciółki. W odpowiedzi usłyszała jedynie stłumiony śmiech i prowokacyjną minę Francesci.
- Jak dobrze, że ta stara Pavienn z Ministerstwa mnie nie znosi. Świat wiele by stracił, gdybym zginęła na pierwszym lepszym polu Atlantei. - Komentarz rektorki poskutkował rozbawionym parsknięciem Ayany. - Ale przechodząc do rzeczy, czułam, że coś się święci. Odkąd wyjechałaś, atmosfera w Akademii stała się niebywale napięta. To tylko kwestia czasu, aż ktoś z grona pedagogicznego wybuchnie i spróbuje skrócić nas wszystkich o głowę.
Nekromantka chłonęła każdy szczegół, nie mogąc uwierzyć, jak złożona okazywała się cała operacja. Nie chodziło tylko o nią, w grę wchodziła znacznie szersza pula nieszkodliwych magów. Ktokolwiek stał za całą operacją, był geniuszem, pociągającym za sznurki w odpowiednich momentach. 
- Nie marszcz nosa, wyglądasz okropnie. - Francesca przełamała nieprzyjemną ciszę. - Co słychać u polimorfa? Nie zabiłaś go jeszcze?
Ayana sprytnie uniknęła odpowiedzi na obydwa pytania, a ich rozmowa zboczyła na tor świeżych plotek i pozbawionych sensu wywodów, które zakończyły nagłe zakłócenia po stronie Elfki. Kobiety pożegnały się ciepło, nim Sardothien zwinęła megaskop, ponownie ukrywając go w najgłębszej kieszeni torby. Rozmowa nie zmęczyła jej, nie sprawiła, że nagle magicznie zapragnęła oddać się w ramiona snu - postanowiła zaczerpnąć świeżego powietrza, spacerując wokół domu. Gdy otworzyła drzwi, zastała przed nimi Lutobora we własnej osobie, wyglądającego, jak dziecko nakryte na gorącym uczynku. Ayana spiorunowała go wzrokiem, niemal natychmiastowo orientując się, czego doświadczyła.
- Podsłuchiwałeś. Ciesz się, że nie mogę używać magii, bo skończyłbyś gorzej niż tamta nimfa. - rzuciła ostro, zamykając mu drzwi przed nosem
Tyle było z jej spaceru.
***
Nie przespała ani godziny, pojąc się eliksirami pobudzającymi do tego stopnia, że niemal całkowicie wyczerpała zapasy, które kupiła w Vertfolque. Całą noc poświęciła na studiowanie ksiąg i poszukiwaniu specyfiku, który przyspieszyłby regenerację po ataku dwimerytem. Ayana miała dość bezsilności i jedyną rzeczą, jakiej wówczas pragnęła, było odzyskanie magicznych zdolności. Po długich poszukiwaniach, przeplatanych z łamaniem sobie języka na prastarych runach, odnalazła to, czego chciała, jednak, ku własnemu niezadowoleniu, nie dysponowała jednym z istotniejszych składników. Kolejne księgi zapewniły ją jednak, że tereny, na których się obecnie znajdowała, stanowiły środowisko naturalne dla ostatniej z potrzebnych roślin. Gdy słońce w końcu wzeszło, a hałasy niosące się po domu wskazywały, że wszyscy domownicy są już na nogach, Sardothien nie czekała zbyt długo, nim porwała Nancy na poszukiwania odpowiednich ziół. Dziewczyna, jeśli opowiadania Lutobora były prawdą, zajmowała się medycyną - stanowiła więc idealną kompankę w tak ważnej misji. Powróciły po południu, a Ayana z dumą trzymała w dłoniach wszystkie potrzebne składniki. Pozostała jedynie kwestia naczynia, w którym mogłaby uwarzyć napar. Zeszła więc do kuchni, wierząc w niebywałą dobroć pani Taghain, jednak stłumione, dochodzące z pokoju głosy sprawiły, że dziewczyna zwolniła kroku, zwlekając z ujawnieniem swej obecności. Rzucane w eter, pozbawione kontekstu słowa nie stanowiły jednak dobrego źródła informacja, a znużona czekaniem dziewczyna stanęła w końcu w progu, momentalnie uciszając wszystkie rozmowy.
- Czy mogłabym pożyczyć kocioł lub sporych rozmiarów garnek? - odchrząknęła, czując się nieco niezręcznie, prosząc o coś takiego - Nie chciałam przerywać rozmowy.

[Lu?]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz